Wpisy archiwalne w kategorii

city

Dystans całkowity:6936.26 km (w terenie 341.00 km; 4.92%)
Czas w ruchu:295:12
Średnia prędkość:23.50 km/h
Maksymalna prędkość:52.50 km/h
Suma podjazdów:2128 m
Suma kalorii:34469 kcal
Liczba aktywności:171
Średnio na aktywność:40.56 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
36.20 km 0.00 km teren
01:33 h 23.35 śr. prędk.
V-max 32.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    TVN to dzieło szatana

    Niedziela, 10 lipca 2011 | Komentarze 0

    A no bo obiecali dziś rano, że zacznie lać u nas dopiero koło 14:00. W rzeczywistości ściana wody przedstawiła mi się już przed południem, kiedy byłem hen hen od domu. Także tego... od dobrych dwóch lat nie zmokłem tak jak dzisiaj. Ale na swój pokrętny sposób fajnie się jeździ w deszczu. Praktycznie bez hamulców, bo jak się okazuje moje Hayesy nie są wodoodporne. Bez tysięcy niedzielnych baranów na ulicach i ścieżkach. Fakt, że przemoczony do suchej nitki, ale w zasadzie to było mi już wszystko jedno czy wjeżdżam w wielką kałużę, jezioro czy morze. Nie ma to tamto, piękny lipiec mamy tej jesieni.

    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    53.34 km 0.00 km teren
    02:13 h 24.06 śr. prędk.
    V-max 38.50 km/h
  • Suma podjazdów 50 m
  • Temperatura 28.0 °C

    ale wkoło jest wesoło

    Sobota, 9 lipca 2011 | Komentarze 4

    Przełamania się pogody ciąg dalszy. Wreszcie piękna, słoneczna i upalna sobota. W dodatku wolna od obowiązków wszelakich. Można było od rana leżeć wentylem do góry, jeść, pić, opalać się, albo nic nie robić, ale za mną chodził rower i mamrotał coś w stylu, "weź mnie gdzieś". No więc wziąłem. Trasa wokół miasta inspirowana po części nieistniejącą obwodnicą centrum, a także improwizacją lotną niżej podpisanego. Teraz piję drugiego zmrożonego Desperadosa i kuźwa jest mi dobrze.

    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    31.78 km 6.00 km teren
    01:17 h 24.76 śr. prędk.
    V-max 47.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Tysiąc

    Czwartek, 30 czerwca 2011 | Komentarze 3

    Mówi się, że prawdziwy mężczyzna w swoim życiu powinien spłodzić syna, wybudować dom i zasadzić drzewo. A ja uważam, że powinien stawiać przed sobą bardziej ambitne cele. Np. powinien przejechać rowerem przynajmniej tysiąc kilometrów :D

    Także tego. Jako że dziś ostatni dzień czerwca, chciałem jeszcze w tym miesiącu pyknąć te brakujące 31km do tego mojego pierwszego tysiaka w sezonie. Niby nie wiele, a cieszy. Tak więc prawie co do jednego metra wyliczona trasa zaliczająca warszawskie klasyki. Wisła, jeden brzeg, most, drugi brzeg, podjazd pod Agrykolę, zjazd Belwederską i powrót Siekierkowską rowerostradą i w asyście zachodzącego słońca. Tysiąc pękł w romantycznych okolicznościach przyrody, czas na drugi. Z tego też tytułu i specjalnie dla uczczenia tego niewątpliwie wyjątkowego osiągnięcia w dziejach ludzkości, przechylę sobie idealnie schłodzoną Perłę chmielową, a w tym czasie mój imiennik, Artur Boruc, zaprezentuje wszystkim, jak się robi tysiąc bitów ekhm... ustami. Dziękuję.

    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    43.52 km 10.00 km teren
    01:51 h 23.52 śr. prędk.
    V-max 42.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 23.0 °C

    tour de... likatnie

    Czwartek, 23 czerwca 2011 | Komentarze 3

    Milion razy sobie powtarzałem: Nie będę pchał się w święta i niedziele do miasta na rowerze. A ja i tak głupi dalej swoje.
    W tych dniach, Warszawa oblężona jest przez wszech maści dystyngowanych ujeżdżaczy holendrów prezentujących najnowsze trendy w modzie, oraz przez niedzielnych rowerzystów, którzy z całymi rodzinami podążają na kiełbaskę i lody całą szerokością osiem na godzinę. Mijając dziś te wszystkie miejskie wynalazki zmęczyłem się bardziej niż na świętokrzyskich leśnych podjazdach w zeszłym tygodniu. No ale taki już los mieszczucha.

