Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:364.13 km (w terenie 28.00 km; 7.69%)
Czas w ruchu:14:45
Średnia prędkość:24.69 km/h
Maksymalna prędkość:47.56 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:45.52 km i 1h 50m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
49.52 km 7.00 km teren
01:54 h 26.06 śr. prędk.
V-max 37.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 19.0 °C

    afterek

    Niedziela, 27 maja 2012 | Komentarze 0

    Panie Płemierze, melduję wykonanie zadania. Sportowy tydzień zakończony sukcesem. A nawet lepiej. Na 9 ostatnich dni, 8 poświęciłem na jakiś sport, tudzież aktywność fizyczną. Nie wiem po co. Tzn. wiem, chciałem się przygotować na tygodniowy trekking po naszych pięknych górach w które udaję się już za tydzień, by uciec od tego pieprzonego komercyjnego zgiełku EURO i tych wszystkich umalowanych ryjów ozdobionych w kapelusze Andrzeja i obowiązkowe trąbki. Choć na chwilę. Było więc trochę roweru, trochę więcej biegania, a nawet siatkówka. Sie gra sie ma. Ale kondycja i tak wyjdzie w praniu.

    Dziś na zakończenie sportowego maratonu krótki, acz szybki poobiedni rowerowy trip do moich ulubionych Gass nad Wisłą. Mam jakąś organiczną słabość do tego miejsca.

    Po drodze napotkałem festyn z okazji Zielonych Świątek. Moda na koko koko jak widać wszechobecna.


    Jako, że EURO nie jest spoko ruszyłem dalej, do moich Gass. Pięknie tam dziś było. Późne popołudnie i w miarę pusto.





    Czyżby moja Małgorzata? Na pewno czyjaś.


    Mina Pana Zdzisława mówi sama za siebie. Nic dziś nie złowił... kurwa.


    Za to ten Pan w czarnych slipach złowił dziś całkiem dorodną sztukę


    Na koniec ustrzelone piękne Ducati i nieco gorsze volkswagenowe tło


    I po afterku. Do Gass wrócę pewnie pod koniec sezonu.

    Dane wyjazdu:
    32.37 km 0.00 km teren
    01:20 h 24.28 śr. prędk.
    V-max 43.07 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Taksiarze ok!

    Środa, 23 maja 2012 | Komentarze 0

    Morda mi się od rana uśmiechała na myśl, co to się dzisiaj będzie działo na ulicach mego miasta. Taksiarzom, których problemy są mi na co dzień dość obojętne, no bo i rzadko z ich usług korzystam, dziś akurat mocno im kibolowałem. A niech sobie protestuję i blokują miasto. W sumie to co im pozostało, jak nikt jajogłowy gadać z nimi nie chce. Jak chcieliśmy tą demokrację (mnie się o nią nikt nie pytał), to musimy brać ją z tym całym bagażem przykrych konsekwencji.

    Nie mniej jednak, jako wielki fan obalenia tych naczelnych dyletantów i leniów z peło, ściskam mocno kciuki za wszelkie werbalne i dobrze zorganizowane ataki na ich tłuste tyłki. Za związkowców, za pielęgniarki, czy za podwykonawców od autostrad, no dosłownie za wszystkich, którym się niesprawiedliwa krzywda ich kosztem dzieje w tym kraju. Niech walczą na ulicach, jak po dobroci się nie da. Niech mają swój mobilny hydepark. My, warszawiaki jakoś damy radę. Z resztą nie mamy wyjścia.

    Fakt, że dziś dostało się też rykoszetem zwykłym mieszkańcom stolicy, no ale przecież nikt nie mówił, że będzie lekko. I właśnie dlatego, że nikt nie mówił, że będzie, a wręcz lojalnie nas uprzedzono, że na miasto dziś rano wyruszy ponad 500 taksówek, bynajmniej nie w celu przewozu spóźnionych pasażerów z ich domostw do miejsc, w których trzeba spędzać pół dnia i połowę życia, by spłacić swoje hipoteki, a jak ktoś nie słyszał ten baran i trąba, to jako, że ja słyszałem, wybrałem się dziś do pracy rowerem i co tu więcej mówić... Uczciwie przyznam, że liczyłem na skandale, armagedony, pot, krew i łzy. Inspiratorem mych podłych wyobrażeń dnia dzisiejszego był oczywiście wielki Adaś Miauczyński



    I w zasadzie było dziś tak jak tego chciałem. Może nie wszędzie, ale w moich obszarach poruszania się tak. Przemknąłem sobie szybką trzydziestką wzdłuż kilkukilometrowego trzypasmowego zatoru, na którego czele dumnie paradowało kilkadziesiąt warszawskich cierpów. Naliczyłem w tym czasie ze 3 tkwiące w tym kasztanie autobusy mojej ulubionej prackowej linii i tak jakoś swobodniej mi się na tej wątrobie zrobiło. Banan z ryja nie złaził do samego południa, a jak jeszcze ktoś napotkany w robocie kurwił pod nosem na tych biednych taksiarzy, no bo stał wdzięcznie przez nich w tymże kasztanie, to tym bardziej mi do śmiechu dziś było. Taki to ze mnie wielkoduszny i współczujący bliźniemu swemu Polak katolik :D

