Wpisy archiwalne w kategorii

70plus

Dystans całkowity:1808.22 km (w terenie 648.00 km; 35.84%)
Czas w ruchu:86:38
Średnia prędkość:20.87 km/h
Maksymalna prędkość:51.00 km/h
Suma podjazdów:1274 m
Suma kalorii:4534 kcal
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:82.19 km i 3h 56m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
80.07 km 40.00 km teren
03:32 h 22.66 śr. prędk.
V-max 32.90 km/h
  • Suma podjazdów 212 m
  • Kalorie 2305 kcal
  • Temperatura 24.0 °C

    Nad Wkrą

    Sobota, 29 lipca 2017 | Komentarze 1

    Stary a głupi. Powtarzałem to sobie kilka razy pod nosem w czasie jazdy na północ z wiatrem wiejącym centralnie w ryj, która miała wyglądać trochę inaczej niż to sobie obmyśliłem. A wszystko przez urodziny kumpla dzień wcześniej w piątek. Miało być kameralnie i delikatnie, no bo przecież w sobotę rano nad Wkrę rowerem, jeszcze za Pomiechówek, do znajomych którzy spływali kajakami, na ognicho, grill i inne szmery bajery, no taki plan po prostu, ale piątkowe urodziny, jak to zwykle bywa, nieco się przeciągnęły, bynajmniej na trzech piwach się nie skończyło. A przecież mogło, ale tak to już jest, że po złapaniu smaków załącza się opcja "kobiety, wino, śpiew", a raczej tak bardziej po warszawsku i po Grzesiukowemu: "dziwki, wódka i gramofon". Skończyłem po piątej rano, a po 12 człapałem już w siodle, stary i głupi z 60 kilometrowymi planami w niezbyt jeszcze trzeźwym łbie. Z 10 lat temu nie byłby to dla mnie problem, ale dziś, po przejechaniu 10 km stan przedzawałowy mnie przywitał, ale przetrzymałem i wypociłem skurczybyka kaca, niemniej sporo mnie to kosztowało. No nic, życie. Warto było. Nad Wkrą jest fajnie, kapitalne tereny nie tylko na kajaki, ale i rower właśnie. Pojeździło się, potem trochę podjadło z grilla, ze znajomymi znów trochę wypiło, po czym przespało się w pięknych okolicznościach przyrody. Powrót w niedzielę już pociągiem z Nowego Dworu, taki to weekend. Rower, alkohol, grill... i stan przedzawałowy. Od razu czuję, że żyję.







    Dane wyjazdu:
    81.50 km 35.00 km teren
    03:45 h 21.73 śr. prędk.
    V-max 32.10 km/h
  • Suma podjazdów 202 m
  • Kalorie 2229 kcal
  • Temperatura 23.0 °C

    Puszcza Bolimowska

    Czwartek, 15 czerwca 2017 | Komentarze 0

    Puszcza Bolimowska siedziała mi w głowie od wielu lat. Niby blisko Warszawy, na styku województw łódzkiego i mazowieckiego, ale jakoś tak nie mogłem się zebrać. Ojciec jednak miał rację powtarzając przez całe moje życie, że jestem może i zdolny, ale leń. No więc teraz, żeby mu pokazać, dla odmiany się wziąłem, wstałem rano i zebrałem. Szkoda, że nikt tego nie widział.

    Bolimowski Park Krajobrazowy to całkiem spory kompleks leśny na Równinie Łowicko-Błońskiej w dorzeczach Suchej, Rawki i Pisi o powierzchni ok. 180 km2. Usytuowany jest w trójkącie bandyckich miast: Łowicza, Skierniewic i Żyrardowa. Spakowałem więc plecak, zrobiłem kanapki i pojechałem pociągiem do (prawie) Łowicza. Plan był taki, żeby sobie pojechać przez Arkadię, Nieborów, Puszczę Bolimowską i Mariańską do Żyrardowa, skąd wróciłbym sobie ciuchcią do stolicy. I tak też zrobiłem. Co jak co, ale w układaniu oraz realizowaniu planów jestem Tommy Lee Jones'em w Ściganym. Tak więc przede mną circa 70 km pląsania po tej urokliwej krainie, która jeszcze w XVII wieku była bezpośrednio połączona z Puszczą Kampinoską. Niestety na miejscu okazało się, że jednak w tym zajebistym planie tkwi spora wyrwa. Aparat owszem, wziąłem, dwie baterie również, ale psiamać obie rozładowane. Tak więc fotorelacja niestety z telefonu, jak jakiś Janusz z Grażyną we Władysławowie. Ajmsorry.

