Wpisy archiwalne w kategorii

city

Dystans całkowity:6936.26 km (w terenie 341.00 km; 4.92%)
Czas w ruchu:295:12
Średnia prędkość:23.50 km/h
Maksymalna prędkość:52.50 km/h
Suma podjazdów:2128 m
Suma kalorii:34469 kcal
Liczba aktywności:171
Średnio na aktywność:40.56 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
41.38 km 0.00 km teren
01:36 h 25.86 śr. prędk.
V-max 33.08 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Warszawa dla Warszawiaków

    Piątek, 31 maja 2013 | Komentarze 0

    Tylko kilka razy w roku Warszawa nadaje się do życia. Dziś właśnie jest jeden z takich dni, czyli długi weekend. Miasto wtedy pustoszeje i pozbywa się zwłaszcza przyjezdnych i napływowych, oraz wszech maści działkowiczów i urlopowiczów. Z wielką satysfakcją przemknąłem dziś przez wieczorne miasto z najwyższą w tym roku średnią i żaden hipster na holenderskim rowerze nie próbował mnie zabić. Sukces Faktu. Szkoda, że pojutrze znów wszyscy wrócą. Zawsze wracają.



    Dane wyjazdu:
    46.82 km 2.00 km teren
    01:55 h 24.43 śr. prędk.
    V-max 34.91 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    wakejszyn pogodejszyn

    Środa, 29 maja 2013 | Komentarze 0

    A miało być tak pięknie. Cztery dni urlopu, tydzień wolności w którym miałem natrzaskać trochę zaległych kaemów na rowerze. Miał być trip do Kazimierza nad Wisłą, namioty, zimne browce spijane w upalnych okolicznościach przyrody i piękne niewiasty bajerowane na bulwarach. Wszystko chuj. Pogoda pokazała nam środkowy palec i zapłakała (deszczem). A my razem z nią. Urlop więc odwołałem, ale na wszelki wypadek zostawiłem sobie wolną dzisiejsza środę bo łupało w kościach, że będzie ładnie. I cholera, było.

    Na pocieszenie więc miałem mały i niedaleki trip, do rodzinnej leżakowni.

    Oto i leżakownia. Było opalanko, było zimne piwo, brakowało tylko tych skąpo odzianych niewiast. Niestety nie można mieć wszystkiego.


    Tu moczyłem stopy


    A to mój nowy kumpel. Husky sąsiadów. Its bjutiful.


    A jutro znowu deszcz. Kurwa.

    Dane wyjazdu:
    40.26 km 0.00 km teren
    01:36 h 25.16 śr. prędk.
    V-max 31.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Rycząca czterdziestka

    Niedziela, 26 maja 2013 | Komentarze 1

    Pieprzona pogoda. Odechciewa się wszystkiego. Człowiek by tylko chlał, bo na trzeźwo nie idzie się gapić w niebo. Tydzień bez roweru ale tym razem nie z braku czasu i chęci, tylko przez te deszcze niespokojne. Ale o dziwo dziś od rana nie lało, sucho wszędzie, niebo też całkiem w pytę, same cummulusy, acz nie wszystkie takie znów lekkie i powiewne, ale nawet trochę słońca się między nimi wychylało. Miałem dwie godziny okienka, decyzja mogła więc być tylko jedna. Depłem se szybką czterdziestkę, która okazała się także ryczącą, bo prawie cały czas pod wiatr. Taka sytuacja.



    Dane wyjazdu:
    33.74 km 0.00 km teren
    01:23 h 24.39 śr. prędk.
    V-max 36.58 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    kacykowo

    Niedziela, 19 maja 2013 | Komentarze 0

    Wracając dziś pod wpływem filipińskiego wirusa do domu po czwartej rano i obserwując wschód słońca doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że słowa "niedziela" i "rower" mogą być ze sobą mało kompatybilne. I faktycznie, miałem nosa. Oba skądinąd fajne wyrazy nie chciały za bardzo na siebie dziś patrzeć. Troszkę czasu potrzebowałem aby dojść do stanu używalności, a gdy w końcu podirytowany tym, że słoneczna epickość za oknem bezlitośnie przelewa mi się między palcami, postanowiłem podogorywać sobie gdzieś na trawce gapiąc się w niebo bez sensu. Obrałem sobie cel na Park Skaryszewski, mój ulubiony w Warszawie, ległem się w asyście różnych płynów i nawet te pieprzone meszki nie były w stanie wytrącić mnie z błogostanu jaki mi przez dłuższą chwilę towarzyszył.

