Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:454.56 km (w terenie 169.00 km; 37.18%)
Czas w ruchu:21:26
Średnia prędkość:21.21 km/h
Maksymalna prędkość:41.00 km/h
Suma podjazdów:1533 m
Suma kalorii:12211 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:45.46 km i 2h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
80.07 km 40.00 km teren
03:32 h 22.66 śr. prędk.
V-max 32.90 km/h
  • Suma podjazdów 212 m
  • Kalorie 2305 kcal
  • Temperatura 24.0 °C

    Nad Wkrą

    Sobota, 29 lipca 2017 | Komentarze 1

    Stary a głupi. Powtarzałem to sobie kilka razy pod nosem w czasie jazdy na północ z wiatrem wiejącym centralnie w ryj, która miała wyglądać trochę inaczej niż to sobie obmyśliłem. A wszystko przez urodziny kumpla dzień wcześniej w piątek. Miało być kameralnie i delikatnie, no bo przecież w sobotę rano nad Wkrę rowerem, jeszcze za Pomiechówek, do znajomych którzy spływali kajakami, na ognicho, grill i inne szmery bajery, no taki plan po prostu, ale piątkowe urodziny, jak to zwykle bywa, nieco się przeciągnęły, bynajmniej na trzech piwach się nie skończyło. A przecież mogło, ale tak to już jest, że po złapaniu smaków załącza się opcja "kobiety, wino, śpiew", a raczej tak bardziej po warszawsku i po Grzesiukowemu: "dziwki, wódka i gramofon". Skończyłem po piątej rano, a po 12 człapałem już w siodle, stary i głupi z 60 kilometrowymi planami w niezbyt jeszcze trzeźwym łbie. Z 10 lat temu nie byłby to dla mnie problem, ale dziś, po przejechaniu 10 km stan przedzawałowy mnie przywitał, ale przetrzymałem i wypociłem skurczybyka kaca, niemniej sporo mnie to kosztowało. No nic, życie. Warto było. Nad Wkrą jest fajnie, kapitalne tereny nie tylko na kajaki, ale i rower właśnie. Pojeździło się, potem trochę podjadło z grilla, ze znajomymi znów trochę wypiło, po czym przespało się w pięknych okolicznościach przyrody. Powrót w niedzielę już pociągiem z Nowego Dworu, taki to weekend. Rower, alkohol, grill... i stan przedzawałowy. Od razu czuję, że żyję.







    Dane wyjazdu:
    53.65 km 10.00 km teren
    02:18 h 23.33 śr. prędk.
    V-max 30.20 km/h
  • Suma podjazdów 66 m
  • Kalorie 1626 kcal
  • Temperatura 25.0 °C

    Dąbrowiecka Góra

    Sobota, 22 lipca 2017 | Komentarze 1

    Ciągnie wilka do lasu i to dosłownie. Ładna sobota, ciepło i sucho, kaca o dziwo brak, zatem dosiadłem ogiera i ustawiłem azymut na południe, do Lasów Otwockich, gdyż ponieważ dawno nie byłem. Dokładniej rzecz ujmując chciałem odwiedzić Dąbrowiecką Górę, czyli punkt oporu wchodzący w skład umocnień Przedmościa Warszawskiego, wybudowany w 1940 przez hitlersynów. Znajdują się tu nieźle zachowane dwa schrony: bojowy (Ragelbau 514) i obserwacyjny (Ragelbau 120a).

    Gdy byłem tu po raz ostatni oba były mocno zaniedbane, a w ich czeluściach odbywały się libacje alkoholowe miejscowych armando. Na szczęście obiekt wpadł w łapy fanatyków ze Stowarzyszenia "Pro Fortalicium" i zostały raz, że zabezpieczone, dwa, nieco odrestaurowane i uprzątnięte. Pomalowano też ich ekhm, elewacje tak trochę w pstrokate barwy, no ale i tak jest lepiej niż było. Pstryk.