    Przy okazji odwiedzin Bolimowskiego Parku Krajobrazowego mogłem sobie w końcu zwiedzić ogrody w Arkadii i Pałac w Nieborowie, ale zaliczyłem tyko to pierwsze, bowiem kolejki do kas w Nieborowie, miliard ludzi, cena biletu oraz zakaz wchodzenia z rowerem mnie zniechęciły. Next time. No więc ogrody. Ładne, w stylu angielskim, zaprojektowane na życzenie Heleny Radziwiłłowej w roku 1778 roku. Pstryk, acz łatwo nie było. Mnóstwo wyskakujących zza winkla dzieciorów z matkami, ojcami, babciami, wujkami i cholera wie z kim jeszcze. Chyba jakiś zlot sobie zorganizowali.







    No ale przyjechałem tu głównie pojeździć. I jeździłem, z przyjemnym wiaterkiem w dupę (błogosławione wiatry zachodnie w tej szerokości geograficznej). Rzeka Rawka. Kapitalne miejsce do spływów kajakiem. Tym razem pokonałem ją rowerem.


    W połowie trasy znajduje się Zalew Bolimowski widokiem na autostradę A2. Raj dla wędkarzy, kajakarzy i fanów łojenia Tatry i Żubra bez koszulki. Tu proszę ja was zjadłem kanapki (dobre, sam robiłem) i ordynarnie pogapiłem się na opalające się młódki.

     
    I właściwie to tyle ze zdjęć. Potem był las, dużo lasu, także dużo szutru i dużo kamieni, a potem nagle nastał Żyrardów, ale tam nie było nic ładnego, więc nie pstrykałem. Koniec historii. Dobranoc.

    Dane wyjazdu:
    70.68 km 12.00 km teren
    03:11 h 22.20 śr. prędk.
    V-max 36.74 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Zalesie

    Czwartek, 21 lipca 2016 | Komentarze 0

    A właściwie to nie Zalesie, a Zawietrze, bo w ryj wiało momentami tak, że jak wróciłem do domu, to padłem na cyce i zastanawiałem się nad rzuceniem tego wszystkiego w diabły. No ale szybko mi przeszło, jak zawsze zresztą. No więc Zalesie Górne i jego stawy oraz okoliczne Lasy Chojnowskie. Dawno nie byłem, a przecież tam tak piknie, zwłaszcza w tygodniu, kiedy człowieków niewielu.



    Jeden ze stawów zaaneksowali wakeboardziści. Pogapiłem się przez chwilę i stwierdziłem, że to straszne nudy. Acz dzieciakom się podobało


    Kawałek dalej trzech miejskich patolożków chciało "pożyczyć" ode mnie rower, ale ich stan psychofizyczny nie pozwalał na podjęcie stosownych działań. Amatorzy.


    Dane wyjazdu:
    117.20 km 70.00 km teren
    06:30 h 18.03 śr. prędk.
    V-max 37.25 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Kampinos Trophy

    Sobota, 16 lipca 2016 | Komentarze 0

    Trzech śmiałków postanowiło przejechać cały Kampinoski Park Narodowy, z zachodu na wschód, w celu poszukiwania Świętego Graala, znaczy się świętego spokoju. Misja rozpoczęta o godzinie 4:30 rano ostatecznie zakończyła się pełnym sukcesem. Fajnie było choć na ten jeden dzień uciec od pokemonów, zamachów stanu, muzułmańskich terrorystów, morderczych ciężarówek i Trybunału Konstytucyjnego.

    5:15, dworzec Warszawa Wschodnia, w Turcji dogorywa jeszcze pucz, a my w asyście porannego słońca wyruszamy do buszu robić własny zamach stanu na ciszę i spokój
     

    Parę minut po siódmej. Żelazowa Wola i muzeum Fryderyka Chopina w tle. Pokemonów na szczęście brak.


