Wpisy archiwalne w kategorii

city

Dystans całkowity:6936.26 km (w terenie 341.00 km; 4.92%)
Czas w ruchu:295:12
Średnia prędkość:23.50 km/h
Maksymalna prędkość:52.50 km/h
Suma podjazdów:2128 m
Suma kalorii:34469 kcal
Liczba aktywności:171
Średnio na aktywność:40.56 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
51.66 km 0.00 km teren
02:08 h 24.22 śr. prędk.
V-max 35.56 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    Szczęśliwice

    Niedziela, 25 sierpnia 2013 | Komentarze 1

    Warszawa ma 76 parków. Siedemdziesiąt sześć. To jest około 8% powierzchni miasta. Nawet nie wiem, czy wszystkie udało mi się dotąd zaliczyć. Pewnie nie, bo przecież nie wszystkie są mi po drodze, ale na pewno większość. W ogóle to mam koncepcję, taką w sumie trochę bez sensu, by je wszystkie objeździć (rowerem) i poopisywać oraz obstrykać rzecz jasna, acz w sumie to nie wiem na cholerę miałbym to robić. Chyba z nudów.

    Dziś na ten przykład zaliczyłem jeden z tych parków, które nigdy nie były mi szczególnie potrzebne do szczęścia, bo też leżą w rewirach po jakich się zwykle nie poruszam. A w sumie trochę szkoda, bo Park Szczęśliwicki, nie duży (ok. 30 ha), tak jak większość w Warszawie, jest bardzo wporzo i przypadł mi nawet do gustu.

    Jest nawet kilka oczek wodnych w których kąpią się gołębie, kaczki (chyba jedyne wydzielone kąpielisko dla nich jakie widziałem), psy, kajaki i... dzieci. I nikomu to nie przeszkadza.


    Ławki w parku, a na nich emeryci. Najbardziej oczywisty z oczywistych standardów tego świata.


    W centralnym miejscu parku znajduje się góra. A na niej jedyny w Warszawie wyciąg narciarski. Za dzieciaka uczyłem się tu jeździć na za dużych dla mnie nartach (straszna trauma). Od tamtej pory tu nie byłem. Pewnie ze strachu.




    I tyle. Tak sobie teraz myślę, że dziś, żeby tu dojechać i potem wrócić, zaliczyłem w sumie pięć innych parków. Lubię to miasto.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    50.02 km 2.00 km teren
    02:02 h 24.60 śr. prędk.
    V-max 41.89 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    Zawiało jesienną zamułą

    Piątek, 23 sierpnia 2013 | Komentarze 1

    Pieprzona jesień. I zima też pieprzona. Zanim się obejrzymy, obie będą nas bezceremonialnie pieprzyć. W ostatnich dniach zapowiedziała się nieproszona przez nikogo pani jesień, a ja nawet z tej okazji wyciągnąłem z szafy kurtkę, żeby wyjść pewnego ranka po bułki. Pewnie, że jesień fajnie wygląda na zdjęciach i w lesie też jest fajnie, jak drzewa są złote i czerwone, ale akuratnie mam to w głębokim poważaniu, bo jeszcze nie zdążyłem się porządnie zasymilować z latem.

    Wkurza mnie ten nasz klimat. Im starszy jestem, tym hejtuję go coraz bardziej, tak samo jak te MMSy od różnych znajomych, którzy aktualnie się pluskają, a to w Adriatyku, a to jeszcze dalej na południe i "narzekają" na ponad 30-stopniowe upały. Jak żyć z tymi niżami i chmurami nad głową? I jeszcze z tą półroczną zimą? Coraz częściej myślę o emigracji. Zwłaszcza pod koniec lata, kiedy robi się ciemno już o 19. I komu to przeszkadzało, żeby Polska była od morza do morza się pytam? Zima nad Morzem Czarnym, lato w Warszawie. Aj, jakby było pięknie.

