Wpisy archiwalne w kategorii

city

Dystans całkowity:6936.26 km (w terenie 341.00 km; 4.92%)
Czas w ruchu:295:12
Średnia prędkość:23.50 km/h
Maksymalna prędkość:52.50 km/h
Suma podjazdów:2128 m
Suma kalorii:34469 kcal
Liczba aktywności:171
Średnio na aktywność:40.56 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
41.39 km 0.00 km teren
01:43 h 24.11 śr. prędk.
V-max 42.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 14.0 °C

    Colors of Warsaw

    Poniedziałek, 14 maja 2012 | Komentarze 10

    Warszawa wkurwia. Ale tylko za dnia, gdy wszystko w niej stoi i zarazem gna bezlitośnie na złamanie karku. Jednak w godzinach wieczornych, gdy jej mieszkańcy dotrą już do swych spłacanych przez pół życia domostw i zajmą się przygotowaniem kolacji, oglądaniem pogody po Wiadomościach i Ojca Mateusza, stolica może wtedy wreszcie odetchnąć. Zupełnie jak strudzeni rodzice, kiedy położą wreszcie spać swoje niesforne małe pociechy. Mogą sobie wtedy spokojnie poświntuszyć pod kołderką, a nawet zagrać w makao. Wtedy to właśnie wybija na zegarze idealna pora na wyjście na rower. Sam nie wiem czemu tak rzadko z niej kuźwa korzystam.

    Dziś się bujnąłem z tego wkurwu, który zalęgł się we mnie podczas minionego zimnego i deszczowego bezproduktywnego weekendu. No musiałem odreagować i trochę się spocić. Zabrałem aparat i ruszyłem na małe randez vous z mym miastem.

    Warszawa po zmroku robi się na bóstwo. Jej kolory i wypieki na twarzy stają się krwiste, żywsze i bardziej wyraziste. Niby oczywiste, ale za każdym razem cieszą jak małe dziecko w Boże Narodzenie.

    Nasze świetlne fontanny na Podzamczu. Wiem, że we Wrocku pewnie ładniejsze, ale co z tego.


    Nad nimi góruje i spogląda nań dumnie Kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny


    Święta Anna zalotnie spogląda zza krzaczka


    Wiadukt Markiewicza, nie dla rowerów. I dobrze.


    Mroczne miasto pełne kolorów. Kurwa mać. Kocham je. O tej godzinie najbardziej.
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    30.35 km 0.00 km teren
    01:10 h 26.01 śr. prędk.
    V-max 47.56 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 26.0 °C

    Hanka kleptomanka

    Środa, 2 maja 2012 | Komentarze 3

    Ktoś musi pracować, aby grillować mógł ktoś.

    Ja już jadłem, więc wstałem se rano i dla odmiany pojechałem do gułagu. Rowerem. Rzadko preferuję cykloidalny (jest takie słowo?) dojazd do pracy, mimo że mam nawet blisko. Ledwie 15km i to w połowie rowerostradą piękną i równą jak Trasa Łazienkowska, no ale nie lubię. Rower ma mi się kojarzyć ze swobodą i wolnym, miło, spędzonym czasem, a nie z porannymi dojazdami do pracy, której przecież nie lubię. Wolę se na ten przykład komara zapuścić w zatłoczonym autobusie, lub książkę poczytać.

    No ale tym razem nasza nieomylna, najczystsza, bezłupieżowa, niepokalana, miłościwie nam panująca w stolicy Hanna Gronkowiec vel Bufetowa Waltz, postanowiła utrudnić majówkowym pracownikom na rzecz łatania czarnej dziury budżetowej pewnego kraju nad Wisłą i wysłać komunikację miejską na wczasy, tudzież święta. Rozkład świąteczny zakosił mi jedyny sensowny dojazd, więc w ten oto sposób wsiadłem sobie w siodło. I bardzo dobrze że wsiadłem i że Hanka ukradła.