    Po wszystkim chciałem zrobić sobie trochę kaemów, bo też i całkiem fajne siły motoryczne się we mnie zrodziły w tych pięknych okolicznościach przyrody, ale niestety, plany trzeba było rewidować. Musiałem skrócić trasę i wracać szybcikiem do domu, gdyż wczorajsza dość epicka sobota dała mi o sobie znać w sposób ekhm, wybitnie fizjologiczny. Cóż. Życie.

    O, tu sobie ległem. Fajnie tak.


    Germański Radon ewidentnie upodobnił się dziś do swojego skacowanego właściciela.


    Widzę niebo, nie myślę.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    42.55 km 0.00 km teren
    01:48 h 23.64 śr. prędk.
    V-max 34.91 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Faux pas sezonu

    Piątek, 17 maja 2013 | Komentarze 0

    Faux pas sezonu mam właśnie za sobą. Co prawda nie ma się czym szczycić, ale piszę to przede wszystkim dla samego siebie, żebym za lat ileś mógł sobie wrócić do tego wpisu i się siermiężnie zaśmiać spod wąsa z własnej głupoty i ciapowatości zaiste, epickiej.

    Otóż amor (w sensie, że widelec, a nie taki bobas ze skrzydełkami i z łukiem) mi powoli, tak mniej więcej od początku sezonu odmawiał posłuszeństwa i domagał się cycatej pielęgniarki, a ostatnio wręcz reanimacji. Jako, że nie chciało mi się inwestować w dogorywającego już dziadka, zapragnąłem nagle (tzn choruję już od trzech sezonów) młodej, pięknej, zgrabnej i powiewnej Reby (uwaga, lokowanie produktu). No i raptem traf chciał, wpadła fajna okazja, używka, ale mały przebieg i stan prima sort na allegro. Podjarałem się, tak wiecie, jak podczas gapienia się na falując i skąpo odziany biust Salmy Hayek. No i z tegoż podjarania się źle wyliczył ja długość rury sterowej. Jebłem się niewiele, o 1 (słownie: JEDEN) pieprzony centymetr (w porywach do półtora). Czymże jest jeden centymetr w nieskończoności wszechświata? Kurwa!

    Reba więc musi szukać nowego właściciela (własnie, jakby ktoś chciał kupić, lub może zamienić się na jakieś podobne powietrzne widełki to dawać szybko znak), a ja musiałem reanimować dziadka. W międzyczasie stery się posypały i jak tak dodać wszystko do kupy, to przez ponad tydzień byłem bez roweru, ze stresem i wkurwem, także z paroma złociszami mniej w skarbonce, a jak na złość w tym czasie deszcze poszły się kochać i pogoda się elegancko wyklarowała, oj i to jak wyklarowała. Zachciało się zgredowi młodej i lekkiej dupy, jakież to kurwa typowe męskie i szowinistyczne zakończenie historii. Freud z Jungiem pewnie chichoczą ze mnie teraz w swoich trumnach.

    No nic.
    Złożyłem dziś wreszcie wszystko do kupy i nadrabiam zaległości.

    Wieczorny w sumie taki byle jaki bajking.

    Śmigając przez Podzamcze trafiłem na tłumy, które chyba czekały na ostatnią paróweczkę hrabiego Barry Kenta. Szybko stwierdziłem, że dla mnie już chyba nie starczy.


    A gdy zobaczyłem kto tam robił w ochronie (żołnierze-klony z Wielkiej Armii Republiki) to uznałem, że trza wiać.