    No nic.
    W tej jesiennej scenerii sobie dziś małe pięćdziesiąt zrobiłem, jeszcze zanim korposzczury zdążyły wyleźć ze swoich szklanych Guantanamo i rzucić się na asfalty, chodniki i ścieżki. Daj nam ty pieprznięty Celsjuszu chociaż jeszcze wrzesień ciepły i może z pół października, bo inaczej, to ja to wszystko pierdolę.

    Baseny, jeden z najgorszych biznesów w Polsce.


    W Młocinach było tak pusto, że przez chwilę myślałem, iż wszyscy są w salonie Peugeota.


    A potem...a potem padła mi bateria w aparacie.
    Może to i lepiej.

    Dane wyjazdu:
    38.38 km 4.00 km teren
    01:33 h 24.76 śr. prędk.
    V-max 40.41 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Arbeit arbeit

    Piątek, 16 sierpnia 2013 | Komentarze 0

    Długie weekendy w Warszawie mają jedną zasadniczą i niekwestionowaną zaletę. Jest pusto i swobodnie. Wszędzie. Zwłaszcza na ulicach, ale i debilów o wiele mniej, jest więc czym oddychać. Jako zakładnik zawiesiny pomiędzy jednym jak i za chwilę drugim urlopem, długi weekend spędzam w domu. Znaczy się w pracy. Dziś na ten przykład pojechałem sobie do kochanej korporacji na rowerze, co u mnie zasadniczo dzieje się od wielkiego dzwonu. A tam jeszcze mniej ludzi niż na ulicach. Bez szefostwa, bez ciężkiego zapieprzu, opierdalamento pełną zrelaksowaną gębą. I jeszcze mi za to płacą. Tak. Zdecydowanie szkoda urlopu na takie dni.

    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    30.33 km 0.00 km teren
    01:12 h 25.27 śr. prędk.
    V-max 43.48 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Gorąca trzydziestka

    Poniedziałek, 29 lipca 2013 | Komentarze 0

    To będzie wpis zupełnie bez sensu. Tak jak dzisiejsza pogoda. Ponad 30 stopni w cieniu potrafi człowieka pochodzącego z krainy, w której pół roku musi odśnieżać swój samochód dosłownie i w przenośni zgwałcić. Tak. Czuję się zgwałcony przez upał. Wdzierał się on dziś wszędzie, nawet do klimatyzowanego autobusu. Pieprzony wszędobylski gangbang, człowiek po tym chodzić normalnie nie może. No jak w filmach dla dorosłych.

    Zamiast więc od niego stronić, wylazłem se ja dziś na rower, ale już po zachodzie słońca, naiwnie sądząc, że będzie już znośniej. Może i trochę było, ale chyba tak nie do końca, bowiem zamiast czterdziestu zrobiłem trzydzieści kaemów, i to seryjnie - zupełnie niechcący. Powróciwszy nach chałupen byłem pewien, że pykło over 40 i nawet zadowolony byłem z siebie, bo tempo całkiem niezłe z tego wyniknęło, a tu kurwa takie rozczarowanie i oczy Kota w butach ze Shreka. Sigma pokazała marną trzydziestkę. Wkurwiłem się tylko i wszedłem do domu. Trzy prysznice w ciągu 15 minut i nadal się ze mnie leje. Ić pan w chuj z takimi tropikami.

    Muszę sobie jednak obiecać, że kiedy nadejdzie zima, czyli za dosłownie momencik i kiedy będę już rzygał tym śniegiem i mrozami, to wejdę na ten dzisiejszy wpis i z żalu pierdolnę się w głowę. Obiecuję.

    A no i jeszcze zdjęcie Gorącej Trzydziestki do kontrastu. W sam raz jest, se myślę. No bo przecież porno i duszno. Tematycznie zatem.

    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    41.11 km 0.00 km teren
    01:38 h 25.17 śr. prędk.
    V-max 36.58 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Coś mi...

    Czwartek, 18 lipca 2013 | Komentarze 0

    ...stuka w suporcie.
    Ale to prędzej łańcuch mi lekko ociera o wózek przerzutki. Niby nic, ale złośliwość rzeczy martwych tym razem przerosła rzeczywistość. Bowiem pierwszy raz wyszedłem sobie dziś na lekko, bez plecaka i co za tym idzie, bez narzędzi. Więc jechałem jak ten głupi chuj z tym wrzaskiem i trzaskiem i nic nie mogłem zrobić. I niech mi ktoś powie, że rower nie ma duszy. Doskonale wiedział kiedy się bezceremonialnie sfochować na swojego pana za to, że ten ostatnio go zaniedbuje.
    Zemszczę się.