    Spocząwszy na chwilę na jednej z parkowych ławek ze zdumieniem zaobserwowałem, jak wiele można z tejże jednej perspektywy nacykać interesujących fotek sytuacyjnych. I to zaledwie w przeciągu dwunastu minut.

    T-Mobile. Łączy ludzi?


    Blue Valentine Vs. Green Hornet, szykują się do startu w wyścigu na ćwierć mili


    Borys. Wierny pies vice Ministra Głupich Kroków


    Zdążyłem! Co do sekundy, pięknie wykadrowane, mimo że z niemca. Lata praktyki.


    Zenon Zalewski ps "Szemrany". Ostatni żyjący aktywny partyzant Armii Krajowej ukrywający się w krzakach na Żoliborzu.


    No... ale póki co, skierujmy swe oblicza w stronę słońca.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    30.37 km 0.00 km teren
    01:17 h 23.66 śr. prędk.
    V-max 45.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 29.0 °C

    takie nijakie

    Sobota, 4 czerwca 2011 | Komentarze 0

    Wolna sobota, nie dla wszystkich. Do pracy rodacy, w tą i z powrotem. Bez fajerwerków i przygód. Jutro to sobie odbiję.
    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    43.40 km 3.00 km teren
    01:56 h 22.45 śr. prędk.
    V-max 45.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    tour de park

    Niedziela, 8 maja 2011 | Komentarze 0

    Przygrzało. Celsjusz odkręcił wreszcie mocniej kurek. Nie trzeba więc było mnie dwa razy prosić. Dziś takie tam małe tournee po warszawskich parkach. Ludzi dziś jak na słoneczną niedzielę oczywiście miliony. Na rowerach tysiące, z czego połowa z nich miałem wrażenie, że chce mnie koniecznie zabić. To smutne, ale ludzie nie umieją jeździć w tym mieście na rowerach. Bezpieczniej się czuję na jezdni w towarzystwie samochodów niż z tymi baranami na ścieżkach. Opierdoliłem dziś z piętnastu rowerowych pikników, którzy z dumą wjeżdżali na czołowe, albo też przed moim nosem chcieli raptem zawrócić. To w sumie cud, że w nikogo nie przygrzmociłem.

    Nad Wisłę z roku na rok powraca więcej życia. Plaża prawie jak w Juracie.


    Wczoraj wielka biba i otwarcie multimedialnego parku fontann na Podzamczu. Jednak w ciągu dnia bez iluminacji kopary nie urywa.


    Ktoś niegdyś mi powiedział, że najlepsze kandydatki na żonę można znaleźć w parku, albo w bibliotece.
    No to szukamy. Hmmm...


    Dzieciata. Odpada.


    Brak danych.


    Biblioteka i park? Bingo!


    No ale póki co Pan ma sjestę
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    42.55 km 5.00 km teren
    01:49 h 23.42 śr. prędk.
    V-max 35.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    pusto i zimno

    Piątek, 6 maja 2011 | Komentarze 0

    Spójrzmy prawdzie w oczy. Ciepła i słoneczna majówka jest mitem. Nie pamiętam kiedy ostatnio w pełni udała się ona Celsjuszowi. Wziąłem sobie kilka dni wolnego z myślą, że sobie odpocznę i może kilka razy zamelduję się w siodle, by gdzieś dalej sobie wyskoczyć. Jednak przyznaję, byłem głupi. Nie przewidziałem śniegu i minusowych temperatur. Przecież to takie oczywiste w maju...
    No nic. Dziś wreszcie ciut lepsza aura, a przede wszystkim pojawił się wolny czas i chęci. Wsiadłem więc sobie i pojechałem gdzieś w pizdu z wiatrem. Oczywiście oznaczało to, że większość trasy miałem jednak pod wiatr. Zmarzły mi nogi, ale za to było przyjemnie pusto na trasie. Przewaga zwykłego tygodnia nad weekendem niezaprzeczalna.

