Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:300.47 km (w terenie 16.00 km; 5.32%)
Czas w ruchu:12:18
Średnia prędkość:24.43 km/h
Maksymalna prędkość:36.58 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:42.92 km i 1h 45m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
41.38 km 0.00 km teren
01:36 h 25.86 śr. prędk.
V-max 33.08 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Warszawa dla Warszawiaków

    Piątek, 31 maja 2013 | Komentarze 0

    Tylko kilka razy w roku Warszawa nadaje się do życia. Dziś właśnie jest jeden z takich dni, czyli długi weekend. Miasto wtedy pustoszeje i pozbywa się zwłaszcza przyjezdnych i napływowych, oraz wszech maści działkowiczów i urlopowiczów. Z wielką satysfakcją przemknąłem dziś przez wieczorne miasto z najwyższą w tym roku średnią i żaden hipster na holenderskim rowerze nie próbował mnie zabić. Sukces Faktu. Szkoda, że pojutrze znów wszyscy wrócą. Zawsze wracają.



    Dane wyjazdu:
    46.82 km 2.00 km teren
    01:55 h 24.43 śr. prędk.
    V-max 34.91 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    wakejszyn pogodejszyn

    Środa, 29 maja 2013 | Komentarze 0

    A miało być tak pięknie. Cztery dni urlopu, tydzień wolności w którym miałem natrzaskać trochę zaległych kaemów na rowerze. Miał być trip do Kazimierza nad Wisłą, namioty, zimne browce spijane w upalnych okolicznościach przyrody i piękne niewiasty bajerowane na bulwarach. Wszystko chuj. Pogoda pokazała nam środkowy palec i zapłakała (deszczem). A my razem z nią. Urlop więc odwołałem, ale na wszelki wypadek zostawiłem sobie wolną dzisiejsza środę bo łupało w kościach, że będzie ładnie. I cholera, było.

    Na pocieszenie więc miałem mały i niedaleki trip, do rodzinnej leżakowni.

    Oto i leżakownia. Było opalanko, było zimne piwo, brakowało tylko tych skąpo odzianych niewiast. Niestety nie można mieć wszystkiego.


    Tu moczyłem stopy


    A to mój nowy kumpel. Husky sąsiadów. Its bjutiful.


    A jutro znowu deszcz. Kurwa.

    Dane wyjazdu:
    40.26 km 0.00 km teren
    01:36 h 25.16 śr. prędk.
    V-max 31.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Rycząca czterdziestka

    Niedziela, 26 maja 2013 | Komentarze 1

    Pieprzona pogoda. Odechciewa się wszystkiego. Człowiek by tylko chlał, bo na trzeźwo nie idzie się gapić w niebo. Tydzień bez roweru ale tym razem nie z braku czasu i chęci, tylko przez te deszcze niespokojne. Ale o dziwo dziś od rana nie lało, sucho wszędzie, niebo też całkiem w pytę, same cummulusy, acz nie wszystkie takie znów lekkie i powiewne, ale nawet trochę słońca się między nimi wychylało. Miałem dwie godziny okienka, decyzja mogła więc być tylko jedna. Depłem se szybką czterdziestkę, która okazała się także ryczącą, bo prawie cały czas pod wiatr. Taka sytuacja.



    Dane wyjazdu:
    33.74 km 0.00 km teren
    01:23 h 24.39 śr. prędk.
    V-max 36.58 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    kacykowo

    Niedziela, 19 maja 2013 | Komentarze 0

    Wracając dziś pod wpływem filipińskiego wirusa do domu po czwartej rano i obserwując wschód słońca doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że słowa "niedziela" i "rower" mogą być ze sobą mało kompatybilne. I faktycznie, miałem nosa. Oba skądinąd fajne wyrazy nie chciały za bardzo na siebie dziś patrzeć. Troszkę czasu potrzebowałem aby dojść do stanu używalności, a gdy w końcu podirytowany tym, że słoneczna epickość za oknem bezlitośnie przelewa mi się między palcami, postanowiłem podogorywać sobie gdzieś na trawce gapiąc się w niebo bez sensu. Obrałem sobie cel na Park Skaryszewski, mój ulubiony w Warszawie, ległem się w asyście różnych płynów i nawet te pieprzone meszki nie były w stanie wytrącić mnie z błogostanu jaki mi przez dłuższą chwilę towarzyszył.

