Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2017

Dystans całkowity:165.86 km (w terenie 18.00 km; 10.85%)
Czas w ruchu:07:16
Średnia prędkość:22.82 km/h
Maksymalna prędkość:32.20 km/h
Suma podjazdów:265 m
Suma kalorii:5043 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:41.46 km i 1h 49m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
36.85 km 2.00 km teren
01:35 h 23.27 śr. prędk.
V-max 29.30 km/h
  • Suma podjazdów 44 m
  • Kalorie 1138 kcal
  • Temperatura 11.0 °C

    Kwiecień, ty chuju

    Niedziela, 30 kwietnia 2017 | Komentarze 0

    Poszedł won, kwietniu. Terrorysto ludzkich marzeń i morderco nadziei. Przegiąłeś pałeczkę. Zgwałciłeś wiosnę i obsmarkałeś słońce. Niech cię szlag. Na szczęście to już ostatnie twoje arktyczne podrygi, mam nadzieję, że maj porządnie spierze ci tyłek. Fatalny, zimny i mokry kwiecień spieprzył mi trochę rowerowe plany, no ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. W ramach symbolicznego pożegnania się z tym chujem pojechałem nad Świder, żeby po raz trzydziesty dziewiąty utopić tą małą szmatę Marzannę. Oby po raz ostatni.

    Okoliczne dziki są coraz bardziej bezczelne i coraz mniej boją się ludzi oraz małych, warczących Burków. Już z całymi rodzinami wpadają na szamę do miasta. Widać w lesie chyba zamknęli McD.


    Nad Świdrem klasyczna jesień średniowiecza. Szaro, smutno i piździ. Acz kilku śmiałków się dziś kąpało. Albo morsy, albo debile. Niemniej szacun.



    Wiosno, przestań kurwa bawić się w chowanego, wyłaź w końcu z tej nory, please.
    Kategoria city, MPK


    Dane wyjazdu:
    47.67 km 6.00 km teren
    02:03 h 23.25 śr. prędk.
    V-max 29.70 km/h
  • Suma podjazdów 68 m
  • Kalorie 1487 kcal
  • Temperatura 12.0 °C

    Niedziela palmowa

    Niedziela, 9 kwietnia 2017 | Komentarze 0

    Lato tej wiosny nieco przystopowało i wdało się w burzliwy romans z jesienią, ale za to 90% niedzielnych rowerzystów sprzed tygodnia zostało w domach i innych centrach handlowych, przez co można było dziś pojeździć bez obaw o swoje życie. Jak nakazuje chrześcijańska tradycja, wziąłem udział w swojej prywatnej procesji niedzieli palmowej i odwiedziłem własną świątynię w Gassach nad Wisłą. Wiernych mało, szaro, zimno i nieco smutno w tej nadrzecznej parafii, ale dzięki duchowej kontemplacji podładowałem trochę baterii. Może wytrzymają do piątku. Albo przynajmniej do środy.

    Z nowości to wreszcie oddali do użytku most nad Jeziorką. Mała rzecz, a cieszy.


    W Gassach królowała dziś szara i smutna jesień


    Radonek też na chwilę złapał jakąś jesienną zamułę, ale koniec końców odżył. Dobry z niego chrześcijanin.



    Dane wyjazdu:
    36.42 km 4.00 km teren
    01:43 h 21.22 śr. prędk.
    V-max 32.20 km/h
  • Suma podjazdów 73 m
  • Kalorie 1043 kcal
  • Temperatura 23.0 °C

    Apokalipsa zombie

    Niedziela, 2 kwietnia 2017 | Komentarze 0

    Pokręciłem się dziś trochę po mieście, żeby wypocić kaca mordercę, co było jedną z najgorszych decyzji jakie podjąłem w tym roku. Ludzie ocipieli. Dosłownie i w przenośni. Odnosiłem wrażenie, że w Warszawie aktualnie odbywa się zlot całej ludzkości, co ja gadam, zlot zombiaków z całego świata i wszyscy za wszelką cenę chcieli mnie dopaść. Nawet sprawdzałem w internecie szukając potwierdzenia mojej tezy w nagłówkach. Zbluzgałem dziś w czasie slalomu między zombie niemal wszystkie grupy społeczne, zawodowe oraz zapewne też każdą orientację i mniejszość seksualną. Nakrzyczałem nawet na jakiegoś Bogu winnego bachora, którego rodzice tylko na chwilę spuścili ze smyczy, no ale był to jedyny sposób, żeby uniknąć przejechania go niemieckimi oponami Schwalbe. Oczami wyobraźni widziałem już te tytuły w poniedziałkowych gazetach: "Z ostatniej chwili. Zabił z premedytacją!", "Morderca na dwóch kołach grasował po Warszawie. Celem ataków były niewinne dzieci". No ale sam się o to prosiłem. Mogłem pojechać do lasu, zaszyć się w puszczy z dala od padlinożerców, to kurwa nie, wjechał w sam środek mrowiska. Na domiar złego naszła mnie jeszcze ochota na odwiedzenie festiwalu food tracków jaki odbywał się na błoniach Stadionu Narodowego. To niestety była druga najgorsza podjęta przeze mnie decyzja w tym roku.