    Z tego też konkretnego powodu, że taki sposób na dojazd do pracy bardzo mi się spodobał, zakładam sobie w chwili tejże, nowego gułagowego taga na tymże blogu i nawet będę go sobie czasem wzbogacał nowymi pomiarami czasu. Acz już teraz wiem, że dzisiejszy czas raczej nie nadaje się do pobicia, czy nawet poklepania, gdyż korzystając z pustkowia ulic mlekiem i miodem płynących, oraz, że słoikarnia warszawska wyjechała diabli wiedzą gdzie, przemknąłem w te i nazad z prędkością dla mnie niespotykaną. Kto wie, to chyba najszybsze 30 km jakie pokonałem na rowerze w swojej skromnej karierze. Z tejże okazji wypiję piwo i umyje stos brudnych talerzy i garów.

    W piątek też sobie pojadę. Chyba że jednak przydymiona Omena z tvnu prawdę z fusów wróży bezceremonialnie mówiąc, że będzie bezlitośnie grzmiało i padało. Wypada więc liczyć na to, że telewizja kłamie. Zwłaszcza tvn.
    Houk.

    Ps. Pytanie na zimne wirtualne piwo. A czemuż to bikestats nie zlicza nowych kaemów?
    Kategoria gułag, city


    Dane wyjazdu:
    38.77 km 3.00 km teren
    01:39 h 23.50 śr. prędk.
    V-max 45.21 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 9.0 °C

    I'm Forever Blowing Bubbles

    Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    Dość tych jaj w majonezie, sałatek, wędlin i pasztetów.
    Lepiej wyjść na dwór i puszczać bańki mydlane.





    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    44.89 km 5.00 km teren
    01:55 h 23.42 śr. prędk.
    V-max 35.89 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 14.0 °C

    Brzóska Brzóskiewicz

    Sobota, 24 marca 2012 | Komentarze 0

    Na początek dwa haiku

    Sarenka na mrozie nie może
    Czeka na ciepły oddech
    Leśniczy ją głaszcze po udzie
    Niech się naje do syta

    i drugie, moje ulubione

    Z kamieniem nie pogadasz
    a swoje wie

    Jest takie miejsce na tyłach Warszawy, gdzie takie haiku stają się ciałem i występują w przyrodzie. To lasek brzóskowy wróć! Brzozowy. W Powsinie. Lubię go bo fajno tam, nawet jak ciasno. Zawsze można spotkać tam interesujące indywidua.

    Na pierwszy rzut oka niby nic. Zwykli niedzielni cykliści


    Rozmawiają, palą, piją, jedzą, kopulują...


    Czytają książki...


    Popisują się swoimi plecami


    Ale też np. głaszczą wszystkie brzozy


    Przytulają się do nich


    Lub gadają do nich pod nosem (nie widać, ale gadał)


    Słowem...


    No proste że jest. Brzóski ok.
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    39.85 km 0.00 km teren
    01:52 h 21.35 śr. prędk.
    V-max 32.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Powróciwszy

    Sobota, 17 marca 2012 | Komentarze 3

    W związku z Dniem niedzielnego rowerzysty, który wypada w pierwszą piętnastostopniową sobotę marca, postanowiłem także i ja uczcić ów święto. Powróciłem więc na szlak by napawać się słońcem oraz skąpo odzianymi niewiastami. Pierwsze śliwki robaczywki. Forma chyba ujowa, zbluzgałem kilka rodzin z dziećmi, co to także pierwszy raz wynurzyli się ze swoich nor by spacerować całą szerokością ścieżek pseudorowerowych i podnosić ciśnienie nam, cudownym dzieciom dwóch pedałów. Przynajmniej przetestowałem swoje hamulce. Działajo.