    W Powsinie na wymiotowej polance, wszystkie człekokształtne istoty można było policzyć na jednej ręce. Jutro o tej porze, będą tu miliony wrzeszczeć, śmiecić, pić i bekać.

    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    38.27 km 0.00 km teren
    01:49 h 21.07 śr. prędk.
    V-max 40.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Przeminęło z wiatrem

    Niedziela, 3 kwietnia 2011 | Komentarze 1

    Ożesz w mordę, ale mordewindy się dziś na mnie uwzięły. Trasę ustalał wiatr, który nie pozwolił pchać mi się nigdzie na południe, czyli tam gdzie pierwotnie planowałem. Pogoda wybitnie żeglarska. Marzyłem ciągle o żaglu, roztrzaskujących się zburzonych fal o kadłub jakiejś mazurskiej łupinki i przechyłach 90 stopni, no ale na lądzie to specjalnie za takimi warunkami nie przepadam.

    Szkoda trochę, bo miałem fajny plan, aby rozprawić się z efektem dwudniowego pijaństwa na lajtowej rowerostradzie do Powsina. Wypocić kac i zabawić się z nim w Sprite i pragnienie. Na moje nieszczęście, wiatr postanowił zabawić się ze mną w tą samą grę i to niestety ja miałem w niej zagrać pragnienie. W połowie drogi wymiękłem i znudzony walką z utrzymaniem średniej prędkości na poziomie średnio-zaawansowanej przyzwoitości, zwyczajnie zawróciłem, by podążając już z wiatrem, naprawić mocno zaniżoną średnią oraz poczuć wreszcie przyjemność z jazdy jakiej mi brakowało.

    Dziś z resztą wszystko było pod wiatr i znienawidziłem miejskich, niedzielnych rowerzystów. Cztery razy zanotowałbym czołowe zderzenie z tymi przestraszonymi Januszami i innymi Jadźkami (z całym oczywiście szacunkiem do znanych mi Januszów i Jadwig), którzy dumnie parli na przód swoimi marketowymi rowerami za 300zł całą szerokością ścieżek i chodników, patrząc się wszędzie tylko nie przed siebie. Co to w ogóle za porąbany zwyczaj jeździć obok siebie całą szerokością mając w dupie wszystkich z przeciwka, z boku i z tyłu, a nawet tych z góry, gdyby była taka ewentualność. Te wszystkie parki na rowerach, które wyszły na romantyczne poobiednie kilkanaście kilometrów, by potem przez trzy dni narzekać na bolący ich zad... albo małe dzieci-kamikadze, które ku uciesze swoich dumnych rodziców prą naprzód niczym walec. Dziś uratowałem się przed takim jednym brzdącem (pewnie miał na imię Filip, na cześć tego wyskakującego z konopi), który na twarzy miał wypisane gotykiem "zabiję cię", szybką ucieczką na trawnik. Pieprzę solidarność i przynależność do szeroko rozumianej rodziny rowerzystów. Nienawidzę dużej ich części, mam z nimi kibolską kosę na śmierć i życie i jest mi z tym dobrze.

    Dwa razy wpadłbym dziś także na roztargnionych i upajających się wiosenną aurą przechodniów, którzy mam wrażenie, że nie umieliby rozróżnić ścieżki rowerowej od chodnika, nawet wtedy, gdyby im za trafne rozszyfrowanie tej łamigłówki płacić tysiaka.
    I tak walcząc dziś z tym wiatrem, kacem i tymi tłumami półgłówków robiących sobie dziś w Warszawie chyba jakiś zlot, stwierdziłem, że pora wynieść się z Radonem do lasu. Z dala od ludzi. Tam nawet teoretycznie głupsze od nas zwierzęta nie wchodzą ci w paradę. Tak więc asfalt. Giń przepadnij.

    Dziś wyjątkowo nie mam zdjęć z trasy. Zrobiłem może z pięć, ale nic godnego uwagi. No, ale wrzucę jedną, co by tak pusto nie wyglądało. Zdjęcie z serii tych bez komentarza, opisu i w ogóle bez żadnego sensu.