    I to naprawdę nie ważne, że jutro pewnie znów w autobus swój wsiądę i kurwić będę na wszystkie plagi egipskie. Grunt, że dziś miałem swoje pięć minut radości i że czułem się lepsiejszy od innych. Choć przez chwilę :D

    Taksiarze sobie potem jeszcze pojechali pod Sejm i pokazali, że jakby jakaś sraczka dopadła Gowina i Tuska, to chętnie pomogą. Od czego są przecież.

    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    35.61 km 0.00 km teren
    01:27 h 24.56 śr. prędk.
    V-max 45.21 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Oszukać przeznaczenie

    Poniedziałek, 21 maja 2012 | Komentarze 7

    Doświadczyłem dziś niezwykłego zjawiska. Ktoś tam na górze podarował mi ze dwie godziny temu drugie życie. Tak mi się przynajmniej wydaje...

    Jadę proszę to ja was dzisiaj sobie rowerem Sikorskiego (info dla nie warszawiaków), trasa szeroka na 3 pasy ze ścieżkami i chodnikami po bokach. Jadę sobie, a właściwie dopiero się rozpędzam, bo chwilę wcześniej grabę na do widzenia podałem kumplowi, no i po kilkunastu metrach (teraz będzie na zwolnionych obrotach, klatka po klatce) na przeciwnej nitce ruchu, najpiękniejsze Porsche 911 w historii, wersja 993 Turbo z cirkabałt roku 1996, wpada w poślizg, łapie przednim kołem wysoki krawężnik i podskakuje na kilka metrów przelatując kilkunastometrowy pas zieleni oddzielający dwa pasy ruchu i... tak, zgadza się, zupełnie jak w filmie, leci prosto na mnie. Nie wiem czy bym uciekł. Nie wiem też, czy by mnie trafił, zahaczył centralnie, czy tylko liznął niedbale po piętach, ale zaprawdę powiadam wam, że w tej jednej, góra dwóch sekundach zupełnie o tym nie myślałem.

    Na szczęście (moje) nie musiałem. Uratował mnie bohaterski Matiz, który z kolei na jego nieszczęście, nie zdążył uciec nitką przeciwną przed 911. Został trafiony centralnie w ryj. Całą siłę przyjął bohatersko na siebie. Efekt finalny tej przykrej opowieści jest taki, że dwie osoby zakleszczone w Matizie prawdopodobnie uratowały mi życie. Na szczęście przeżyły i chyba się z tego wyliżą. Niezwykłe doświadczenie. Nadal żyję, nadal piszę i nadal piję. Ale następne kilkanaście kilometrów już mnie nie potrafiły cieszyć. Za bardzo byłem tym rozkojarzony. Wróciłem do domu, wypiłem dwa piwa, w tym jedno na hejnał i to by było tyle z opijania mojego drugiego życia.

    Życie jest piękne. Autentycznie. Cieszcie się nim. Codziennie.



    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    65.46 km 5.00 km teren
    02:41 h 24.40 śr. prędk.
    V-max 33.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Z wizytą na królewskich komnatach

    Sobota, 19 maja 2012 | Komentarze 2

    Niby blisko, a zawsze nie po drodze. Pałac rodu Bielińskich w Otwocku Wielkim to prawdziwa perełka Mazowsza, jedna z nielicznych dobrze zachowanych późnobarokowych siedzib magnackich w regionie. Ledwie 30 km od moich włości, kilka razy przejeżdżałem obok, ale nigdy nie wdepnąłem na komnaty z wizytą. Czas najwyższy nadrobić zaległości, a nóż, może znajdę tam swoją księżniczkę.

    Pałac ulokowany jest na sztucznej wyspie, znajdującej się mniej więcej w połowie pomiędzy Wisłą, a granicami Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, kilka km za Karczewem.


    Powstał w latach 80tych XVII wieku według projektu słynnego architekta Tylmana z Gameren.


    W drugiej połowie XIX wieku pałac popadł w ruinę. Został ponownie przywrócony do dawnej świetności po II wojnie światowej, jednak zanim powstało tu muzeum, w jego murach mieścił się poprawczak dla krnąbrnych dziewczyn, przesiadywał gen. Jaruzelski ze swoją świtą i kombinował jak tu uratować socjalizm, pełnił także funkcję hotelową dla rządowych gości z kraju i zagranicy. Pałac był także jednym z miejsc internowania Lecha Wałęsy. Tak mu się spodobało, że gdy został już prezydentem, Belweder mu nie wystarczył, i pojawiał się czasem w Otwocku Wielkim.