    Uciekłem w poszukiwaniu miejsca bez ludzi i o dziwo znalazłem kawałek dalej. Jednak podczas robienia tego zdjęcia szybko zrozumiałem dlaczegoż tu takie homo sapiensowe pustki. Siedemnaście ukąszeń komarów na sekundę szybko przekazało mi messedż do podczasza w postaci słowa "spierdalaj z wykrzyknikiem". No więc spierdoliłem.


    Od wczoraj w Warszawie trwa w internecie bitwa zwolenników z przeciwnikami (tych jest więcej) wybranego w jakiejś bzdurnej wirtualnej ankiecie tzw. Neonu dla Warszawy w postaci warszawskich słoików (tak wołamy na przyjezdnych, którzy szybko uzurpują sobie prawo do bycia większym i lepszym Warszawiakiem niż my - Warszawiaki z dziada pradziada). A tymczasem znalazłem istniejący już od dawna warszawski neon, który ze słojów jest stworzony. Słojów widzianych z góry (albo z dołu, sam nie wiem). Oto dowód.


    Na koniec śmignąłem przez Szembek. Wyremontowany w zeszłym roku po tradycyjnych i wielomiesięcznych burzliwych przepychankach władz dzielni, miasta z wykonawcą. Bo jak powszechnie w stolicy wiadomo - inaczej się nie da. Kiedyś się tu po zmroku elegancko wódę i browce łoiło, teraz tak jakby już chyba nie wypada. Ot, zmiany i nowoczesność zagościła na Grochów. Bywa. Ale Alkohole 24h tuż obok nadal czynne. Tradycji (piękne imię) nic nie przepije, przepraszam, zabije.
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    33.64 km 0.00 km teren
    01:27 h 23.20 śr. prędk.
    V-max 44.33 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Po prostu

    Piątek, 26 kwietnia 2013 | Komentarze 5

    Takie tam po pracy, po kolacji, po piwie, po mieście, po prostu... Warszawencja baj iwning. Wreszcie ciepły wieczór, dużo ludzi, krótkie rękawki, alkohol w plenerze, ogniska nad Wisłą i te dekolty, mini wszędzie. Love this city.







    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    43.93 km 4.00 km teren
    01:53 h 23.33 śr. prędk.
    V-max 33.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    placek

    Niedziela, 21 kwietnia 2013 | Komentarze 0

    W życiu każdego zmaltretowanego zimą mieszczucha nadchodzi taki dzień, w którym musi sobie pojechać gdzieś na trawkę i zwyczajnie jebnąć się plackiem, by z zamkniętymi oczami pogapić się bez celu na słońce. No więc dziś taki dzień wreszcie nadszedł. Pierwszy placek tej wiosny zaliczony, w dodatku piwko w plenerze i obcinanie fajnych dupeczek rowerzystek. Zatem niedziela, mimo, że na kacu, w pełni udana.

    Trawy i zieleni co prawda niewiele, ale okoliczności przyrody jednak sprzyjające


    Placek z widokiem na... hmm, pole. Na szczęście nie jestem wybredny.


    Skrzyżowanie trzech kultur. Samolot linii lotniczych polskich, rosyjskich i niemieckich, czyli bezcelowe gapienie się w niebo


    Dane wyjazdu:
    28.61 km 0.00 km teren
    01:13 h 23.52 śr. prędk.
    V-max 31.44 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Sto siedemdziesiąt siedem

    Środa, 17 kwietnia 2013 | Komentarze 0

    Kurwa.

    Generalnie to będzie dziś dużo brzydkich wyrazów rozpoczynających się na K. Ch. P. i co tam tylko alfabet ma w swoim zanadrzu (lojalnie uprzedzam). Uznałem, że tegoroczne bajkstatowanie najlepiej będzie rozpocząć właśnie od porządnego mięsa, takiego na miarę moich możliwości i dzisiejszych czasów. Gdzieś mi nawet dziś mignęło przed oczyma, że, cytuję: "Badania ludzkich zachowań sugerują, że ludzie, którzy używają dużo przekleństw, wydają się być bardziej uczciwi i godni zaufania". Czyli warto klnąć jak sam chuj. Wtedy ludzie docenią.

