Dane wyjazdu:
38.27 km 0.00 km teren
01:49 h 21.07 śr. prędk.
V-max 40.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Przeminęło z wiatrem

    Niedziela, 3 kwietnia 2011 | Komentarze 1

    Ożesz w mordę, ale mordewindy się dziś na mnie uwzięły. Trasę ustalał wiatr, który nie pozwolił pchać mi się nigdzie na południe, czyli tam gdzie pierwotnie planowałem. Pogoda wybitnie żeglarska. Marzyłem ciągle o żaglu, roztrzaskujących się zburzonych fal o kadłub jakiejś mazurskiej łupinki i przechyłach 90 stopni, no ale na lądzie to specjalnie za takimi warunkami nie przepadam.

    Szkoda trochę, bo miałem fajny plan, aby rozprawić się z efektem dwudniowego pijaństwa na lajtowej rowerostradzie do Powsina. Wypocić kac i zabawić się z nim w Sprite i pragnienie. Na moje nieszczęście, wiatr postanowił zabawić się ze mną w tą samą grę i to niestety ja miałem w niej zagrać pragnienie. W połowie drogi wymiękłem i znudzony walką z utrzymaniem średniej prędkości na poziomie średnio-zaawansowanej przyzwoitości, zwyczajnie zawróciłem, by podążając już z wiatrem, naprawić mocno zaniżoną średnią oraz poczuć wreszcie przyjemność z jazdy jakiej mi brakowało.

    Dziś z resztą wszystko było pod wiatr i znienawidziłem miejskich, niedzielnych rowerzystów. Cztery razy zanotowałbym czołowe zderzenie z tymi przestraszonymi Januszami i innymi Jadźkami (z całym oczywiście szacunkiem do znanych mi Januszów i Jadwig), którzy dumnie parli na przód swoimi marketowymi rowerami za 300zł całą szerokością ścieżek i chodników, patrząc się wszędzie tylko nie przed siebie. Co to w ogóle za porąbany zwyczaj jeździć obok siebie całą szerokością mając w dupie wszystkich z przeciwka, z boku i z tyłu, a nawet tych z góry, gdyby była taka ewentualność. Te wszystkie parki na rowerach, które wyszły na romantyczne poobiednie kilkanaście kilometrów, by potem przez trzy dni narzekać na bolący ich zad... albo małe dzieci-kamikadze, które ku uciesze swoich dumnych rodziców prą naprzód niczym walec. Dziś uratowałem się przed takim jednym brzdącem (pewnie miał na imię Filip, na cześć tego wyskakującego z konopi), który na twarzy miał wypisane gotykiem "zabiję cię", szybką ucieczką na trawnik. Pieprzę solidarność i przynależność do szeroko rozumianej rodziny rowerzystów. Nienawidzę dużej ich części, mam z nimi kibolską kosę na śmierć i życie i jest mi z tym dobrze.

    Dwa razy wpadłbym dziś także na roztargnionych i upajających się wiosenną aurą przechodniów, którzy mam wrażenie, że nie umieliby rozróżnić ścieżki rowerowej od chodnika, nawet wtedy, gdyby im za trafne rozszyfrowanie tej łamigłówki płacić tysiaka.
    I tak walcząc dziś z tym wiatrem, kacem i tymi tłumami półgłówków robiących sobie dziś w Warszawie chyba jakiś zlot, stwierdziłem, że pora wynieść się z Radonem do lasu. Z dala od ludzi. Tam nawet teoretycznie głupsze od nas zwierzęta nie wchodzą ci w paradę. Tak więc asfalt. Giń przepadnij.

    Dziś wyjątkowo nie mam zdjęć z trasy. Zrobiłem może z pięć, ale nic godnego uwagi. No, ale wrzucę jedną, co by tak pusto nie wyglądało. Zdjęcie z serii tych bez komentarza, opisu i w ogóle bez żadnego sensu.

    Kategoria city



    Komentarze
    rado77
    | 21:22 niedziela, 3 kwietnia 2011 | linkuj fakt, że jazda po mieście w słoneczne, niedzielne południe/popołudnie mija się z celem... Co innego w tygodniu ok. 17... Praktycznie cisza i spokój :D

    Tylko las, nawet za cenę utonięcia.
    Komentuj

    Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

    Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa winal
    Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]