    Początkowo puszcza przypomina nam Wietnam


    Ale po chwili otwiera przed nami wszystko co najpiękniejsze




    Soczysta zieleń, wspaniałe trasy, towarzyszące nam sarny i przez kilkadziesiąt kilometrów 0 (słownie: ZERO) innych człowieków


    Trzystuletni Dąb Powstańców Styczniowych. To właśnie na nim carscy kozacy wieszali w 1863 roku młodych powstańców
     

    Granica. Trochę historii i swojskiej tradycji. Domy ze strzechą i żurawie, wszystko jak na dłoni w skansenie Budownictwa Puszczańskiego. Nadal brak pokemonów i innych mieszczańskich podludzi. Wyginęli czy co?




    Zdecydowanie najlepszy odcinek w KPNie. Czerwony szlak między Górkami a Roztoką. Pagórkowate Uroczysko Karpaty i podjazd pod Dużą Górę. Nie dla Vertulirocholików


    Po przejechaniu całej puszczy nawet te sikacze smakowały niczym najznakomitsza ambrozja. Bramo My.


    Dane wyjazdu:
    74.28 km 2.00 km teren
    03:40 h 20.26 śr. prędk.
    V-max 48.42 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 18.0 °C

    Cieplarniany armagedon

    Sobota, 11 kwietnia 2015 | Komentarze 0

    Pierwszy prawdziwie ciepły weekend w tym roku sprowadził nad Warszawę (pewnie także i na cały kraj) klimatyczny armagedon. Skutkiem jego bezlitosnego uderzenia było wylanie się na wszystkie parki, ławki, trawniki, chodniki, ulice i plaże milionów ludzi, którzy w zderzeniu się z ciepłem promieniowania słonecznego zwyczajnie... zgłupieli. Po siedmiu miesiącach szarzyzny i zimna spragniony ciepła ludzki organizm dostał dawkę około dwudziestostopniowego Celsjusza. Niektórych zabił od razu, innych męczył długimi godzinami, głównie w pozycji leżącej z zimnym piwkiem w rękach. Ja również dałem mu się sobą zamieść. Lubię tą mordęgę.

    Moja aktualna kobieta kupiła sobie w końcu rower i na ten dzień przypadł jej, w sumie to nasz wspólny cyklo-debiut. Na tą okazję... pomalowała sobie pazurki pod kolor rękawic. Kobiety... nie ma co ich rozumieć, trzeba się im poddać, acz to czasem jest cholernie trudne.


    Pojeździlim my trochę po zapchanym wszech ludzkością mieście, aż w końcu zameldowaliśmy się na nadwiślańskiej plaży miejskiej, która z góry wyglądała niczym Mordor zawalony milionami orków.


    Typowa karma dla orków. Jedli ją niemal wszyscy.


    Po trzech tygodniach poszukiwań znaleźliśmy w końcu kawałek wolnego miejsca


    ...i oddaliśmy się plebejskiemu smażingowi, połączonego z łomżingiem, sommersbingiem i innymi używkami. Życie znów nabrało kolorów.

    Kategoria city, 70plus, z kapo


    Dane wyjazdu:
    74.34 km 30.00 km teren
    03:30 h 21.24 śr. prędk.
    V-max 35.56 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Szlakiem Borów Nadwiślańskich

    Czwartek, 19 czerwca 2014 | Komentarze 0

    To był dobry dzień, właściwie to z czterech powodów. Raz, że wolny od pracy, dwa, z powodu politycznego i spektakularnego samobójstwa Tuska, trzy, z powodu całkiem sympatycznej trasy na rower jaką sobie obmyśliłem, no i cztery... dzień się jeszcze nie skończył;)

    Ale do rzeczy.
    Miałem dziś jechać do Kazimierza Dolnego. Sam. W sumie trzy dni, z namiotem i objazdówką okolic, ale jak zwykle nie wyszło. W ramach pucharu pocieszenia podjechałem sobie pociągiem do Garwolina, skąd malowniczym szlakiem Borów Nadwiślańskich wróciłem sobie przez Lasy Garwolińskie, Osieckie, Celestynowskie i Otwockie do domu.

    Stacja Garwolin, istne kuriozum. Istnieje tak jak i nasze państwo, tylko teoretycznie. Peron oddalony od miasta o 5 km, bo kiedyś rolnicy tak zarządzili. Ponoć mieszkańcy Garwolina i tak z niego nie korzystają i wolą jeździć na pociąg do oddalonej o 10 km Pilawy. W sumie logiczne.