    Wracając nie mogłem rzecz jasna pominąć jeziora Torfy, które znajduje się po drodze w Rezerwacie na Torfach gdzie także dobre kilka lat już nie zaglądałem. Nic się nie zmieniło, nadal jest piknie.






    Dane wyjazdu:
    41.28 km 0.00 km teren
    01:35 h 26.07 śr. prędk.
    V-max 34.40 km/h
  • Suma podjazdów 45 m
  • Kalorie 1360 kcal
  • Temperatura 21.0 °C

    Brawo Ja

    Wtorek, 18 lipca 2017 | Komentarze 0

    Po tygodniu spędzonym w pagórkowatych Mazurach, gdzie każdy kilometr pokonywałem z obciążeniem +10kg, odczuwałem niepohamowaną chcicę pozbycia się w końcu tego pieprzonego balastu i pobaraszkowania po płaskim w light'cie. No i właśnie dziś po pracy nadarzyła się taka okazja i już w jakże odmiennych, nizinnych okolicznościach przyrody śmignąłem sobie przez miasto swoją tradycyjną "ryczącą czterdziestką" bez nawet grama dodatkowego obciążenia. Efekt? Pobicie swojego dotychczasowego rekordu na 40 km i to o dobre dwie minuty. Brawo ja i brawo panoramka Warszawy, tym razem pstryk telefonem (no bo wiadomo, jak light to light).



    Dane wyjazdu:
    32.04 km 6.00 km teren
    01:32 h 20.90 śr. prędk.
    V-max 27.50 km/h
  • Suma podjazdów 90 m
  • Kalorie 892 kcal
  • Temperatura 22.0 °C

    Tour de Masuria, etap 7

    Sobota, 15 lipca 2017 | Komentarze 4

    Jak mawiał Charles Bukowski: "Zawsze byłem gotów na koniec, tylko nie wtedy, gdy następował". Konieczność powrotu do domu boli zawsze tak samo, najbardziej gdzieś w okolicach potylicy. Pierwszy raz zdecydowałem się na spędzenie siedmiu dni samemu w moich ukochanych mazurskich rewirach i postanowiłem, że będę to czynił częściej. Napisać, że tylko odpocząłem to jak splunąć przed siebie. Poukładałem sobie myśli, przewartościowałem życiowe priorytety, przeczytałem książkę, zresetowałem umysł i tak zwyczajnie wyciszyłem się. Ja pierdolę, jak mi tego było trzeba.

    Dziś już tylko krótki powrót z Nowych Gut do Pisza, do samochodu, który zabrał mnie do pieprzonej cywilizacji i dalszego bezsensownego taplania się w korpo. Ale żeby spowolnić ten proces po drodze zahaczyłem jeszcze o półwysep zwany wyspą (lub na odwrót) Szeroki Ostrów. Usiadłem na słynnej w tym miejscu skarpie i starałem się w myślach oszukać przeznaczenie.




    I to by było na tyle z Tour de Masuria. Zrobiłem jakieś 290 km. Nieco mniej niż planowałem, ale to nieważne. Co zobaczyłem i co przeżyłem to moje. Polecam każdemu, który szuka wyciszenia i fajnego spędzenia czasu w sposób nieco bardziej aktywny. Żeglarzom także. Od lat pływam po Mazurach i myślałem, że znam je już na wylot, ale z perspektywy roweru poznałem ten boski region tak jakby od nowa. Żegnam się słowami lokalnego poety. Saluto.
    Kategoria mazury, on tour, TDM


    Dane wyjazdu:
    34.96 km 20.00 km teren
    01:39 h 21.19 śr. prędk.
    V-max 36.30 km/h
  • Suma podjazdów 130 m
  • Kalorie 987 kcal
  • Temperatura 21.0 °C

    Tour de Masuria, etap 6

    Piątek, 14 lipca 2017 | Komentarze 0

    Przedostatni dzień mojego tripu po Mazurach, pogoda jakby mi sprzyjała. Przyjemne 21 stopni, lekkie podmuchy w plecy, idealne warunki do jazdy, ale na dziś zarządziłem krótki odcinek. Trochę popiłem dzień wcześniej, zanim więc kacyk minął i zebrałem się z całym mandżurem było już dobre popołudnie. Zatem na dziś moim celem były Nowe Guty nad Śniardwami, gdzie zamierzałem spędzić ostatnią nockę.

