Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:237.22 km (w terenie 66.00 km; 27.82%)
Czas w ruchu:11:23
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:45.21 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:47.44 km i 2h 16m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
93.30 km 30.00 km teren
05:01 h 18.60 śr. prędk.
V-max 37.30 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Majówka Trophy

    Sobota, 28 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    Czego to człowiek nie zrobi żeby się alkoholowo upodlić i najeść do syta. Wraz z trójką przyjaciół postanowiliśmy na rowerach dojechać w tym pieprzonym sierpniowym skwarze (tzn. mówią że kwietniowym ale ja im nie wierzę) do uroczej wioski w powiecie żyrardowskim, w której w latach 1889-1914 mieszkał i tworzył polski malarz Józef Chełmoński, a obecnie mieszka nasz przyjaciel, no, żeby się schlać i najeść kiełbasek z grilla, a potem wstać rano i zrobić to ponownie. W końcu majówka. Trzeba było to oblać.

    Ale najpierw trzeba było tam dojechać. Trasa improwizowana palcem po mapie. Przez Powsin, Zalesie Górne, okolice Tarczyna i Żabiej Woli, jakieś 80km w nieśpiesznym tempie. Po drodze trochę lasów, trochę błota, trochę asfaltów i klimatycznych wiosek, niby blisko Warszawy, ale jednak uczucie jakby się było na jakimś tournee gdzieś tam w Polsce.

    Mapa wyjmowana z plecaka w ciągu całego dnia pewnie ze dwadzieścia razy. Sam plecak też wypakowany pod sufit z myślą o spędzeniu na bogato libacji alkoholowej wraz z noclegiem, okazał się jak zwykle o połowę przesadzony z ciężkością.


    W lasach Chojnowskich obowiązkowe kąpiele błotne i kolarstwo przełajowe


    Ale także ciekawe odkrycia w zupełnej dziczy


    Kościół pod wezwaniem Zwiastowania NMP w Żelechowie został wniesiony w XV wieku. To tuż obok niego spoczywa ciało naszego Chełmońskiego właśnie. Tylko śmignęliśmy bo nam piwo stygło.


    Po całym dniu w siodle na tym bezlitosnym słońcu, które miało czelność boleśnie odwzorować na mym ciele ślad koszulki, której to już pewnie nie pozbędę się do końca roku, przyszła zasłużona nagroda. Zimne piwo i rozpoczęcie sezonu grillowego.


    No warto było tu przypedałować. Krajobraz jak z obrazów Chełmońskiego.


    Nierówna walka z alkoholem jak zwykle przegrana. Wróciliśmy pociągiem.

    Dane wyjazdu:
    39.07 km 33.00 km teren
    02:03 h 19.06 śr. prędk.
    V-max 36.58 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 20.0 °C

    Deep Forest

    Czwartek, 26 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    No to się zrobiło zielono... Powiedziała matka do ojca po teście na płeć ich wspólnego dziecka. Czyli syn!

    Zieleń co prawda za chwilę nam spowszechnieje, ale póki co, jeszcze przez dwa najbliższe tygodnie taktowne będzie publiczne jaranie się wszech objawiającą się zielenią. No więc ja też się nią jaram, bo lubię jak jest ciepło i zielono. W ogóle lubię przełom kwietnia i maja, kiedy wszystko się budzi, także chuć w nas samych. Czerwiec jeszcze jako tako, ale lipiec to już z górki. Dnia ubywa, bliżej do jesiennej deprechy, do pieprzonych kurtek. Toleruje tylko dlatego, że jest jeszcze ciepło i Warszawa bardziej przejezdna w tym wakacyjnym okresie. Nadal jednak można coś spsocić ;)

    No więc wjechał ja że wreszcie dziś do tego lasu, by sobie ptaszków posłuchać i napawać źrenice zielenią. Klasycznie, nad Mienię, która jest najpiękniejsza właśnie o tej porze roku. W lato już jej nie lubię. Tzn mniej.

    Co ja pacze?


    W lesie więcej przełajowego kolarstwa jak to zwykle w kwietniu bywa. Zwłaszcza w MPK, gdzie dużo bagien, stawów i nimf wodnych, ale poza kilkoma błotnymi zatorami, zasadniczo, to jest piknie.



    No i Mienia. Jak zwykle wulgarna, bezpruderyjna, bezczelna i wyniosła. Lubię jej chaos i dzikość. Najlepiej wiosną.


    W zeszłym roku powaliło się drzewo. W tym, przebranżowiły je jakieś dobre duszyczki na mostek. Klimatyczny, nie powiem. Siadłem se.



    W tych jakże pięknych okolicznościach przyrody wyciągnąłem z plecaka jeszcze całkiem zimną Perłę. Nie muszę chyba pisać, że było dobre, nie?