    W ponad piętnastostopniowym słońcu lśnił się mój nówka komplet nieśmigany jeszcze napęd. Się wykosztowałem i sprezentowałem sobie nowe korby i inne szmery bajery co by mi się lepiej jeździło oraz urósł szacun wśród rowerowej społeczności. Ale póki co urosnąć musi mi moja forma, która jaka jest każdy widzi. Tak więc dziś lekko i sprośnie tak na rozprostowanie zdziadziałych kości.

    Z okazji Dnia niedzielnego rowerzysty na bulwarze odbył się pokaz mody rowerowej. Tandem dla kawalerów, z Panią z tyłu gratis.


    Nagrodę za pierwszą gumę w Dniu niedzielnego rowerzysty zgarnia Romuald. Gratulujemy.


    Dodatkowe atrakcje dnia. 10 minut opalania za jedyne 0.99zł plus VAT. Chętnych nie brakowało.


    Fajne Adidasy


    "Warszawo, poczuj piłkarskie emocje"... spieprzaj z miasta na czas EURO


    A. No i mój lśniący nówka nieśmigany napęd. Uj widać, ale jak bum cyk cyk jest nowy


    No to do siego
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    50.27 km 0.00 km teren
    02:08 h 23.56 śr. prędk.
    V-max 46.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    W morde... wind

    Sobota, 24 września 2011 | Komentarze 0

    W Polsce jak powszechnie wiadomo, przeważają wiatry zachodnie. Natomiast w Warszawie, według moich obserwacji najczęstszym kierunkiem wiatru jest wiatr przeciwny. Czyli mordewind. Nie ważne czy jadę na zachód, północ czy południe, wiatr prawie zawsze wali mnie centralnie w ryj. Mało tego. Gdy jadąc pod wiatr zmienię raptem kierunek jazdy na przeciwny, wiatr często zawraca wraz ze mną. Taki z niego dowcipas. No dobra. Pewnie trochę przesadzam. Ale dziś znowu musiałem zmagać się w sumie z niewielkim z żeglarskiego punktu widzenia wiaterkiem, który mnie irytował przez kilkanaście km i ostatecznie mnie wkurwił na tyle, że postanowiłem zmienić plany jechania dalej na północ i sobie zwyczajnie zawróciłem na południe. I jak bum cyk cyk, wiatr zrobił po chwili to samo. Pieprzony kseroboj.

    I jeszcze mi baterie w aparacie padły, więc zdjęć dziś wiele nie będzie.

    Tak przy okazji. PKP znowu mnie dziś zadziwiło. Warszawiacy dobrze znają temat kolejowego mostu średnicowego znajdującego się przy samym Stadionie Narodowym. Rozpacz i ruina. Miał być na czas EURO odnowiony. Nie wyszło. No dobra, to chociaż go pomalujemy. Warszawiaku, zadecyduj na jaki kolor! Wielka draka w internecie, ankiety na fejsie, głosuj na kolor mostu średnicowego, akcja Maźnij mnie, czy jakoś tak. Bla bla bla i tumany kurzu. Warszawiacy zdecydowali - czerwony. I fajnie. Niech będzie.
    Czas leciał i leciał, minęło pół roku i oto ciach. PKP wreszcie zabrało się rewitalizację mostu.

    Uwaga.

    Najpierw fotencja z daleka. No jak nic, faktycznie czerwony, no ale coś tu nie gra...


    Podjeżdżam bliżej... no żesz w mordę.. wind.


    To nie farba. To plandeka. Zwykła reklamowa siatka. Pierdolona Kurwa Prowizorka S.A. Do EURO pewnie ją wiatr zwieje. Oby.

    W ogóle nad Wisłą dziwne rzeczy się dzieją. Lato się skończyło, to i wszystkie bulwarowe (heh, też mi bulwar, dobre sobie) ławki zwinęli. No bo przecież zimą nikt nie będzie tu siadał. Oszczędność desek, starczy na dłużej. Brawo Hanka.