    Żeby nadrobić czas ruszyłem szutrem po którym niespełna dwa tygodnie wcześniej jeździły, ba! latały WuRCe w ramach rundy rajdowych MŚ. Jeszcze gdzieniegdzie widziałem koleiny i kto wie, może nawet ślady opon tych bestii ;)
      


    Przypadkiem natrafiłem także na polski Stonehenge. Mazurski park kamienny co prawda datowany jest na rok 2001, ale kto by się tam datami przejmował. Kamień jest kamień. Liczy się przesłanie i motyw jego powstania. Szacun dla jego twórcy.



    Niech będzie pochwalony Bocian Chrystus. Jest go tu więcej niż krzyży.


    Kolejne zetknięcie ze Śniardwami, tym razem z ich zachodniej strony do której nigdy nie dopłynąłem na żaglach. Płytko tu, mało żeglarzy się na to decyduje, a szkoda, bo to również piękna strona jeziora, może nawet piękniejsza.



    Po rozbiciu namiotu dałem się ponieść plażingowi i relaxingowi. Bociany jak widać, też lubią to czynić.


    Trochę zauroczyłem się w Nowych Gutach. Czułem się tu trochę jak nad Zatoką Pucką. Podobna głębokość wody, piaszczyste brzegi i zejścia do jeziora, sporo windsurferów, kilka knajpek i generalnie świetny klimat. Na pewno taniej i bliżej niż na Helu. A co najważniejsze, jest tu chyba jeden z najlepszych zachodów słońca na Mazurach.




    CDN.
    Kategoria mazury, on tour, TDM


    Dane wyjazdu:
    44.32 km 5.00 km teren
    02:03 h 21.62 śr. prędk.
    V-max 37.70 km/h
  • Suma podjazdów 131 m
  • Kalorie 1098 kcal
  • Temperatura 21.0 °C

    Tour de Masuria, etap 5

    Czwartek, 13 lipca 2017 | Komentarze 2

    Dzień piąty. Trzynasty dzień lipca bynajmniej nie pechowy. Słońce od rana na nieboskłonie, acz sporo cummulusów na niebie, ale tych niegroźnych, im padać dziś nie kazano. Niemniej prognozy jak co dzień zapowiadały gdzieś jakiś armagedon w okolicy, ale nauczyłem się już pomiędzy nim lawirować z godnością;) Za to porządnie wiało, na szczęście w dupę. Na jeziorach w związku z tym mało jachtów, a tymi które pływały dowodzili sternicy przez duże S, obowiązkowo na zrefowanych żaglach. Przystanąłem sobie na promenadzie w Giżycku, by obserwować festiwal boskich przechyłów. Nie powiem, była zazdrość. Zawiesiłem się nieco w żeglarskiej nostalgii i podziwiałem przepiękny taniec chmur, wiatru i białych żagli na wodzie.






    Dalej kierowałem się na południe, moim celem tego dnia był kanał Kula, czyli stumetrowy łącznik jezior Niegocin (no dobra, Boczne) z Jagodne.


    Wyjątkowo fajne miejsce do relaksacji i resetu bani. Cisza, spokój, niewiele rozbitych namiotów i przyczep w koło, do tego sympatyczny bosman portu, który... no cóż, nie lubi wylewać za kołnierz ;)
    \




    W Kuli poznałem nowych kumpli. Trzech ich było, ale w każdym z nich inna krew. To jeden z nich. Największy wariat. Wiadomo, rudy.


    A, i jeszcze warto wspomnieć, że trzy kilometry stąd, w Rydzewie, jadłem najlepszego placka po węgiersku/zbójnicku/z gulaszem w życiu. A jeśli nie najlepszy, to na pewno w TOP3. Niestety zdjęć brak. Zostawiłem aparat w namiocie.