    Dane wyjazdu:
    40.18 km 0.00 km teren
    01:32 h 26.20 śr. prędk.
    V-max 36.24 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Love Is In The Air

    Środa, 10 lipca 2013 | Komentarze 5

    I się kurwa stało. Szalony Amor przycelował mnie strzałą centralnie w tyłek i od kilku tygodni nic nie jest już takie samo jak niegdyś. Co tu więcej pisać. Zmiany, zmiany, zmiany. Rower poszedł w odstawkę, ale dziś po tych nastu dniach wrócił do łask, sfochowany, zdegustowany i zawiedziony moją zdradą. Cóż... sezon w pewnym sensie poszedł już na straty. Lajf is brutal.

    Symbolicznie i na rozprostowanie zdziadziałych kości, tradycyjne szybkie czterdzieści.

    Miłość wszędzie mnie ostatnio nawiedza. Nawet dziś, przy słonecznikach Van Gogha.


    Isn't It Romantic?


    Z tej miłości musiałem sobie porządnie depnąć i odreagować. Najlepsza średnia w tym roku, kto wie kiedy znów wyjdę na rower ;)


    Dane wyjazdu:
    41.46 km 0.00 km teren
    01:37 h 25.65 śr. prędk.
    V-max 34.92 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Hard sun

    Środa, 19 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Błękit nieba to nadal zjawisko które w przyrodzie występuje dość rzadko, zwłaszcza w naszej szerokości geograficznej, dlatego trzeba się jarać jak te słońce na nim i korzystać ile wlezie, póki ostro grzeje. Tak jak dziś. Słońce, pliska, wytrzymaj tak jak najdłużej.
    <object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/1_aZ5Cy-P3A"> <embed src="http://www.youtube.com/v/1_aZ5Cy-P3A" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>

    Dane wyjazdu:
    40.29 km 0.00 km teren
    01:36 h 25.18 śr. prędk.
    V-max 33.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 23.0 °C

    mucha nie siada

    Środa, 12 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Coś się chyba zjebało w pogodzie, bo od dwóch dni ani nie pada, ani nie grzmi i specjalnie się nie chmurzy, pieprzona anomalia jakaś. Dziwnie tak. Ciężko się odnaleźć na zewnątrz pod gołym niebem, pod którym nie trzeba robić uników przeciw opadowych. A co gorsze, ponoć ma być tak przez jeszcze kilka dni. Szok do sześcianu. Trza więc korzystać.

    Znów szybka, wieczorna czterdziecha po kolacji. Jakoś nie mogę się od niej odczepić w tym sezonie. Gdzie i jak nie pojadę, jeb czterdzieści. Dlaczego nie pięćdziesiąt? Serio nie mam pojęcia.

    Przez te pieprzone pogodowe fanaberie po zachodzie słońca miasto opanowują komary, muszki, czy tam inne meszki. Niczym zombie penetrują parkowe alejki i ławki. Dziś chciałem na chwilę sobie przysiąść by z jęzorem na wierzchu poobcinać jeżdżącą obok rolkarkę z fajnym biustem, ale kuźwa nie dało się. Chmura bzykaczy. Jak żyć?



    Anomalia jak nic. Mówiłem.
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    32.24 km 8.00 km teren
    01:23 h 23.31 śr. prędk.
    V-max 29.27 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Berek

    Niedziela, 9 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Berek lub ganiany, goniany – dziecięca gra ruchowa, polegająca na tym, że jedna osoba (nazywana berkiem) musi dotknąć dowolną z pozostałych osób biorących udział w zabawie. Dotknięta osoba staje się berkiem, a poprzedni berek staje się zwykłym uczestnikiem zabawy. W grze może brać udział dowolna liczba osób. Kiedy jest dużo uczestników, mogą być dwa berki. Zabawa nie jest ograniczona w czasie, jednak zazwyczaj kończy się, gdy większość uczestników poczuje się zmęczona.

