Dane wyjazdu:
44.37 km 2.00 km teren
01:52 h 23.77 śr. prędk.
V-max 45.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Deszcz na wagarach

    Sobota, 8 maja 2010 | Komentarze 1

    Według prezenterek pogody specjalizujących się najwyżej w tańcu z gwiazdami, dziś miał być pierwszy słoneczny dzień w maju bez opadów. Ponoć też jedyny w tym miesiącu. No w sumie był. Wreszcie.

    Do lasu mi się nie chciało. Po takich opadach zapewne królują w nim błoto i komary.
    Tak więc Powsin rowerostradą, co by depnąć po gładkim i poprawić sobie średnią.

    Pit stop na panoramkę na Siekierkowskim. Klasyk.


    Depniem bo uśniem.


    Wilanów na bogato. Buduje sobie schron na wypadek, gdyby banki cofnęły nowym mieszkańcom Miasteczka Wilanów kredyty. Czyli górująca nad okolicą monumentalna Świątynia Opatrzności Bożej.


    No i Powsin. Tu popularna polanka wymiotowa. Idealne miejsce do odpoczynku... i obserwacji.


    Jedni leżeli plackiem


    Inni biegali wkoło bez sensu


    Motyle się opalały


    A Zosia skusiła się na romantyczną przejażdżkę po okolicy


    Mały Michałek aż pali się do gry


    Krzysio z kolei twardo walczy z nierównością terenu



    Yeah! Rispekt!


    Dzieciaki to mają jednak klawe życie.


    A to mi przypomniało że za kilka godzin mecz i pora wracać do domu. Piwo czeka.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    41.46 km 35.00 km teren
    02:12 h 18.85 śr. prędk.
    V-max 37.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 16.0 °C

    Nad Mienią

    Niedziela, 25 kwietnia 2010 | Komentarze 3

    Nad Mienią fajno jest, można sobie bez krempacji dychnąć. A i zimny Desperados wieziony w plecaku specjalnie na tą okazję, wydawał się być wniebowzięty w tych okolicznościach przyrody.

    Wielokrotnie odwiedzana i opisywana już na blogu przeze mnie Mienia, to moja prywatna Mekka. Miejsce kultowe które każdego roku muszę odwiedzić przynajmniej na początek i zakończenie sezonu. Najpiękniej jest tu właśnie wiosną. Dzikie brzegi i urwiska nie są jeszcze przesadnie zarośnięte zielenią, a i wredne owady zdają się jeszcze być w zimowym letargu.



    A to moje ulubione miejsce nad Mienią. Służy nie tylko do kontemplacji, ale także do dyskretnej obserwacji przejeżdżających wyżej zabłąkanych rowerzystek i turystek ;)




    To właśnie w takich okolicznościach przyrody wychyliłem butlę oszronionego Desperadosa i zapchałem się chrupiącym Prince Polo.



    A i jeszcze krótki filmik.
    View My Video
    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    32.86 km 26.00 km teren
    01:39 h 19.92 śr. prędk.
    V-max 36.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Dwie godziny

    Sobota, 24 kwietnia 2010 | Komentarze 0

    No nie powiem.. Całkiem ładny był dziś dzień. Dość rowerowy. Choć wietrzny. Ale nie to było dziś największym minusem. Lecz tylko dwie godziny jakie mogłem poświęcić mojemu rowerowi. Wystarczyło to ledwie na krótką rundkę po moim lesie. Ale w sumie nie narzekam.

    Jeszcze miesiąc temu, w tym miejscu wiodła lasem klimatyczna wąska alejka. Dziś moim oczom ukazała się równa jak stół leśna autostrada. Brakuje tylko stacji benzynowej i parkingów.


    Obowiązkowy pit stop przy torfach Macierówki. Jeszcze dziko, goło i ponuro.



    No.. to tymczasem.
    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    43.64 km 35.00 km teren
    02:37 h 16.68 śr. prędk.
    V-max 45.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 19.0 °C

    Musiałem...