    CDN.
    Kategoria mazury, on tour, TDM


    Dane wyjazdu:
    42.52 km 8.00 km teren
    02:02 h 20.91 śr. prędk.
    V-max 39.30 km/h
  • Suma podjazdów 144 m
  • Kalorie 1091 kcal
  • Temperatura 22.0 °C

    Tour de Masuria, etap 4

    Środa, 12 lipca 2017 | Komentarze 1

    4 dzień. Znów wyjrzało słońce i zrobiło się przyjemnie dla ducha i ciała. I dobrze, bo dziś sporo zwiedzania. Tour de Masuria wjechał do III Rzeszy, gdzie na lotnej premii w Mauerwald (Mamerki) odwiedził "Miasto Brygidy" - Kwaterę Główną Niemieckich Wojsk Lądowych, gdzie w latach 1940-44 wybudowano dla potrzeb najwyższych generałów i oficerów Wehrmachtu około 30 żelbetonowych schronów, które świetnie zachowały się do dziś.

    Gdy byłem tu po raz ostatni z 10 lat temu było tak jakby mniej kiczowato. Teraz niestety zrobiło się nieco pstrokato, jak to w Polsce bywa, dodano jakieś manekiny poprzebierane w hitlerowskie szmaty, kukłę Hitlera, imitację bursztynowej komnaty, czy miniaturowy u-boat zrobiony z kawałka blachy. Jakieś to wszystko tandetne i nie pasujące do wzniosłości historycznej tego miejsca, no ale biznes is biznes, wszystko do zobaczenia za jedyne 17 zł. Osobiście dałbym najwyżej piątaka.





    Kropkę nad i dopełnia metalowa wieża widokowa wznosząca się na 9 pięter, pasuje tu jak kwiatek do kożucha, no ale przynajmniej widoki z góry na jeziora całkiem w pytkę, więc wybaczam.


    Miałem odwiedzić jeszcze śluzę w Leśniewie, ostatnim razem doszedłem do niej pieszo wzdłuż Kanału Mazurskiego. Tym razem się nie udało, zbyt porośnięty chaszczami, a nie chciało mi się jechać od dupy strony, więc sobie darowałem. Zatem obrałem kierunek nach Węgorzewo. Kilka km przed nim natrafiłem na przebiegający akurat tędy odcinek Green Velo. No nie powiem, zapachniało wielkim światem. Szeroka asfaltowa aleja, świetnie oznakowanie i kapitalne wyposażone w mapy, w szmery bajery wodotryski pit stopy. Właśnie tu zaostrzyłem sobie ząbki na przyszłoroczny trip przebiegający właśnie którymś z odcinków Green Velo.


    Marina w Węgorzewie, bardzo lubię. Obowiązkowa przerwa na piwko w "Kei"


    I to był najbardziej wysunięty na północ punkt mojego touru. Z Węgorzewa znów zacząłem kierować się na południe, w kierunku Pisza, tyle, że drugą stroną jezor. Przerwa na chwilę zadumy oraz zwilżenie stópek w Harszu.


    Zdorkowo. Przepiękna dziura nad jeziorem Dargin z trzema domami na krzyż. Niezła tawerna obowiązkowo ze Specjalem z kija za szóstaka, małe pole namiotowe, keja do cumowania i świetna plaża, czego chcieć więcej? No, może tylko mniej dzieciaków latających w koło jak opętane. Ale to są detale.