    Kilometr dalej i już las. Niebieski szlak, raczej średnio oznakowany, dwa, trzy razy go zgubiłem i musiałem improwizować z mapą, ale ogólnie bez dramatów. Wpływ piachu na odczuwanie przyjemności z jazdy: momentami duży. Mam też od dziś kosę z osami. Pewnie to przez ten czerwony trykot jak dziś przywdziałem.


    W Puszczy Osieckiej, mniej więcej w w połowie drogi między Starą Hutą a Łucznicą, znajduje się mogiła kryjąca czterdziestu sześciu straconych tu powstańców styczniowych w 1863 roku. Oddałem im cześć i chwałę i powiedziałem, że u nas burdel w zasadzie jest taki sam jak wtedy.


    W Łucznicy znajduje się ładnie zachowany dwór Potockich, który został wybudowany przez nich w roku 1840 jako dwór myśliwski dla służby leśnej klucza osieckiego. Od 1986 roku ma tu swoją siedzibę Akademia "Łucznica" - Ośrodek szkoleniowy w którym prowadzone są kursy rękodzieła artystycznego. Powiedziałem, że nie jestem zainteresowany i pojechałem dalej.  


    Przedzierając się przez rozległą polanę za wsią Górki, moim oczom na linii horyzontu ukazały się, niczym wielki żaglowiec, dwie wieże pięknego neogotyckiego kościoła w Osiecku.


    Wybudowany w latach 1902-1908, obecnie mieści się tu parafia Św.Apostołów Andrzeja i Bartłomieja. Akurat wszyscy byli na procesji, więc skorzystałem z okazji i przyjrzałem mu się z bliska, właściwie niepokojony przez nikogo. Mam słabość do gotyckich obiektów sakralnych. Ten konkretny ulokowany w sympatycznym Osiecku, muszę przyznać, jest jednym z ładniejszych na ziemi mazowieckiej.


    A to gdzieś już przed Celestynowem. Nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się z tapetą Windowsa. Więc zjadłem kanapkę.


    Ostatni wartościowy pstryk tego dnia to sympatyczny i malowniczy staw, którego odwiedziłem już bodaj po raz trzeci i bynajmniej nie ostatni. Wieś Regut.


    I to w zasadzie tyle. Cały czas jechałem pod wiatr, w różnych konfiguracjach, więc nie powiem, trochę mi się padło na końcowych kilometrach, dlatego też w Otwocku wybrałem asfalt i najkrótszą drogę do domu.
    No to psss, piwo w nagrodę za dobrze spędzony dzień na powietrzu.
    Houk.

    Dane wyjazdu:
    73.60 km 25.00 km teren
    03:05 h 23.87 śr. prędk.
    V-max 33.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Zalew

    Sobota, 7 września 2013 | Komentarze 3

    Modły me zostały wysłuchane. Na razie. Wrzesień póki co jest w pytę. Ale na wszelki wypadek chwalić go przed zachodem słońca nie będę, bo znając życie, za 2 tygodnie może spaść nawet śnieg. Odkąd rządzi Donek, w tym kraju wszystko jest możliwe. Tylko w ostatnich dniach zapowiedział likwidację OFE (znaczy się ukradnie nam znowu nasze pieniądze), oraz podniesienie akcyzy na alkohol o 15% (to już nawet nie jest złodziejstwo, to sprawa osobista i ja mu tego kurwa nie daruję), tak więc śnieg we wrześniu dla słońca Peru wcale nie wydaje się być rzeczą niemożliwą.

    Ale póki co piękna i ciepła jesień za oknami. Wykorzystałem ją do ruszenia dupy nad wodę. Wstyd przyznać, ale w tym roku jeszcze nad naszym Zalewem Warszawskim Zegrzyńskim nie byłem. Rzutem na taśmę ratuję swą dość kłopotliwą sytuację.

    Klasycznie, wzdłuż Kanału Żerańskiego. Lubię.


    Uwielbiam to powietrze, powiew wiatru znad jeziora i białe żagle w tle.


    Grecka plaża to to nie jest, ale trzeba też umieć cieszyć się z rzeczy małych.


    Tak se po prostu siedziałem i gapiłem. Lubię tą robotę.