    No to się dziś zabawiłem w berka. Z czarnymi chmurami. W tym roku rozbestwiły się już na tyle, że atakują nasze polskie niebiosa właściwie każdego dnia. Jak nie śnieg to deszcz, jak nie deszcz to grad. Pozostaje nam tylko emigracja do innej szerokości geograficznej albo trudna próba egzystowania między nimi. Dziś próbowałem się więc z nimi jakoś zaprzyjaźnić, ale kurwa, nie da się.

    Myślałem (naiwnie), że jakoś się między nimi prześlizgnę i dojadę do domu na sucho. No i przez jakieś 20 km mi się to udawało. Oczywiście trasa jaką sobie na dziś obmyśliłem poszła się kochać właściwie od razu po wyjściu z domu. Ciemne chmury kumulujące się gdzieś w miejscu docelowym skutecznie odciągnęły mnie od tego pomysłu. Obrałem więc azymut w stronę przeciwną. Nauka meteorologii nie poszła w las. Przez 20 km ślizgałem się między jedną strefą opadów, a drugą, ale w końcu te postanowiły zrobić sobie rondo i zacisnęły wokół mnie pierścień. Nie było ratunku. Zmokłem. Od dwóch lat mnie tak deszcz nie sponiewierał. Chciałem dziś zrobić dłuższy dystans. No nie dało się. Smutny więc wniosek na koniec: To nie jest kraj dla cyklistów. Ja chcę na południe. Kurwa!

    Chmura na dwunastej. Zatem spierdalamento w kierunku szóstej.


    Myjka ręczna na (uwaga, lokowanie produktu) Statoilu w porze deszczowej najlepszym schronieniem dla (moto)cyklisty.


    Chciałem zatankować Radona kilkoma litrami "nadziei na bezchmurne niebo", ale nadzieja w tym kraju jest tak droga, że się nie opyla. Lepiej już zmoknąć, lub emigrować do jakiejś, powiedzmy Chorwacji.


    EDIT:
    I tak miałem szczęście. Mogło być gorzej. Trasa AK w Warszawie. Chyba czas kupić sobie deskę z żaglem.


    Dane wyjazdu:
    41.34 km 0.00 km teren
    01:42 h 24.32 śr. prędk.
    V-max 42.28 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Chyba przeginasz Czizes

    Piątek, 7 czerwca 2013 | Komentarze 0

    ...z tą pogodą. Ciągle coś spada z nieba centralnie na ryj. Jak nie śnieg, to deszcz, jak nie deszcz, to grad. W każdej konfiguracji. Pionem i poziomem. A przecież za chwilę zacznie już dnia ubywać. Weź się wreszcie tam na górze ogarnij i uszczelnij to dziurawe niebo.

    Nie zliczę który to już tydzień w tym sezonie znów spisany został na straty. Za każdym razem kiedy zbliżał się fajrant w pracy, zbliżały się także i ciemne chmury. Jak w zegarku i jak na złość. To był tak oklepany pewnik niczym dzisiejszy wpierdol w Kiszyniowie. Na szczęście nie oglądałem tej kopaniny, bo oto dziwnym trafem coś się tam na górze komuś pokiełbasiło i zapomniano na wieczór odkręcić kurek z wodą. No to wykorzystałem gapiostwo niebios i wskoczyłem na rower nadrabiać kaemy.

    Kolejna szybka czterdziecha po wieczornym mieście. Tym razem bez fot, bo mi się nie chciało. Tradycyjnie już kilku verturilowców chciało mnie zabić, ale jak zwykle się nie dałem i jak zwykle ich w nagrodę siarczyście zbluzgałem. Jednak obawiam się, że raczej nie złapali za co ich ten rynsztok spotkał. Jak kiedyś jadąc pod prąd z komciem w ręku w kogoś grzmotną, to może wtedy dotrze do ich rozbitych łbów, że tak jednak chyba nie wypada. Rzekłem.