    CDN.
    Kategoria mazury, on tour, TDM


    Dane wyjazdu:
    35.06 km 30.00 km teren
    02:01 h 17.39 śr. prędk.
    V-max 38.50 km/h
  • Suma podjazdów 206 m
  • Kalorie 864 kcal
  • Temperatura 21.0 °C

    Tour de Masuria, etap 3

    Wtorek, 11 lipca 2017 | Komentarze 0

    Trzeci dzień przywitał mnie niemrawym słońcem, ale z każdą kolejną godziną przybywało chmur. Trzeba więc było się śpieszyć, żeby zdążyć przed prognozowanymi opadami i burzą. Dziś w planach były lajtowe 40km z hakiem, z Orła do Kirsajt. Znów nie do końca wyszło i jako, że nie zdążyłem przed burzą, schroniłem się tam gdzie za żadne skarby nie chciałem nocować, ale ostatecznie musiałem, czyli w Sztynorcie. Niegdyś mekka dla żeglarzy, bywałem tu i ja, dziś, mimo, że nadal tu ładnie, to jednak wprowadzenie cen i standardów "warszawskich" zabiło cały zajebisty żeglarski klimat jaki tu przez lata panował. R.I.P.

    To był etap na którym jak nigdzie można doświadczyć wszystkich możliwych mazurskich dróg. Raz boski szuter, innym razem brukowa autostrada w stylu Paryż-Roubaix, innym razem trawiasto-błotniste dziewicze, rzadko odwiedzane odcinki czerwonego szlaku pieszego, ot, Mazury w pigułce. Loffciam.




    Sztynort przywitał mnie deszczem i burzą, musiałem się więc w nim schronić, a nie kawałek dalej, gdzie planowałem spędzić nockę tak trochę bardziej na dziko. Niestety warunki nie bardzo na tą dzikość mi pozwalały, Sztynort dał mi więcej cywilizowanych opcji schronienia. Trudno, trasa skrócona.


    Piwo w kultowej "Zęzie" 9 zł... To właśnie dlatego żeglarze częściej nazywają tą tawernę "Nędza". A jeszcze z 8 lat temu łoiło się tu wódę i browary z puszki po 2 zł do bladego świtu w asyście kilkudziesięciu innych świetnie bawiących się żeglarzy. Dziś, godziny wieczorne, smaki są, a tu ledwie garstka ludzi, rodziny z dziećmi i mdła kulturka, eh... coście skurwysyny uczynili z tą krainą.



    Potem znów zaczęło padać, akurat leciał na scenie w porcie mały koncert szantowy, fajnie grali, nóżka chodziła, no ale ten pieprzony deszcz wszystko popsuł. A co można robić w namiocie kiedy pada? No np. można trochę poczytać. Jutro na szczęście ma być ładniej.


    CDN.
    Kategoria mazury, on tour, TDM


    Dane wyjazdu:
    55.03 km 30.00 km teren
    02:57 h 18.65 śr. prędk.
    V-max 41.00 km/h
  • Suma podjazdów 284 m
  • Kalorie 1110 kcal
  • Temperatura 25.0 °C

    Tour de Masuria, etap 2

    Poniedziałek, 10 lipca 2017 | Komentarze 2

    Gdyby wszystkie poniedziałki wyglądały tak samo, byłyby moim ulubionym dniem tygodnia. Świetna pogoda, a nawet nieco za gorąco jak na rower, do tego królewski etap z Ruciane-Nida do Rynu, a właściwie to nawet dalej za Ryn, ale o tym za chwilę.

    Najpierw trzeba było przedrzeć się przez gęstą Puszczę Piską wzdłuż jez. Bełdany. Fajne szutrowe drogi, podjazdy i zjazdy, bajunia. 


    Z puszczy wyjechałem wprost na "stolicę" Mazur, acz moim zdaniem Mikołajki mogą być stolicą co najwyżej kiczu, lansu i hałasu, no ale co kto lubi. Pstryk i jazda dalej.
     

    Kanał Tałcki. Dołem płynąłem dziesiątki razy, górą - właśnie traciłem cnotę.
     

    Aż w końcu pojawił się na horyzoncie Ryn, ale jak się okazało, druga wybrana przeze mnie baza noclegu była niegodna mojego przyjęcia (pole namiotowe w internetach oczywiście istnieje, ale w realu już tak nie bardzo), więc poszusowałem dalej żegnając ozięble i nastawione zadkiem na turystę z namiotem miasto.