    177 pieprzonych kurwa dni bez roweru. Tak długiej przerwy to jeszcze nie miałem. Tzn. pomijam okres kiedy nie miałem roweru w ogóle, czyli tak mniej więcej od czasów końca podstawówki do początku studiów. Szmat czasu, no ale w głowie wtedy mi były tylko cycki i inne używki. W sumie to nadal nic w mym łbie się nie zmieniło, no może tylko z wyjątkiem tego, że od mniej więcej 13 lat rower jest mi już o wiele bliższy. Może nie tak bliski jak cycki, bo te wolę nadal o wiele bardziej, ale uczciwie muszę przyznać, że rower wiele im już nie ustępuje. Oczywiście chyba nie muszę pisać, że combo w postaci fajnych cycków na rowerze jest moim pieprzonym i niedoścignionym fetyszem. Dziś jedne fajne już zdążyłem zaobserwować, więc się jaram tym jak tęcza na pl. Zbawiciela (taki tam warszawski żart).

    Sto siedemdziesiąt siedem. To byłby nawet niezły okres jak na mój wiek i przypadłości, bo też widziałem w tym czasie całkiem sporo fajnych cycków, no ale dość przechwałek. Czas najwyższy odkurzyć Radona, który zdążył już zapomnieć po kiego wafla germańce go zbudowali. Tak późno sezonu jeszcze na BS nie zaczynałem, tak więc rozpoczynając tegoroczne wpisy w dniu 17 kwietnia czuję się trochę, jakbym właził w lutym w japonkach na Giewont. Wiadomo, że winę największą (poza moim lenistwem i brakiem czasu - czyli jak zawsze to co zawsze) za owy stan rzeczy ponosi przede wszystkim pierdolona zima, która w tym roku ociepliła się globalnie do tego stopnia (nienawidzę ekologów, serio), że przez te przegrzanie zwojów w mózgownicy zapomniała sobie pójść do innej szerokości geograficznej. Przez co została u nas trochę dłużej. O jakiś miesiąc. Będzie mi go na bank brakować tak gdzieś w październiku, no ale do tego jeszcze dojdziemy.

    Tak więc pierwsze śliwki robaczywki. Nie mogłem już dłużej czekać i po pracy wyskoczyłem w końcu rozprostować zdziadziałe kości. Bez szału, jeszcze bez nadrabiania zaległych kaemów, delikatnie, sprawdzić jak Radon jeździ i na co cierpi po długiej przerwie. Ten niestety trochę oleju zgubił w goleni. Miał otrzymać pod choinkę nowy amor, ale Mikołaj był pogrążony w kryzysie niestety. Pewnie innym razem.

    Ok. Krótka pętelka po Warszawencji zalanej dziś Wisłą (fala kulminacyjna postanowiła wpaść do nas z wizytą). Klasyk.


    Radon był dziś wreszcie prawdziwie szczęśliwy, o czym postanowił poinformować cały świat za pomocą sprayu. Nie wiem tylko o co kaman mu z tym turbanem, no ale kto dziś zrozumie kawał rury z aluminium z próżnią w środku.


    Na powrocie było już ciemniej i fajniej i klimatyczniej i... znów musiałem trzasnąć fotę. W końcu od zeszłego roku doszły dwie nowe wieże w skajlajnie.


    Puenta pierwszego w tym roku wpisu jest jednak smutna niestety. Kto teraz narucha za mnie te stracone kilometry się pytam?
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    43.98 km 5.00 km teren
    01:52 h 23.56 śr. prędk.
    V-max 34.59 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 10.0 °C

    Mleko się rozlało

    Niedziela, 21 października 2012 | Komentarze 1

    Ładnie nam październik przygrzał. Zachlał pewnie pałę z sierpniem i mu się pocelsjuszowało. Takie ocieplenie klimatu to ja lubię i jestem za, tylko następnym razem niech się może klimat ociepla w weekend a nie w pracującym tygodniu baran jeden. Wczoraj jeszcze było bajkowo w sensie meteorologicznym, ale nie bajkowo w sensie rowerowym, gdyż zwyczajnie nie miałem na to czasu. Dziś wreszcie kurier przywiózł mi zarówno długo oczekiwane przeze mnie czas jak i chęci, tylko ten klimat pieprzony zamiast się ocieplać, poszedł się bawić w chowanego. No nie mam kurwa co robić tylko go szukać.