    Po wszystkim chciałem zrobić sobie trochę kaemów, bo też i całkiem fajne siły motoryczne się we mnie zrodziły w tych pięknych okolicznościach przyrody, ale niestety, plany trzeba było rewidować. Musiałem skrócić trasę i wracać szybcikiem do domu, gdyż wczorajsza dość epicka sobota dała mi o sobie znać w sposób ekhm, wybitnie fizjologiczny. Cóż. Życie.

    O, tu sobie ległem. Fajnie tak.


    Germański Radon ewidentnie upodobnił się dziś do swojego skacowanego właściciela.


    Widzę niebo, nie myślę.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    42.55 km 0.00 km teren
    01:48 h 23.64 śr. prędk.
    V-max 34.91 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Faux pas sezonu

    Piątek, 17 maja 2013 | Komentarze 0

    Faux pas sezonu mam właśnie za sobą. Co prawda nie ma się czym szczycić, ale piszę to przede wszystkim dla samego siebie, żebym za lat ileś mógł sobie wrócić do tego wpisu i się siermiężnie zaśmiać spod wąsa z własnej głupoty i ciapowatości zaiste, epickiej.

    Otóż amor (w sensie, że widelec, a nie taki bobas ze skrzydełkami i z łukiem) mi powoli, tak mniej więcej od początku sezonu odmawiał posłuszeństwa i domagał się cycatej pielęgniarki, a ostatnio wręcz reanimacji. Jako, że nie chciało mi się inwestować w dogorywającego już dziadka, zapragnąłem nagle (tzn choruję już od trzech sezonów) młodej, pięknej, zgrabnej i powiewnej Reby (uwaga, lokowanie produktu). No i raptem traf chciał, wpadła fajna okazja, używka, ale mały przebieg i stan prima sort na allegro. Podjarałem się, tak wiecie, jak podczas gapienia się na falując i skąpo odziany biust Salmy Hayek. No i z tegoż podjarania się źle wyliczył ja długość rury sterowej. Jebłem się niewiele, o 1 (słownie: JEDEN) pieprzony centymetr (w porywach do półtora). Czymże jest jeden centymetr w nieskończoności wszechświata? Kurwa!

    Reba więc musi szukać nowego właściciela (własnie, jakby ktoś chciał kupić, lub może zamienić się na jakieś podobne powietrzne widełki to dawać szybko znak), a ja musiałem reanimować dziadka. W międzyczasie stery się posypały i jak tak dodać wszystko do kupy, to przez ponad tydzień byłem bez roweru, ze stresem i wkurwem, także z paroma złociszami mniej w skarbonce, a jak na złość w tym czasie deszcze poszły się kochać i pogoda się elegancko wyklarowała, oj i to jak wyklarowała. Zachciało się zgredowi młodej i lekkiej dupy, jakież to kurwa typowe męskie i szowinistyczne zakończenie historii. Freud z Jungiem pewnie chichoczą ze mnie teraz w swoich trumnach.

    No nic.
    Złożyłem dziś wreszcie wszystko do kupy i nadrabiam zaległości.

    Wieczorny w sumie taki byle jaki bajking.

    Śmigając przez Podzamcze trafiłem na tłumy, które chyba czekały na ostatnią paróweczkę hrabiego Barry Kenta. Szybko stwierdziłem, że dla mnie już chyba nie starczy.


    A gdy zobaczyłem kto tam robił w ochronie (żołnierze-klony z Wielkiej Armii Republiki) to uznałem, że trza wiać.


    Uciekłem w poszukiwaniu miejsca bez ludzi i o dziwo znalazłem kawałek dalej. Jednak podczas robienia tego zdjęcia szybko zrozumiałem dlaczegoż tu takie homo sapiensowe pustki. Siedemnaście ukąszeń komarów na sekundę szybko przekazało mi messedż do podczasza w postaci słowa "spierdalaj z wykrzyknikiem". No więc spierdoliłem.


