Wpisy archiwalne w kategorii

okolica of stolica

Dystans całkowity:4941.84 km (w terenie 1264.00 km; 25.58%)
Czas w ruchu:222:03
Średnia prędkość:22.26 km/h
Maksymalna prędkość:44.50 km/h
Suma podjazdów:1938 m
Suma kalorii:28695 kcal
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:57.46 km i 2h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
115.96 km 45.00 km teren
05:56 h 19.54 śr. prędk.
V-max 39.00 km/h
  • Suma podjazdów 40 m
  • Temperatura 20.0 °C

    sto procent

    Sobota, 20 sierpnia 2011 | Komentarze 36

    Od dobrych dwóch miesięcy umawiałem się z szanownym kolegą Radzisławem na zaliczenie całego Kampinosu na przestrzał z lewa na prawo. Jako, że my faceci, z natury uwielbiamy zaliczać, trasa od Sochaczewa do stolicy przez puszczę, śniła nam się po nocach. Wszelkie ustawki nam z różnych względów nie wychodziły (Radek pewnie uważa, że to przeze mnie, ale oczywiście kłamie). Do gry więc wszedł pan spontan i pani zrządzenie losowe, a raczej na odwrót. Miałem w ten weekend pedałować sobie w zacnym cyklistycznym towarzystwie na północ od Warszawy, również setka kilosów była w planie, by wieczorem wcinać kiełbaski z ogniska i przyjmować do organizmu duże ilości alkoholu. Niestety wczoraj po południu sprawa się rypła i trzeba było szybko łatać dziurę w mym biznesplanie i szukać alternatywy. Szybki kontakt z Radkiem. Ty, robimy ten Kampinos jutro? Robimy. No więc kończ Władziu i robimy.

    Wczesnym rankiem trip pociągiem do Socho City, miasta dziwek i alfonsów (żartowałem). Zimny wiatr, bardzo mocny i odpychający, ale w większości zachodni. Czyli w plecy. Idealnie.


    Klimatyczna kapliczka Św. Teresy. Pstryk.


    A tu piękny i rzadki okaz. Wybryk przyrody. Krzyżówka dęba (drzewa) z ośmiornicą (zwierzę). Taka była impreza.


    Z kolei ten trzystuletni dąb szypułkowy ma za sobą krwawą historię. W 1863 roku carscy kozacy wieszali na jego konarach powstańców styczniowych. Aha. Radek udaje że czyta. To oczywiście mylne pierwsze wrażenie. W rzeczywistości ogląda tylko obrazki.


    Na cmentarzu w Granicy, na którym leży przeszło 800 żołnierzy Armii Poznań i Pomorze zgładzonych przez hitlersynów, w oko wpadł mi niezwykły artystyczny performance o charakterze militarnym.


    Natomiast wszystkie nagrobki ustawione są tu w taki sprytny sposób, że z lotu ptaka tworzą one kształt najpiękniejszego z orłów. Nasz godłowy, bielik. Zdjęcia z powietrza rzecz jasna nie posiadam.


    Chwilę dalej najprawdziwszy dom ze strzechą. Czyli Chata Kampinoska.


    To zdjęcie jest nieco mylne, wszak nie ma na nim błota, stojącej wody po kostki, oraz chmar komarów, które dość często nam uprzykrzały życie, nie mniej jednak w rzadko odwiedzanej zachodniej części Kampinosu, kryje się wiele malowniczych i wspaniałych technicznie odcinków, idealnych na rower. Tu na ten przykład, piękny las sosnowy skąpany w soczystej zieleni. Acz zdjęcie niestety, nie oddaje w całości jego piękna i ogromu.


    Polana w Roztoce. Mniej więcej połowa drogi. Szprycujemy się dodatkową energią wszelaką i podziwiamy pasjonującą rozgrywkę w wietrznego badmintona. Wieść gminna niesie, że zamierzają włączyć tą najbardziej bezsensowną dyscyplinę sportową do programu olimpiad... specjalnych.


    O, nasi tu byli. Cmentarz powstańców warszawskich w Wierszach.


    Polska Walcząca, Arczi fotografujący.