    Pół godziny później dziękowałem Bogu, że Ryn nie wypalił. Oto ledwie 6 km dalej nad małym jeziorem Orło odnalazłem najlepsze pole namiotowe ever. Najlepsze, bo jakby nieczynne, tzn. niby czynne i zadbane, ale w zasadzie bezludne i nieodwiedzane przez turystów, byłem jedynym gościem. Właściciele mieszkający 2 km dalej w wiosce bez sklepu nawet trochę się zdziwili, że ktoś chce się u nich rozbić. "Panie, ależ proszę bardzo, 10 zł i pole jest Pana na wyłączność". Biorę! Nawet dostałem butelkę wody gratis.

    Pojechałem i moim oczom ukazał się... wprost obłędny widok. Mała polanka z lekkim pagórkiem, łagodnym zejściem do czystego i dzikiego jeziora. Własny pomost, własne kaczki i komary, nawet własna burza z piorunami, która postanowiła mnie w nocy odwiedzić. Zero człowieków w zasięgu wzroku, zero elektryczności, cywilizacji, wrzasków i hałasów, tylko cisza, natura i ja, dlatego brawo ja i brawo Orło. Polecam to miejsce.
     



    CDN.
    Kategoria mazury, on tour, TDM


    Dane wyjazdu:
    35.63 km 20.00 km teren
    01:47 h 19.98 śr. prędk.
    V-max 32.40 km/h
  • Suma podjazdów 225 m
  • Kalorie 878 kcal
  • Temperatura 23.0 °C

    Tour de Masuria, etap 1

    Niedziela, 9 lipca 2017 | Komentarze 5

    Jeśli dobrze liczę, to na Mazurach jestem co roku i bez przerwy już od trzynastu lat, z krótkimi przerwami - od dwudziestu pięciu. Choćby na kilka dni. Tak, to jest zdecydowanie moje miejsce na ziemi w którym czuję się najlepiej i w którym mógłbym funkcjonować na co dzień. Kto wie, może kiedyś się odważę. Zwykle jednak przyjeżdżam tu po to, aby pożeglować, popływać łajbą z tektury ze znajomymi, świetnie się przy tym pobawić i zrelaksować, ale w tym roku załoga nie pykła, zatem machnąłem na nich ręką i odkurzyłem stary, kilkuletni już plan przejechania szlaku KWJM rowerem. Skompletowałem sprzęt, spakowałem namiot i śpiwór w sakwy, upchałem wszystko do auta i sru nach Pisz, skąd w pojedynkę ruszyłem już dalej na północ w siedmiodniowy trip po tej rajskiej krainie.

    Na początek krótki rekonesans po dojeździe na miejsce. Pisz-Ruciane-Nida przez Niedźwiedzi Róg. To był mój pierwszy raz z sakwami, obciążenie dupy ponad 10 kilogramami robi swoje, trzeba się przestawić, byle podjazd zwraca na siebie uwagę, ale dramatu nie było, z każdym kolejnym kilometrem łapię coraz większy luz.

    Niedźwiedzi Róg, pierwsze zetkniecie się ze Śniardwami z perspektywy innej niż żagle. Przepływałem je wiele razy, ale pierwszy raz od dawien dawna obserwuję je z perspektywy lądu. Też fajnie.


    Mazurskie drogi. Bajka, nawet jeśli czasem powybijane, dziurawe i pamiętające ciężkie gąsienice hitlerowców, to jednak mają swój niepowtarzalny urok. Aż chce się pedałować. Nawet pod górę i wiatr.


    Baza pierwszego obozu - PTTK w Nidzie. Z sentymentu. Przypływamy tu od lat ze znajomymi na nockę. Ośrodek pamiętający PRL ulokowany na skarpie w lesie sosnowym nad jez. Nidzkim. Piękny widok i jedna z najlepszych kei na Mazurach. 





    CDN.
    Kategoria mazury, on tour, TDM