    No i w tym momencie padły mi baterie. Króliki Duracella są przereklamowane. Pewnie poza kadrem ćpają co innego. Szkoda, bo bym wam powklejał jeszcze inne jesienne cuda warszawskie, w tym piękną panią na rowerze, bo wdzięcznie usiadła na przeciw na ławkowskiej. No nic. Innym razem.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    47.93 km 10.00 km teren
    02:01 h 23.77 śr. prędk.
    V-max 33.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 23.0 °C

    naturalny botoks, czyli jak tanio zostać Angeliną Jolie

    Wtorek, 16 sierpnia 2011 | Komentarze 5

    Się mi długi weekend przeciągnął o dobę. Słońce łaskawie wyszło koło południa to i ja sobie wyszedłem. Książkę postanowiłem w spokoju poczytać w plenerze. Za plener robił mi las kabacki, który w typowy dzień roboczy wreszcie przypomina las. Cisza, spokój, ludzi na palcach jednej ręki można policzyć. Czułem się na tym przedłużonym lekko wywczasie prawie jak Adaś Miauczyński, który sobie w radiu lubi posłuchać, jak to tkwią te chuje w tych jebanych autach.

    No ale ja w sumie nie o tym.
    Przydarzyła mi się w trakcie jazdy rzecz niezwykła. Jadę sobie proszę ja was te przyzwoite dwadzieścia siedem na godzinę, w uszach gra w najlepsze muzyka, a tu nagle z naprzeciwka wylatuje mi na czołowe pszczoła/osa/chuj wie co. Oczywiście dochodzi do zderzenia. Pszczoła/osa/chuj wie co zamachowiec, czy też kamikadze, za cel swojego ataku obrała moją drogocenną jamę ustną. Wleciała do środka i gdy już miałem ją połknąć, jakimś cudem udało mi się ją wypluć na zewnątrz. Jednak ta, za zniweczenie jej mocarstwowych planów, postanowiła pozostawić mi w podzięce swój cenny jad. Słowem jebnęła mnie w górną wargę jop twaju mać. No dramat. Wyglądam jak po wstrzyknięciu dawki botoksu (jeszcze bardziej nie rozumiem tych debili i te debilki które to robią), albo jak po klasycznym strzale w zęby (już chyba wolałbym dostać w ten ryj, przynajmniej honorowo i po męsku), lub jak Angelina Jolie jak kto woli. I weź tu jutro idź do roboty pokazać się ludziom. Chyba kanałami... kurwa. Wybaczcie kolokwializm, ale to zdecydowanie najbardziej dosadne określenie aktualnego stanu rzeczy.
    No ale też mogło być gorzej. Mogła mnie na ten przykład uwalić ta mięgwa gdzieś w gardle. Tak więc morał tej historii jest prosty i powszechnie znany, nie żuj gumy w czasie jazdy, a w wargę nie zostaniesz ujebany.

    No ale piknik mi się mimo wszystko udał. Miałem nawet kanapki.


    Pole wymiotowe. Tylko trzy osoby w zasięgu wzroku. Rzecz niespotykana.


    No a potem moim oczom ukazał się... To chyba babie lato, nie?


    Zdjęcia mojej wargi górnej nie będzie. No wiecie... rozumiecie.
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    44.87 km 0.00 km teren
    01:54 h 23.62 śr. prędk.
    V-max 41.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 20.0 °C