    Do 85 kilometra jechało mi się wprost wybornie. Już na ulicach Warszawy lekki kryzys. Doczłapałem się na czworakach w zasadzie resztkami sił i na odcięciu paliwa. Pieprzony mordewind. No ale słowo stało się ciałem. Pierwsza moja setka od kilku lat. Dzięki Radek za towarzystwo, natomiast mojemu supportowi i korbom serdeczny wielki czerwony w cztery litery. Z dźwięków jakie wydawali przez całą drogę, można byłoby odegrać Cztery pory roku Vivaldiego. Czas na zmiany.

    Dane wyjazdu:
    74.99 km 5.00 km teren
    03:09 h 23.81 śr. prędk.
    V-max 41.00 km/h
  • Suma podjazdów 70 m
  • Temperatura 22.0 °C

    liznąwszy

    Niedziela, 14 sierpnia 2011 | Komentarze 1

    Zawsze coś - powiedziała zatroskana mama do Jacusia. Zawsze coś, żeby tylko nie załatwiać formalności kredytowych. A przecież dojeżdżają, załatwiają, wystarczy się umówić. Przeżyciowa seria reklam. Pasuje jak ulał do nas samych, bo przecież każdy ma w sobie coś z Jacusia. Wczoraj na ten przykład ja przyjackowałem z rowerem. No mi się nie chciało zwyczajnie, choć też fakt, że nie bardzo mogłem. Potem jeszcze ta burza. Zupełnie bez sęsu.

    Dziś nad ranem kolejne pierdolnięcia za oknem namówiły mnie na odwrócenie się na drugi bok i na spanie ile wlezie. Z roweru pewnie znowu nici. No ale później nastała wiekuista światłość, odczekałem kilka godzin żeby wyschło i pierdut. Myśl nagła i niespodziewana mnie naszła "ale gdzie ty głąbie chcesz jechać?" Taki tam szczegół którym nie zawracałem sobie wcześniej głowy. Coś tam się wymyśli w drodze. No i wymyśliło. W sumie takie byle co. Dojeżdżałem do rozwidlenia, rzut monetą w myślach, orzeł w prawo, reszka w lewo, kant=piwo (zawsze wypadało).
    Dojechałem tak aż do Truskawia, do bram Kampinoskiego Parku Krajobrazowego. I gdy miałem go na wyciągniecie ręki... zawróciłem. No masz ci los. Tak rzadko mam okazję tam dojeżdżać jak w reklamie ING Banku, wszystko przez dużą odległość od mych prawobrzeżnych włości, wypadałoby więc choć nosa wetknąć na chwilę. No ale znam siebie. Wjechałbym w las i by mnie z niego nie wyciągnęli. A wrócić jeszcze jakoś trzeba o siłach. No więc tylko liznąłem Kampinos.

    Też w sumie taka myśl mnie naszła, że chyba przeistoczyłem się w szosowca. W tym roku jak na razie tylko 22% w terenie. Kiedyś unikałem asfaltu, dziś go szukam wszędzie. Nie przeszkadzają mi długie i monotonne proste, obcowanie z furami i studzienkami. Grunt że sucho i w miarę równo. W lesie tylko błoto i jeziora. Mokry lipiec zabił we mnie przełajowca. Kurwa.



    Zawsze gdy tędy przejeżdżam zadaję sobie to samo pytanie


    Duma i chluba mieszkańców Arkuszowej i okolic. Góra, czy też kopiec św. Śmiecia. Całe 144m n.p.m. Widoki pewnie wspaniałe, choć cuchnące.


    W Truskawiu i okolicach nie było nic ciekawego, no może poza skośnooką rowerzystką z naprzeciwka, przyodzianą w hanoiski kapelusz made in Vietnam, czy jak to tam się zwie. Nie miałem jednak pod ręką aparatu. Dalej spodobał mi się górujący nad okolicą kościół w Starych Babicach i chyba tyle.


    Nie wiedzieć czemu wpadło mi w oko.

    ...złociste

    Nuciłem to sobie przez dobrych kilka km. Do czasu kiedy wpadł mi jakiś bzyk przez otwór jamy ustnej. Zawsze coś.

    Dane wyjazdu:
    74.68 km 30.00 km teren
    03:12 h 23.34 śr. prędk.
    V-max 37.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 29.0 °C

    morza szum, ptaków śpiew

    Niedziela, 7 sierpnia 2011 | Komentarze 1

    Od wczoraj miałem przebywać wraz ze swoim bajkiem na gościnnych występach w mazurskich kniejach, w których to komar człowiekowi wilkiem. Miałem już rozrysowane trasy jakie miałem pokonać w cztery dni, nie powiem, dość ambitne i bardzo malownicze. Niestety, ostało się na planach. Z wyjazdu nici, komary muszą więc ciąć w tyłki innych. Ciągnęło mnie jednak nad wodę i w ramach wątpliwej rekompensaty obrałem z rana kurs nad jedyne wodne rozlewisko w okolicach stolicy, czyli Zalew warszawski.. tzn Zegrzyński.