    Fajna pani się koło mnie wylegiwała, nawet jej się czasem coś wylewało z kostiumu i budziło zachwyt wszystkich samców wokół. To dobry znak. Znaczy się, jeszcze lato nie zginęło.


    Zjadłem, wypiłem piwko i oblazłem sobie port by nacieszyć swe żeglarskie oczy. I tyle. Wrzesień, trwaj.

    Dane wyjazdu:
    75.95 km 32.00 km teren
    03:09 h 24.11 śr. prędk.
    V-max 37.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    takich trzech jak nas dwóch, to nie ma ani jednego

    Niedziela, 15 lipca 2012 | Komentarze 2

    No bo to było tak. Rado, Ursyn i ja ustawiliśmy się na dziś na wspólny wypad nad Zegrze. Mieliśmy pić piwo nad wodą, jeść kiełbaski i obcinać laski w bikini, do tego trochę pojeździć. Całkiem w pytę scenariusz. No ale zawsze coś... przyjeżdżają, załatwiają... najpierw wczoraj wieczorem nawalił Ursyn, który po prostu w niemodny sposób odwołał swoją rezerwację. Zostaliśmy więc we dwóch z Radkiem i pełni optymizmu ruszyliśmy dziś z rańca poboksować się z wiatrem.

    No ale jak się później okazało, towarzyszył nam jeszcze ktoś trzeci. Nazywał się pech, czy też jebany pech, bo na dziesiątym kilometrze Radek złapał jedną gumę, a po jej wymianie i ujechaniu 50 metrów, drugą (poszedł na rekord). Werdykt bolesny. Z bliska wyglądało na nyple i scentrowane koło. "A bo uderzyłem tydzień temu w korzeń". No. Uderzyłeś ;)
    Brak dętki, brak klucza do nypli, brak dalszych chęci, machnął więc chłopak ręką i poszedł w pizdu z fochem do domu.




    No więc z trzech nas, ostałem się sam jak ten palec w sumie. Sam sobie teraz sterem, żeglarzem i okrętem, także pewnie wiatrem i wodą. Co tak będę sam siedział. Depnąłem i pojechałem tam gdzie mieli my jechać.

    Zalew przywitał mnie piękną żeglarską pogodą. Wiało w porywach dobrą szóstką.


    Pan Euzebiusz i jego trudne początki z kitem


    Deski latały prędkością pędzącego bizona


    Matka Porażka. Dlatego mała Ania pływa tylko z tatą i wujkiem


    Ten żeglarz jest moim alter ego. Też sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem... Zazdrość i zrozumienie w pełnej symbiozie.


    A tymczasem... Pan Euzebiusz dalej nie umie latać. Może właśnie uświadomił sobie, że zapomniał zrzucić nieco balastu.


    Osamotniony Puck. Miałem plan, by w niego skoczyć. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko boma z grotem oraz zapięcia do roweru.


    A za tym drzewem w Porcie Nieporęt git miejscówka. Moje największe odkrycie w dniu dzisiejszym.


    Na koniec oczywiście pozdrawiam moich niedoszłych kompanów podróży. Gińcie! :D

    Dane wyjazdu:
    103.68 km 8.00 km teren
    04:31 h 22.95 śr. prędk.
    V-max 35.89 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 33.0 °C

    sto razy tysiąc

    Niedziela, 1 lipca 2012 | Komentarze 3

    No i znowu nie posłuchałem lamentu lekarzy oraz pani pogodynki z tvn. Nie siedziałem w domu, czy nad wodą gdzieś w cieniu z drinkiem z palemką, tylko wraz z kolegą Rado77, który powinien być Rado100, ze względu na to, że jak już się z nim w końcu ustawię w bólach na ten rower, to najczęściej robimy stówki. No więc we dwóch i na przekór topiącego się asfaltu, ruszyliśmy na nieco dłuższą wyprawę do Twierdzy Modlin, by wypocić trochę płynów.