    Dopiero w roku 2004 pałac trafił w ręce Ministerstwa Kultury, a jego użytkownikiem stało się Muzeum Narodowe w Warszawie, które utworzyło w nim swój oddział Muzeum Wnętrz. Można je zwiedzić za 10zł. Mnie się nie chciało. Wolałem delektować się jego architekturą bryły. Szukałem też tej księżniczki.


    Miejsc widokowych i do odpoczynku pod dostatkiem. Ludzi można było policzyć na palcach jednej ręki. Nawet nie bałem się o pozostawiony rower wędrując po okolicy.


    Pałac powstał z inicjatywy zasłużonego dla Warszawy rodu Bilińskich, starej mazowieckiej szlachty z ziemi ciechanowskiej. Przedstawiciele rodu sprawowali urzędy senatorów i biskupów. Pałac był dla rodziny Bielińskich letnią rezydencją. No cóż. Mieli rozmach...


    Fasadę zdobią imponujące freski i rzeźby przedstawiające m.in. tympanon wypełniony sceną bachanalii z tańczącymi nimfami, satyrami i centralną postacią, którą jest bożek Pan. Lekko wyuzdane, nie?


    Imponującemu swoją wielkością przypałacowemu parkowi i ogrodowi przydałby się jednak dobry ogrodnik. Co prawda alejki są w miarę zadbane i oświetlone, jednak wszystko jest mocno i bez ładu porośnięte. Łazienki to to zdecydowanie nie są. Ale klimat, dzięki starym dębom jest.


    No cóż. Księżniczki swojej nie znalazłem. Małgorzaty również. Wróćiłemże więc do domu. Tym razem z wiatrem.

    Dane wyjazdu:
    41.39 km 0.00 km teren
    01:43 h 24.11 śr. prędk.
    V-max 42.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 14.0 °C

    Colors of Warsaw

    Poniedziałek, 14 maja 2012 | Komentarze 10

    Warszawa wkurwia. Ale tylko za dnia, gdy wszystko w niej stoi i zarazem gna bezlitośnie na złamanie karku. Jednak w godzinach wieczornych, gdy jej mieszkańcy dotrą już do swych spłacanych przez pół życia domostw i zajmą się przygotowaniem kolacji, oglądaniem pogody po Wiadomościach i Ojca Mateusza, stolica może wtedy wreszcie odetchnąć. Zupełnie jak strudzeni rodzice, kiedy położą wreszcie spać swoje niesforne małe pociechy. Mogą sobie wtedy spokojnie poświntuszyć pod kołderką, a nawet zagrać w makao. Wtedy to właśnie wybija na zegarze idealna pora na wyjście na rower. Sam nie wiem czemu tak rzadko z niej kuźwa korzystam.

    Dziś się bujnąłem z tego wkurwu, który zalęgł się we mnie podczas minionego zimnego i deszczowego bezproduktywnego weekendu. No musiałem odreagować i trochę się spocić. Zabrałem aparat i ruszyłem na małe randez vous z mym miastem.

    Warszawa po zmroku robi się na bóstwo. Jej kolory i wypieki na twarzy stają się krwiste, żywsze i bardziej wyraziste. Niby oczywiste, ale za każdym razem cieszą jak małe dziecko w Boże Narodzenie.

    Nasze świetlne fontanny na Podzamczu. Wiem, że we Wrocku pewnie ładniejsze, ale co z tego.


    Nad nimi góruje i spogląda nań dumnie Kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny


    Święta Anna zalotnie spogląda zza krzaczka


    Wiadukt Markiewicza, nie dla rowerów. I dobrze.


    Mroczne miasto pełne kolorów. Kurwa mać. Kocham je. O tej godzinie najbardziej.
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    67.24 km 8.00 km teren
    02:46 h 24.30 śr. prędk.
    V-max 34.59 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Dziekanowski

    Sobota, 5 maja 2012 | Komentarze 5

    Za wczesnego małolata uganiając się na osiedlowym Wembley za piłką chciałem być Darkiem Dziekanowskim, tzn bardziej chciałem być Van Bastenem, ale Darek to był taki nasz, swojski medżik podwórkowy z końca lat 80-tych. Warszawiak, Legionista, wiadomo... stolica.

    Także tego.
    Darek dorobił się w swoim życiu wielu obyczajowych skandali oraz uznania w oczach pięknych kobiet. Strzelił też trochę bramek. W kadrze ze dwadzieścia, w Legii dwa razy więcej, oraz kilka dołożył w Piłkarskim Pokerze ;)

    Dorobił się także własnego jeziora ;)
    Jezioro Dziekanowskie znajduje się w powiecie warszawskim zachodnim, zaraz za Łomiankami w starym dorzeczu Wisły na wysokości Dziekanowa Leśnego, czy tam Nowego. Dziekanowskich tam jak mrówków.