    I cała w żaglach, jak w białej sukience, jak piękny ptak, który zapiera w piersi dech...


    Pięknie dziś wiało. 3 w porywach 4. Wkurw zwiększył się po odebraniu MMSa od żeglującej dziś ekipki znajomych. Gińcie. Oby padało.


    Zastanawiałem się jak opisać to zdjęcie. No i wymyśliłem. Po prostu... Młodość. Czyż nie?


    Dane wyjazdu:
    85.30 km 14.00 km teren
    03:41 h 23.16 śr. prędk.
    V-max 36.00 km/h
  • Suma podjazdów 60 m
  • Temperatura 21.0 °C

    Łazy

    Sobota, 16 lipca 2011 | Komentarze 2

    Jeszcze wczoraj rano ustawiony byłem z Radkiem na przelot całego Kampinosu od Sochaczewa do Warszawy, ale z powodu obfitych opadów tego mokrego badziewia w ciągu tygodnia, ostatecznie odpuściliśmy. Taplanie się w błocie i pływanie w jeziorach z kałuż nam się nie uśmiechało. No ale jednak jechać gdzieś trzeba było. W końcu sobota, całkiem ciepło i wreszcie nie pada. Wybór więc padł na wieś Łazy w powiecie piaseczyńskim, gdzie odwiedziliśmy naszych ziomków i pomogliśmy im że tak powiem, zrobić coś pożytecznego dla ogółu.

    Wiatr dziś mocno zachodni, przez co w jedną stronę klasyczny mordewind uprzykrzał nam drogę. W dodatku chcąc skrócić trochę trasę, wpieprzyliśmy się w aleje błotne, przez co pieczołowicie wyczyszczony rower po zeszłotygodniowej obowiązkowej kąpieli błotnisto-wodnej, znów został ozdobiony znakiem wybryku natury. Powrót już samodzielnie lekko zmodyfikowaną trasą i przede wszystkim przeważnie z wiatrem, dzięki czemu podniosłem średnią i swoje morale. Już nawet myślałem, żeby wydłużyć trasę o te 15-20 km i zaliczyć pierwsze w tym roku 100 km, ale rodzący się w bólach głód, skutecznie mnie do tego planu zniechęcił. Szkoda.



    Z ciekawostek. W Łazach znajduje się maszt nadajnika radiowego o wysokości 335 metrów, co czyni go szóstą co do wysokości budowlą w Polsce. Zaś do roku 1962 była to najwyższa budowla w Europie. Zawsze chciałem zobaczyć go z bliska.


    A to już Zgorzała na powrocie. Niezwykle piękna, wybitnie alkoholowa nazwa tej urokliwej podwarszawskiej wioski, oraz widok na dałntałn, czy tam skajlajn Warszawy, wyłaniający się z nad pola kapusty. Swojsko.


    Dane wyjazdu:
    61.56 km 28.00 km teren
    02:55 h 21.11 śr. prędk.
    V-max 39.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Parapet

    Niedziela, 12 czerwca 2011 | Komentarze 2

    Pociągowo-rowerowa wyprawa do uroczej wioski za Grodziskiem Mazowieckim w celu hucznego oblania świeżo postawionego domu dobrego kumpla. Jako jedni z nielicznych zaproszonych gości, w czwórkę zapaleńców za środek transportu wybraliśmy rower. Niestety trzeba było także dopasować trasę do możliwości przelotowej pozostałej trójki moich kompanów, w tym celu krakowskim targiem ustaliliśmy trasę która z powodu mniejszej ilości kilometrów do pokonania niż bym chciał, oczywiście mnie nie zadawalała, no ale lepszy rydz niż nic.

    Pociągowe wydobycie się z miasta.


    Potem trochę pedałowania i wszystko po to, żeby koniec końców móc doświadczyć takiego widoku z tarasu...


    Się też trochę jadło


    oraz oglądało zdjęcia z ostatniej wyprawy znajomych w Himalaje (ikonka zazdrości).