    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    28.26 km 5.00 km teren
    01:19 h 21.46 śr. prędk.
    V-max 32.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 6.0 °C

    Trochę zimno

    Niedziela, 27 marca 2011 | Komentarze 1

    Początek wiosny, póki co, nie jest pisany ludziom pracy. W tygodniu, kiedy to przeciętny korporacyjny szczur musi tkwić do późna w budynku ze szkła i aluminium i zarabiać na podzespoły dla swojego roweru, Celsjusz w tym czasie serwuje bezchmurne niebo i wkurwiająco wysokie temperatury powietrza. Ale jak już nadchodzi weekend, to skubaniec zakręca kurek z ciepłą wodą i człowiek pracy musi obejść się smakiem. To już drugi weekend z rzędu gdzie taka sytuacja się powtarza. Wczoraj rano za oknem leżał jeszcze śnieg, ale dziś mimo niskiej temperatury, postanowiłem wykorzystać chwilowy zastój w opadach i w asyście słońca oraz w kilku warstwach odzieży, wylazłem wreszcie z tej nory i wyprowadziłem Radona na spacer.

    Przy Yacht Clubie przystanąłem na chwilę, by cyknąć nostalgiczną fotkę zadbanej renóweczce cztery. To był mój kiedyś jeden z ulubionych resoraków.


    Chwilę potem coś mnie tknęło i zjechałem z asfaltu, by zobaczyć jak prezentuje się praski brzeg Wisły z odległości tzw. "na wyciągniecie ręki". Nie mogłem się oprzeć i wykonałem romantyczne zdjęcie na plaży. Temperatura odczuwalna - zero stopni.


    Czystość Wisły tego sezonu zapowiada się całkiem obiecująco. Być może śmiertelność spowodowana zarażeniem się wszech maści syfem wiślanym, spadnie w tym roku do tylko 30 osób.


    Od Mostu Poniatowskiego rozpoczyna się ciągle budowana jeszcze ścieżka przyrodnicza. Byłem dość sceptyczny, ale dziś zmieniłem zdanie. Zyskaliśmy kilka naprawdę fajnych rowerowych kilometrów po ubitej ziemi. Przynajmniej do pierwszej wysokiej wody.



    Przy okazji wielomiesięcznej wycinki krzaczorów i nadmiaru drzew na praskim brzegu, lewy brzeg Warszawy odsłonił się na tyle, by można było nacieszyć oko licznymi panoramkami.




    Zmarzłem jak Jasio Mela na biegunie. Wiosno, bez jaj... napieraj.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    36.45 km 0.00 km teren
    01:38 h 22.32 śr. prędk.
    V-max 33.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 10.0 °C

    Już jest

    Sobota, 12 marca 2011 | Komentarze 1

    Przyszła wiosna, matka natura podarowała nam chwile dozwolonego szaleństwa. Dziękujemy.
    Po pięciu długich, zimnych miesiącach znowu w siodle. Nie znajduję słów by wyrazić w tym miejscu swojego zadowolenia. Uwielbiam ten moment. Kompletowanie miesiącami sprzętu, szykowanie roweru do rozpoczynającego się, mam nadzieję, długiego i owocnego sezonu. No i te pierwsze podrygi ciepłego słońca, które bezlitośnie skuwa centymetry śniegu i pękającego lodu. Dziś pierwsze kilometry po starych miejskich śmieciach, tak w sam raz na rozprostowanie kości.

    Zimowy krajobraz nad Wisłą jeszcze w przewadze...


    Ale Antoni ze swym wiernym i wieloletnim kompanem Zbyszkiem wprost wniebowzięci, że nie muszą już wiercić przerębli na lodzie.


    Michał już trzeci kwadrans podziwia panoramę skąpanego w słońcu Starego Miasta.


    Narodowe żurawie z dumą prężą się przed tysiącami spacerującymi bulwarem Warszawiakami. To już ostatnia wiosna z ich udziałem.


    Azor wyprowadził Anię na spacer


    A tu, no cóż. Nie da się ukryć. Wiosna Panie sierżancie. Toż to piękniejszy widok od jednonogiego bociana ;)
    Kategoria city