    No więc sobie tam pojechałem, poleżałem, książkę poczytałem i opalające się laski obcinałem. Słowem, standard.




    A na cześć Dziekana nuta od Pablopavo


    Dane wyjazdu:
    42.19 km 8.00 km teren
    01:44 h 24.34 śr. prędk.
    V-max 40.05 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Koko koko leniuch spoko

    Czwartek, 3 maja 2012 | Komentarze 0

    Są takie dni w życiu mężczyzny... że mu się nic nie chce.
    Na ten przykład właśnie, nie chce mnie się teraz dużo pisać. Bo w sumie o czym. 40 krótkie kaemy by uczcić okrągłe siedemdziesiąte urodziny ojca (aż się wierzyć nie chce jak ta wskazówka zapierdala), zjeść mamusiny obiad, a nawet deser, napić się kilka zimnych piw, umyć rower oraz poleżeć na leżaku spławikiem do góry, a wszystko to pod sztandarem wielkiej i wspaniałej biało-czerwonej.

    Koko koko leniuch spoko, jak to mniej więcej śpiewa obciach roku, zespół ludowy Jarzębina. No cóż... Jakie Euro taki hit, taka reprezentacja, taki trener, takie autostrady i tak dalej.

    A i dzisiejszy dzień przyniósł także odpowiedź na inne jakże ważne pytanie, ale tylko dla fanów rodzimej piłki skopanej.

    Kto jest frajerem roku?
    Odpowiadam. Legia.
    Niestety. A może i na całe szczęście, bo sobie pajace i tak nie zasłużyli. Właśnie znajomi jadą serdecznie powitać i podziękować piłkarzykom pajacykom za największe frajerstwo roku na Okęcie, ale ja już jestem chyba na to za stary, a może też, po prostu mi się nie chce.

    Wolę leżak i piwo. Koko koko piwo spoko...

    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    30.35 km 0.00 km teren
    01:10 h 26.01 śr. prędk.
    V-max 47.56 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 26.0 °C

    Hanka kleptomanka

    Środa, 2 maja 2012 | Komentarze 3

    Ktoś musi pracować, aby grillować mógł ktoś.

    Ja już jadłem, więc wstałem se rano i dla odmiany pojechałem do gułagu. Rowerem. Rzadko preferuję cykloidalny (jest takie słowo?) dojazd do pracy, mimo że mam nawet blisko. Ledwie 15km i to w połowie rowerostradą piękną i równą jak Trasa Łazienkowska, no ale nie lubię. Rower ma mi się kojarzyć ze swobodą i wolnym, miło, spędzonym czasem, a nie z porannymi dojazdami do pracy, której przecież nie lubię. Wolę se na ten przykład komara zapuścić w zatłoczonym autobusie, lub książkę poczytać.

    No ale tym razem nasza nieomylna, najczystsza, bezłupieżowa, niepokalana, miłościwie nam panująca w stolicy Hanna Gronkowiec vel Bufetowa Waltz, postanowiła utrudnić majówkowym pracownikom na rzecz łatania czarnej dziury budżetowej pewnego kraju nad Wisłą i wysłać komunikację miejską na wczasy, tudzież święta. Rozkład świąteczny zakosił mi jedyny sensowny dojazd, więc w ten oto sposób wsiadłem sobie w siodło. I bardzo dobrze że wsiadłem i że Hanka ukradła.

    Z tego też konkretnego powodu, że taki sposób na dojazd do pracy bardzo mi się spodobał, zakładam sobie w chwili tejże, nowego gułagowego taga na tymże blogu i nawet będę go sobie czasem wzbogacał nowymi pomiarami czasu. Acz już teraz wiem, że dzisiejszy czas raczej nie nadaje się do pobicia, czy nawet poklepania, gdyż korzystając z pustkowia ulic mlekiem i miodem płynących, oraz, że słoikarnia warszawska wyjechała diabli wiedzą gdzie, przemknąłem w te i nazad z prędkością dla mnie niespotykaną. Kto wie, to chyba najszybsze 30 km jakie pokonałem na rowerze w swojej skromnej karierze. Z tejże okazji wypiję piwo i umyje stos brudnych talerzy i garów.

    W piątek też sobie pojadę. Chyba że jednak przydymiona Omena z tvnu prawdę z fusów wróży bezceremonialnie mówiąc, że będzie bezlitośnie grzmiało i padało. Wypada więc liczyć na to, że telewizja kłamie. Zwłaszcza tvn.
    Houk.

    Ps. Pytanie na zimne wirtualne piwo. A czemuż to bikestats nie zlicza nowych kaemów?
    Kategoria gułag, city