    Od wczoraj w Warszawie trwa w internecie bitwa zwolenników z przeciwnikami (tych jest więcej) wybranego w jakiejś bzdurnej wirtualnej ankiecie tzw. Neonu dla Warszawy w postaci warszawskich słoików (tak wołamy na przyjezdnych, którzy szybko uzurpują sobie prawo do bycia większym i lepszym Warszawiakiem niż my - Warszawiaki z dziada pradziada). A tymczasem znalazłem istniejący już od dawna warszawski neon, który ze słojów jest stworzony. Słojów widzianych z góry (albo z dołu, sam nie wiem). Oto dowód.


    Na koniec śmignąłem przez Szembek. Wyremontowany w zeszłym roku po tradycyjnych i wielomiesięcznych burzliwych przepychankach władz dzielni, miasta z wykonawcą. Bo jak powszechnie w stolicy wiadomo - inaczej się nie da. Kiedyś się tu po zmroku elegancko wódę i browce łoiło, teraz tak jakby już chyba nie wypada. Ot, zmiany i nowoczesność zagościła na Grochów. Bywa. Ale Alkohole 24h tuż obok nadal czynne. Tradycji (piękne imię) nic nie przepije, przepraszam, zabije.
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    46.53 km 8.00 km teren
    02:01 h 23.07 śr. prędk.
    V-max 31.19 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 16.0 °C

    Nad Niemnem, znaczy się Świdrem

    Sobota, 4 maja 2013 | Komentarze 2

    Przestałem się już martwić pogodą, którą zapowiadają dzień wcześniej, a którą oczami wyobraźni widzą już chyba tylko prezenterzy TVN. Nie wiem skąd biorą sprawdzalność na poziomie dziewięćdziesięciu kilku procent, ale domyślam się, że mają niezłego dilera. Tak więc mimo iż zapowiadali, nie liczyłem dziś na słońce, a to, że raczej nie będzie dziś padać ustaliłem sam, w końcu jak na żeglarza przystało, musiałem zaliczyć też i meteorologię.

    Zapragnąłem sobie dziś piwka nad Świdrem. I był to strzał w dyszkę, bo jak się okazało, stosunkowo mało ludzi wpadło na ten sam pomysł, dzięki czemu mogłem sobie w ciszy i bez dziecięcego wrzasku kontemplować nad puszką piwa.

    Z roku na rok w coraz gorszej kondycji fizycznej znajdują się wszystkie okoliczne stojące jeszcze świdermajery. Nie powiem, przykre obrazki.


    Bardzo fajny kościółek pod wezwaniem MB Częstochowskiej w Józefowie. Często przejeżdżam obok, ale nigdy nie wszedłem do środka. Cóż... Dziś też nie.


    A nad Świdrem po staremu.


    Znalazłem sobie idealne miejsce, gdzie w zasięgu wzroku nie dane mi było doświadczyć żadnej żywej duszy. No to pssss...


    Jedyny przejaw obecnej tu ludzkości. Przepływającej ludzkości, ale zawsze.


    Dane wyjazdu:
    49.19 km 6.00 km teren
    01:59 h 24.80 śr. prędk.
    V-max 34.28 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    Ludu pracujący stolicy - spieprzaj za miasto

    Środa, 1 maja 2013 | Komentarze 0

    1 maja, Święto Pracy. Od lat pięćdziesiątych, czyli odkąd je ustanowiono, jedyny z niego pożytek jest taki, że to wolny dzień od fabrycznego gułagu. I wsjo, jak to mawiają "bracia" Moskale. Wtedy najlepiej jest wyskoczyć za miasto, choć na chwilę, tak jak ja staram się zawsze to czynić. A ci co nie mogą i muszą zostać w tym pieprzonym betonie, za karę słuchają płonnych przemówień towarzysza Gomułki, czy tak jak dziś, towarzysza Leszka Millera. Spadłem z krzesła jak to przed chwilą zobaczyłem. Lata lecą, a w przemówieniach komuchów nadal nic się nie zmienia :D



    Na szczęście byłem w tym czasie trzy dyszki za Warszawą w poszukiwaniu jebanego słońca, bo ktoś je wczoraj w tefałenie obiecał. Nie znalazłem. Telewizja kłamie, jak zawsze. Ale i tak fajnie było. Znalazłem za to trochę spokoju. Przy okazji depłem trochę i piwko zrobiłem.