    Powrót całościowo pociągiem, gdyż oblewanie chałupy zakończone zostało o 6 nad ranem (podobno) i po ledwie trzech godzinach snu organizm powiedział veto. Cóż... Bywa.

    A już w środę rowerowy wyjazd na 5 dni w Góry Świętokrzyskie. Jaram się.

    Dane wyjazdu:
    48.30 km 18.00 km teren
    02:20 h 20.70 śr. prędk.
    V-max 36.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 31.0 °C

    Świdermajer

    Niedziela, 5 czerwca 2011 | Komentarze 3

    Spaliłem dziś mniej więcej tyle co maluch, jakieś trzy litry płynów na pięćdziesiąt km. Trudno więc mówić mi o ekonomii. Pchanie się w kręte świderskie piachy w taki upał chyba nie był najlepszym pomysłem. No ale plany miałem ambitne. Wzdłuż Wisły rezerwatem Zawadowskim do ujścia Świdra i potem brzegiem w górę królowej MPK. W połowie założonej drogi odpuściłem sobie piachy i miliony rozstawionych po drodze grillów świderskich turystów. Dziś zorganizowali sobie międzynarodowy zlot i dalsze zwiedzanie malowniczego szlaku Świdra slalomem między ciocią Basią i wujkiem Alojzym z psem, zwyczajnie przestało mnie rajcować.

    Przed lotną modyfikacją trasa wyglądała mniej więcej tak.
    #lat=52.16935&lng=21.19466&zoom=11&type=1

    Początek Rezerwatu Zawadowskiego. Wisła w tle.


    A tu już matka Wisła na pierwszym planie, nie daleko ujścia Świdra i zajebisty kilukilometrowy odcinek prowadzący klifem wzdłuż brzegu. O mały włos, a bym zsunął się z rowerem ostro w dół do rzeki. W ostatniej chwili załapałem się jakiejś gałęzi. Musiała być to boska gałąź. Tak czy owak, dzięki.




    Panoramka z telefonu


    No i koniec, a dla mnie początek Świdra. Dalej to już armagedon. Szybko uciekłem na asfalt niestety.


    Dane wyjazdu:
    58.77 km 18.00 km teren
    02:26 h 24.15 śr. prędk.
    V-max 34.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Gassy

    Niedziela, 29 maja 2011 | Komentarze 2

    Na wstępie wyróżniam serwis pogodowy Meteo.pl, który niezwykle celnie i co do godziny zapowiedział rewolucję w dzisiejszej pogodzie. Po bardzo mokrym i ponurym poranku, punkt 11:00 jak obiecali, wyszło zza chmur słońce, które przegoniło deszczowe chmury z nad Warszawy. Punkt 11 i ja byłem już gotowy do tripu i czekałem w siodle na zwolnienie maszyny losującej.

    Kierunek Gassy. Powrót przez Konstancin-Jeziorna i Powsin. O tak.



    Po drodze chciałem w końcu zobaczyć jeden z nielicznych w kraju wodnych akweduktów. W okolicach Opacza pod małą rzeczką Jeziorka przepływa pod kątem prostym jeszcze mniejsza smrodka, ale przyznaję, efekt wizualny raczej mizerny. No ale odbębnione.

    Jeziorka


    A pod nią coś tam coś tam.


    No i cypel na Wiśle - Gassy. Nic się nie zmieniło od ostatniej wizyty. Mostu jak nie było tak nie ma. Mieszkańcy Karczewa i Konstancina mający do siebie kilkaset metrów w linii prostej, aby napić się piwa, muszą dymać kilkanaście kilometrów na około. No ale przynajmniej mogą sobie pomachać z brzegu.


    Co bardziej pomysłowi, pokonują ten odcinek drogą wodną.


    Choć ci akurat chyba obrali kierunek na Kazimierz


    Widoki, przestrzeń, dzikość Wisły, pycha.


    Radon tu był.



    I jeszcze na powrocie przed Konstancinem oczom mym ukazał się las krzy... tzn las, zwykły las, tylko nieco bagnisty.


    Na koniec prawie pod samym domem w dość dziwnych okolicznościach przyrody, wyjebałem się na pasach na oczach kierowców, straży wiejskiej, małej dziewczynki na rowerku i jej wyjątkowo ładnej mamy, wstyd jak diabli. Zgubiłem zaślepkę do prawego rogu (roga?) i starłem sobie kawałek nowego siodła. Starsza Pani przechodząca po pasach, uśmiechnęła się do mnie i chciała pomóc mi wstać. Dzięki babciu.