    Mgła od rana jak nad Smoleńskiem, na szczęście miałem niemiecki rower, a nie zdRadziecką maszynę, więc kacapskie brzozy były mi nie straszne. Chęci były, czas też, więc pieprzyć tą mgłę, trzeba jakoś było w końcu pożegnać ten średnio udany sezon.

    Wisło, Wisło, co się stało? Mleko kurwa się rozlało.


    W oddali pieski czatują z suszarką na kolażówy, trzeba jakoś ratować budżet Rostowskiego


    O, nad Powsinem się przeciera


    A w lesie oczojebna jesień


    Złota polska w pigułce


    Tu jest Polska. ZdRadzieckim mgłom wstęp wzbroniony


    Niemiecki Radon na tle złotych polskich liści


    Na wymiotowej polanie wylądowało ufo, jego światłość przyciąga przypadkowych wędrowców, porywa dzieci i gwałci ich matki


    Świt żywych trupów. Nie mam pojęcia czemu mi się z tym skojarzyło


    Na pornosie z biedronkami zawiesiłem się na dłuższą chwilę. Tu w wersji soft, hard tylko po wysłaniu smsa, koszt pół litra plus vat.


    Wiosno, nakurwiaj salto!
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    43.75 km 5.00 km teren
    01:51 h 23.65 śr. prędk.
    V-max 33.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Leczenie jesiennej zamuły

    Sobota, 29 września 2012 | Komentarze 2

    Chyba mi się lekko przysnęło. Prawie półtora miesiąca zamuły bez roweru. Nazwijmy rzecz po imieniu. Wstyd, obciach i poniżenie. Pisemne usprawiedliwienie mam tylko na 2 tygodnie wrześniowego urlopu, ale reszta, to albo brak czasu, chęci, pogody, lub wszystkiego na raz. Kolejność dowolna. Sezon już stracony, nie ma czego ratować, wypada więc tylko go dobrze zakończyć. Dziś wreszcie wszystko zagrało. Czas się znalazł i słońce przygrzało, poszwędałem się więc trochę po mieście i poniuchałem to tu, to tam.

    Generalnie, Warszawa leczy wczesnojesiennego i niezwykle bolesnego kaca i liczy na cud meteorologiczny.


    Wisła z kolei także liczy na cud, a konkretniej, to na obfite deszcze niespokojne które dodadzą jej więcej szyku i gracji. Na razie w tej płyciźnie wygląda jakby ubrana była w ciuchy od darów dla powodzian.


    Gdzie się podziali wszyscy ludzie? Peugeot otworzył nowy salon w Warszawie czy ki chuj?


    A tu kolejny cud nad Wisłą, czyli miłościwie nam panująca Hanka (kleptomanka) chcąc przekopać się z tunelem metra pod rzeką... zakosiła nam bulwary wiślane i oddała je bez walki samochodom. Pewnie znów na kilka lat.


    Same bulwary przechodzą szokującą metamorfozę i szykują się na wiosenny lifting, który pewnie przez zalany w trupa tunel będzie się ciągnął do kolejnego EURO w Polsce.


    Warszawa - miasto POlicyjne. Tylko dziś w centrum trzy manifestacje i pochody. Strach przejeżdżać na czerwonym.


    Mimo, że unikałem tłumów, natrafiłem na manifestację... chińczyków pod ambasadą Japońską. Jak żyć w tym mieście ja się pytam?


    Nic dziwnego, że większość ludzi dziś w miejskich parkach i lasach na wypoczynie, też praktykowałem



    A tymczasem na Powiślu, rządzi lans i zapach benzyny


    Garbusy zrobiły sobie zlot i czekały na owacje baunsujących cycków ich fanek


    Nie powiem, niektóre całkiem w pytę





    Pozdro sześćset
    Kategoria city