    łorsoł baj najt

    Piątek, 5 sierpnia 2011 | Komentarze 4

    Się mi nie chciało dziś pić. Nie, nie jestem chory. Po prostu w pełni świadomy odbiłem od melanżu w ten wieczór, a może nawet i na cały weekend. Bo też ileż można. Wsiadłem za to w siodło i pobujałem się niezobowiązująco po mieście. Trzeba w końcu wyczerpać te baterie w tych święcących lampionach, co to je kupiłem za ciężką krwawicę. Pokonywanie kilometrów w asyście blasku księżyca stanowi miłą odmianę. Mniej się kręci hipsterów na swoich różowych holendrach, bo też w tych Ray Banach po dziadku nie wiele widzą po zmroku. Rodziny ze swoimi dziećmi o tej porze zamiast na całej szerokości chodnika, zajmują sofę przed telewizorem we własnych pieleszach i hałasują najwyżej pod pierzyną. W ogóle wszystkiego jest mniej. Fotek też dziś pstryknąłem mniej, bo i kto by się tym w nocy przejmował. Się rozpędziłem, to tylko mijały mi dzielnice jak tramwaje na Gdańskim. Taka inna ta Warszawa po ciemoku się wydaje. Będę częściej z nią te randewu uskuteczniał i na schadzki umawiał. Taką mam koncepcję.

    Dolny pokład Gdańskiego. Najpiękniejszy, gdy nikt z niego nie korzysta. Wdzięczny obiekt dla pstrykmajsterów. Sześciu ich naliczyłem, choć może było ich tylko pięciu, ostatni wyglądał mi na pospolitego mostowego żula. Choć też... kto mu zabroni zdjęcia robić. Wolny kraj.


    Tam na środku płynie sobie statek. A na statku grała sobie głośno muzyka. Ciekawe, czy na drzwiach od damskiej ubikacji ktoś napisał "głupi kaowiec". Warto też zwrócić uwagę na ledwo widoczny wynurzony obiekt po lewej burcie. Das is Das Boot na gościnnych występach. No mówię wam. Takie hece tylko po zmroku.
    Kategoria city, baj najt


    Dane wyjazdu:
    34.20 km 0.00 km teren
    01:25 h 24.14 śr. prędk.
    V-max 45.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    szesnaście

    Środa, 3 sierpnia 2011 | Komentarze 5

    Szesnaście dni bez roweru, to prawie jak dziesięć dni bez mięsa. Siedem dni bez wódki. Cztery bez piwa. Dwie doby bez spotkania na mieście pięknej niewiasty i mniej więcej tyle, co dwanaście godzin bez posuwistej pracy tłoka w cylindrze... ekhm.

    No tak jakoś wyszło. A to lało, a to czasu nie było, a to się ochlałem i cierpiałem przeokrutnie, samochód mi focha strzelił, w pracy zapierdol bo okres urlopowy, generalnie rzecz biorąc, to tak szczerze napiszę, że nie płakałem po lipcu. Chuj nie miesiąc. Już październiki bywają fajniejsze. No ale było minęło. Dziś na przełamanie przeprosiłem się z rowerem. Wyciągnąłem go z otchłani wykopalisk, oczyściłem z pajęczyn i zakopaliśmy topór wojenny na lekkiej wieczornej przebieżce po mieście. W sumie bez historii. Fajnie, ciepło, kilka komarów, czy też innego bzykającego patałajstwa połkniętego w locie, kilka odwzajemnionych uśmiechów rowerzystek z naprzeciwka. Lato. O dziwo jeszcze istnieje.

    Jakieś sześć metrów na lewo od końca kadru siedziała urocza pani o meksykańsko-słowiańskiej urodzie. Tak, istnieją takie cuda w przyrodzie. Czas zainwestować w szerszy obiektyw.


    A to na cześć niedawnej 67 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Romantyczna Warszawa. Semper Invicta, Semper Heroica.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    38.06 km 0.00 km teren
    01:39 h 23.07 śr. prędk.
    V-max 35.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Piłka w grze

    Niedziela, 17 lipca 2011 | Komentarze 3

    To był wyjątkowo sportowy weekend w moim wykonaniu. Wczoraj rower, dziś rower i uganianie się za szmacianką. Wychodzi na to, że jutro będą zakwasy hehe. W sumie w dwa dni przejechane ponad 120km, do tego półtorej godziny grania w piłkę, jedna bramka, jedna asysta. Mecz przegrany. Forma kiepska. Życie sportowca nie jest usłane różami. Chyba się napiję.

    Kategoria city