    Pękła mi dziś nie tylko pierwsza w sezonie stówka, ale także pierwszy tysiaczek. Wiem, że nawet otoczone szalami Małgorzaty na swoich błyszczących holendrach, dojeżdżając na zajęcia na Uniwerku osiem na godzinę, tysiąc robią lekkim pierdem. Doskonale wiem, że jedynka z trzema zerami nie robi na nikim większego wrażenia, zwłaszcza na bikestats, gdzie przeciętny user robi tyle w miesiąc, ale dla mnie, niedzielnego bikera, zawsze jest to powód do jakiejś tam małej radości. No więc radowałem się dziś gdzieś w pizdu za Czosnowem. Radek z resztą też, ale trochę później. Tysiąc pękł mu prawie pod domem. Czyli w sumie dwa tysiące. Tak, to był dobry dzień.

    Spaliłem dziś łącznie 4 litry na setkę. Czekam więc na propozycję pracy w Volkswagenie, czy innej Toyocie. Wypiłbym dziś nawet i z pocałowaniem ręki olej napędowy, taka była suszarnia. No ale Twierdza Modlin, w bólach, bo w bólach, jest w końcu zaliczona. Gorzej z powrotem. Klasyczny mordewind i pieprzona burza. Ujebawszy się trochę, ale za to uświadczyłem naocznie miss mokrej podkoszulki pędzącej z dumą na piszczącym rowerze.

    Najpierw Wisła


    Potem Narew, gdzie z prawej pręży się Twierdza, a po lewej Spichlerz


    Dead Man. Powerade ze swoim hasłem reklamowym "Padłeś, powstań" nie miałby ze mnie żadnego pożytku. Na wprost Czerwona Wieża, zwana też Tatarską. For Sale, jakby kogoś interesowało.


    Drzwi współczesne vs zabytkowe. Kto wygra? Mam nadzieję, że Włochy


    Brama Ostrołęcka, czyli restauracja i wesela w oparach historii


    No i Spichlerz na Szwedzkiej Wyspie. Zakaz wstępu, chyba, że wpław. Piękny kawał architektury, acz trochę już skorodowanej


    I to by było tyle. Lipiec, nakurwiaj salto!

    Dane wyjazdu:
    93.30 km 30.00 km teren
    05:01 h 18.60 śr. prędk.
    V-max 37.30 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Majówka Trophy

    Sobota, 28 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    Czego to człowiek nie zrobi żeby się alkoholowo upodlić i najeść do syta. Wraz z trójką przyjaciół postanowiliśmy na rowerach dojechać w tym pieprzonym sierpniowym skwarze (tzn. mówią że kwietniowym ale ja im nie wierzę) do uroczej wioski w powiecie żyrardowskim, w której w latach 1889-1914 mieszkał i tworzył polski malarz Józef Chełmoński, a obecnie mieszka nasz przyjaciel, no, żeby się schlać i najeść kiełbasek z grilla, a potem wstać rano i zrobić to ponownie. W końcu majówka. Trzeba było to oblać.

    Ale najpierw trzeba było tam dojechać. Trasa improwizowana palcem po mapie. Przez Powsin, Zalesie Górne, okolice Tarczyna i Żabiej Woli, jakieś 80km w nieśpiesznym tempie. Po drodze trochę lasów, trochę błota, trochę asfaltów i klimatycznych wiosek, niby blisko Warszawy, ale jednak uczucie jakby się było na jakimś tournee gdzieś tam w Polsce.

    Mapa wyjmowana z plecaka w ciągu całego dnia pewnie ze dwadzieścia razy. Sam plecak też wypakowany pod sufit z myślą o spędzeniu na bogato libacji alkoholowej wraz z noclegiem, okazał się jak zwykle o połowę przesadzony z ciężkością.


    W lasach Chojnowskich obowiązkowe kąpiele błotne i kolarstwo przełajowe


    Ale także ciekawe odkrycia w zupełnej dziczy


    Kościół pod wezwaniem Zwiastowania NMP w Żelechowie został wniesiony w XV wieku. To tuż obok niego spoczywa ciało naszego Chełmońskiego właśnie. Tylko śmignęliśmy bo nam piwo stygło.


    Po całym dniu w siodle na tym bezlitosnym słońcu, które miało czelność boleśnie odwzorować na mym ciele ślad koszulki, której to już pewnie nie pozbędę się do końca roku, przyszła zasłużona nagroda. Zimne piwo i rozpoczęcie sezonu grillowego.


    No warto było tu przypedałować. Krajobraz jak z obrazów Chełmońskiego.


    Nierówna walka z alkoholem jak zwykle przegrana. Wróciliśmy pociągiem.