    Stadion Narodowy w ten weekend był światową stolicą Apokalipsy Zombie. Jakieś 10 tysięcy zombiaków przypadających na 1000 metrów kwadratowych, a pomiędzy nimi ja, głodny, wkurwiony i z rowerem z trudem przeciskającym się przez tłumy zwierząt. Znalazłem się w samym centrum wyżerki. Kilkadziesiąt różnych food tracków, żarcia teoretycznie do koloru do wyboru, niemal każda kuchnia świata prężyła tu swoje muskuły, a mimo to po 40 minutach bezskutecznego kupienia czegokolwiek musiałem pokazać festiwalowi żenady środkowy palec. Ostatni raz tak głupio czułem się na akademii szkolnej w podstawówce zapominając w czasie recytacji słów wykutego na blachę wiersza. Miałem pieniądze, a nawet kupony z Biedronki i chciałem je wydać, no ale nie dało się. Wszędzie kolejki na godzinę stania, a jak nie było gdzieś ludzi, tzn że nie było też jedzenia, bo wszystko zjedzone, albo Pan ma teraz relaks i proszę przyjść za 40 minut. Kurwa, nie kumam fenomenu Food Tracków. Najbardziej przereklamowana profesja na świecie. Zwykle dają małe porcje, do tego zawsze drogo i kiepskie warunki do jedzenia. Koniec końców kupiłem kebaba wspierając Araba kilometr dalej. Bez kolejki i bez stresu, po czym pozwoliłem sobie na stricte seksualny trójkącik z zieloną trawką i słońcem w Parku Skaryszewskim. Dobre i tyle.



     
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    44.92 km 6.00 km teren
    01:55 h 23.44 śr. prędk.
    V-max 31.90 km/h
  • Suma podjazdów 80 m
  • Kalorie 1375 kcal
  • Temperatura 21.0 °C

    Powrót zza światów

    Sobota, 1 kwietnia 2017 | Komentarze 0

    To nie Prima Aprilis, ja na serio wróciłem. Trochę później niż zwykle, ale mam alibi. Tydzień temu baraszkowałem jeszcze w śniegu po kolana w polskich Gorcach, wcześniej serwisowałem rower i kompletowałem części, a i pogoda bawiła się w Johana Huizinga racząc nas jesienią średniowiecza. Ale to już nieważne. Liczy się tu i teraz. A dziś panienka wiosenka w kusej mini w końcu przyszła do mnie i ukazując swe boskie uda zaprosiła do tańca, a ja kurwa uwielbiam pląsać z nią po parkiecie.

    Mój dziarski Radonik na ten sezon doczekał się kilku nowych gratisów, w tym wreszcie nowego amorka. W końcu zawitałem do klubu powietrznych, czym nie będę ukrywał - jaram się prawie tak mocno jak pierwsze roznegliżowane dziewoje na kwietniowym słońcu. Porzuciłem także średniowieczne kabelki oraz magnesy na szprychach i zawitałem w XXI wieku, znaczy się od dziś to GPS włada mą aktywnością i liczy statystyki. Pan ma relaks.

    Dziś lekki rekonesans na przygotowanie dupy i kości ogonowej do odrobiny wysiłku. Niech się lenisko w końcu weźmie do pracy. Razem ze mną wyruszyło dziś na szlak także pierdyriard innych bajkerów, rolkarzy i matek z dziećmi, przez co z osiem razy straciłbym życie, ale jakoś przetrwałem to brutalne oblężenie mojej strefy komfortu. Pięć razy także się dziś zakochałem w kusych dekoltach, w idealnie leżących na tyłkach leginsach i Bóg raczy wiedzieć w czym jeszcze. Seks dosłownie wisi w powietrzu, także żule wynurzyli się z kanałów i piwnic, zatem wiosna w pełnej krasie. W końcu.

    A tak proszę ja was wygląda szczęśliwy człowiek. Mimo, że stary, to jednak nadal może

    Kategoria city