    Dane wyjazdu:
    45.40 km 19.00 km teren
    02:02 h 22.33 śr. prędk.
    V-max 33.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 20.0 °C

    Wypalanie cholesterolu

    Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 | Komentarze 3

    Jeden dzień przy świątecznym stole jakoś wytrzymałem. I starczy. Dziś już nie ma głupich. Zbyt fajna pogoda na kolejne bezproduktywne siedzenie i jedzenie.. jedzenie... jedzenie...

    Wsiadłem na siodło i udałem się na wschód w poszukiwaniu nowych tras. W końcu tam musi być jakaś cywilizacja. Miało być lajtowo koło 30km, wyszło w sumie 45. Trochę się pogubiłem w lasach między Okuniewem a Ossowem, straszny tam burdel panuje, niczym w Archeo. Stąd kilosków wyszło sumarycznie trochę więcej niż na poniższej mapce. Całkiem przyjemna, świąteczna trasa. A teraz cóż... czas na kolejne jajeczko.







    Dane wyjazdu:
    74.61 km 25.00 km teren
    03:17 h 22.72 śr. prędk.
    V-max 42.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    Wietrzne Zalesie

    Środa, 7 lipca 2010 | Komentarze 2

    W Zalesiu Górnym nad stawami, nie byłem już ze 3 lata. A szkoda, bo to przecież fajna rowerowa miejscówka. Zwłaszcza teraz, kiedy w środku tygodnia nie ma nad zalewem tłumu niedzielnych pikników. Dziś w dodatku było znacznie chłodniej niż ostatnio i bardzo wietrznie. Pogoda więc skutecznie wywiała wszelkich interesantów. Oprócz mnie.

    Tak to sobie obmyśliłem


    Do Powsina z wiatrem. Można więc było jechać i jechać bez końca. W samym Powsinie zarządziłem jednak pit stop w małym brzozowym zagajniku. Uwielbiam to miejsce.


    W Zalesiu po staremu. Nic się nie zmieniło. I dobrze.







    Drewniane pomosty potrafią oszukiwać czas i czarować serca. Pinokio zamiast człowiekiem, powinien być pomostem. Ludzie bardziej by go cenili.





    Dane wyjazdu:
    76.46 km 30.00 km teren
    03:30 h 21.85 śr. prędk.
    V-max 42.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Zalew na dobry początek

    Sobota, 3 lipca 2010 | Komentarze 1

    Na wstępie się pochwalę. Mam wakacje. 2 tygodnie niczym nieskrępowanej wolności, które co prawda i tak zlecą szybciej niż Najman z ringu MMA, ale to zupełnie nie ważne.

    Zanim jednak wypłynę w mazurski rejs, zamierzam wcześniej poświęcić kilka dni na podkręcenie trochę zamulonego licznika. Dziś pierwszy etap. W towarzystwie dwóch kumpli, zaliczony lajtowy sobotni wypad nad skąpane w słońcu Zegrze.

    Ten na pierwszym planie wsiadł właśnie trzeci raz na rower w tym roku. Rower pożyczony, pił całą noc, w związku z tym spał ze dwie godziny i chyba właśnie wyłaził z niego kac. Wniosek - Przewidywane dramaty :D


    Jadziem...


    ...wzdłuż Kanału Żerańskiego






    Chwilę przed Nieporętem, mała uroczystość. Kolega Radosław właśnie przekroczył tysięczny przejechany kilometr w tym sezonie. Chcieliśmy mu z tej okazji połamać nogi, albo chociaż poprzebijać opony. Cokolwiek. Skończyło się jednak na umoczeniu jednego buta. No cóż... zawsze coś.



    No i nasza zalewajka. Wodna mekka Warszawiaków.


    W tym miejscu obaj mnie opieprzyli, bo zamiast sfotografować piękny biust który właśnie przemknął obok nas na rowerze... ja fociłem ich.


    Mieli rację, no ale serio nie zauważyłem. Wsiadłem więc na rower i dogoniłem :]


    Inne dziewczyny z portu.





    No i na koniec jeszcze nostalgiczny rzut obiektywem na białe żagle. Jeszcze chwila. Już nie długo...