    Zawiesiłem się i przesiedziałem tak w zupełnej ciszy i samotności dobre 40 minut.
    Aż się nie chciało wracać.


    Pozdro z nad Mieni. Wolność ludziom uwięzionym w szkle i aluminium.


    Jeszcze tylko szybka panoramka Warszawy z góry lotnika i sru do cywilizacji. Raczej niechętnie.


    Majówko. Nakurwiaj salto!

    Dane wyjazdu:
    19.48 km 0.00 km teren
    00:46 h 25.41 śr. prędk.
    V-max 32.24 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Trening

    Piątek, 20 kwietnia 2012 | Komentarze 1

    Wróciłżem ja na swą starą treningową pętlę. Kiedy ostatnio siłowałem się na niej z jednostką czasu, przeciwnościami losu, czerwoną falą, samochodami, szkłem po tanich winach i Andrzejami na rowerach, ustanowiłem swój rekord wszech czasów za który dostałem listy gratulacyjne niemal z całego świata, w tym nawet nagrodę wybitnie cielesną od samej Salmy Hayek. Był lipiec.

    Dziś mamy kwiecień dziewięć miesięcy później i niestety nie ma już śladu po fejmie na który uczciwie stawiając sprawę, w pełni sobie zasłużyłem. Czas chujowy, to raz. Acz wcisnąłem się jakoś w dziesiątkę. W jedną stronę było nawet obiecująco. Do nawrotu miałem szansę na aktualne pudło, ale potem starość czy chuj wie co to było, bezceremonialnie splunęło w mą twarz. No skurcz łydki mnie o dziwo złapał i przez ten fizyczny dyskomfort spokojnie zgubiłem najmarniej z minutę. Szkoda.

    A no i dystans całkowity, mimo że zawsze jeżdżę tak samo, znowu inną wartość finalną mi wybełtał. Od tego sezonu co prawda przesiadłem się z CatEya na Sigmę, no ale kurwa. Raz 19,13km, raz 19,64km... Jak żyć Panie Premierze?

    1. 43m26s - 19,14km
    2. 44m39s - 19,13km
    3. 45m06s - 19,26km
    4. 45m44s - 19,42km
    5. 45m36s - 19,18km
    6. 45m48s - 19,29km
    7. 46m26s - 19,64km
    8. 46m39s - 19,57km
    9. 46m42s - 19,48km
    10. 46m32s - 19,33km
    Kategoria trening


    Dane wyjazdu:
    46.60 km 0.00 km teren
    01:54 h 24.53 śr. prędk.
    V-max 32.52 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 14.0 °C

    zamiasto

    Sobota, 14 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    A już miał być dzień na straty. Względnie rano, w sensie przed południem, okiem mym niewątpliwie zaspanym, rzuciłem przez okno i jeszcze w tej samej sekundzie siarczyście zakląłem. Nie wiem czy mnie moja sąsiadka-społeczniara usłyszała i czasem nie zanotowała w swoim kajeciku kolejnego niegodnego zachowania swojego sąsiada, ale też zasadniczo, w ogóle mnie to nie obchodziło. Miałem większy problem na głowie. Nazywał się deszcz, tudzież - jebany deszcz.

    Na szczęście po kilku godzinach Celsjusz uratował dupę tej czarnej rurze pogodynki z tvn, która miała czelność oznajmić publicznie i na cały swój wyziew, że deszczów niespokojnych dziś Warszawa na pewno nie uświadczy. O 13 na asfalcie wylegiwały się już tylko najbardziej leniwe kałuże, więc ruszyłem za miasto złowić trochę świeżego wiosennego powietrza.

    Z tą wiosną to jednak jest tak średnio na razie, o czym uświadomił mi bociek, który na moje pytanie, czy jej gdzieś przypadkiem nie widział, wypiął się do mnie swym piórczystym zadem.



    Za miastem jednak fajnie jest. Asfalt wydaje się równiejszy i mniej dziurawy. Samochodów jak na lekarstwo na receptę. Miejskich holenderskich rowerów nie ma w ogóle, a miejscowi na starych sowieckich Uralach znają swoje miejsce w szeregu i się nie lansują. Rześkie powietrze tylko ozdobione jest nutą gnojówki, którą leje się na pola niczym ciepłą wódkę w niedzielę. Ale to i tak lepsze od zapachu wielkomiejskich spalin.



    Dane wyjazdu:
    38.77 km 3.00 km teren
    01:39 h 23.50 śr. prędk.
    V-max 45.21 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 9.0 °C

    I'm Forever Blowing Bubbles

    Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    Dość tych jaj w majonezie, sałatek, wędlin i pasztetów.
    Lepiej wyjść na dwór i puszczać bańki mydlane.





    Kategoria city