    Niedziela, 18 kwietnia 2010 | Komentarze 1

    Musiałem odreagować. Wydarzenia ostatnich ośmiu dni zmęczyły mnie okrutnie. Żal, smutek, niedowierzanie i wściekłość towarzyszyły mi na zmianę podczas trwania kończącej się dziś żałoby narodowej. Dziś rano odczułem permanentną potrzebę wyrwania się jak najdalej od cywilizacji, ludzi, a przede wszystkim od dopływu informacji wszelakich. W sukur przyszli mi moi znajomi, którzy m.in. z tych samych pobudek, postanowili ruszyć rowerami w odległe południowe odstępy Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Zabrałem się więc razem z nimi.

    Do Zabieżek, małej mieścinie za Celestynowem, z której to mieliśmy rozpocząć wyprawę, dotarliśmy pociągiem Kolei Mazowieckiej. Dranie, darmowy przewóz rowerów z jakiego słynęli, chwilowo jeszcze nie aktywny.
    Start w skąpanym słońcem Międzylesiu.


    No właśnie. Pogoda total. Ani jednej chmurki na niebie, a ja idiota w rajtuzach. Jak Robin z Sherwood.


    Kilkadziesiąt km od Warszawy i znalazłem com chciał. Cisza, spokój i ani żywej duszy w asyście widoków dostarczanych nam przez malownicze Lasy Osieckie i momentami mocno pagórkowate Ponurzyckie Góry.






    Alibabka z 1921 roku. Jeden z kilku uroczych i zabytkowych domków mijanych na trasie. Niektóre kryte jeszcze strzechą i zapewne pamiętające czasy Powstań Listopadowych i Styczniowych.


    Swojsko. Prawie jak w Beskidach.


    Trasa momentami dość trudna. Dużo piachów, albo wręcz odwrotnie, bagna i strumyki. Ciągłe zsiadanie i prowadzenie rowerów. Stąd dość kiepska średnia i mało imponujący dystans. Ale to i tak nie ważne. Grunt że sobie dychnąłem. Teraz niestety powrót do brutalnej rzeczywistości...
    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    36.63 km 0.00 km teren
    01:37 h 22.66 śr. prędk.
    V-max 52.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    Jeszcze nie las

    Niedziela, 28 marca 2010 | Komentarze 0

    Co prawda ciągnie wilka do lasu, ale wilk wybrał dziś ponownie asfaltową dżunglę, tym razem przyjemnie skąpaną w słońcu. Póki co nie chce mi się taplać w leśnym błocie. Poczekam z tym jeszcze do kwietnia.
    Polawirowałem dziś więc trochę w okolicach Agrykoli, Łazienek, by ostatecznie dotrzeć do Pól Mokotowskich i pogapić się na innych bez sensu.

    No ale najpierw natrafiłem na gigantyczny korek na Wybrzeżu Szczecińskim. W Niedzielę? W dodatku palmową? No a jednak. Policja wstrzymała ruch. Trzeba było przepuścić hmm... no sami zobaczcie.

    Biegł tyłem i na bosaka. Nie ma to tam to. Szacunek ludzi ulicy się należy.

    No ale jadę dalej i widzę, że to jednak była jakaś zorganizowana akcja. Wisłostrada zamknięta. Jakiś bieg, trafiłem na ogony. W tunelu grała muzyka. Ludzie wbiegali w nicość, w szatańską otchłań. Brakuje tylko oczów Diabła i napisu na górze "Welcome to Hell". No ale wtedy zapewne sam bym tam wjechał...


    Run Forrest, run!


    Pani Jadwiga dostojnym krokiem estradowym demotywowała bumelantów.


    Krzysztof w każdą niedzielę liczy stopnie i za każdym razem wychodzi mu inaczej.


    Na Polach Mokotowskich warszawscy spacerowicze pod wpływem nauk Jezusa, starają się chodzić po wodzie. I bynajmniej nikomu nie przeszkadza fakt, że jeszcze nie odkręcono tu kurka z wodą.


    Natomiast Kacper, bez dwóch zdań jest pod wpływem dzisiejszego sukcesu Roberta Kubicy. Właśnie szykuje się do pokonania trudnej technicznie szykany.


    Trzy razy przejechała obok mnie. Jeden raz jednak w zupełności wystarczył mi do zakochania się.


    Na koniec mekka warszawskich miłośników zjazdów i podjazdów. Agrykola. Długość 550m, przewyższenie 26m, nachylenie 4,5% - 6,7%


    Zupełnie przypadkiem ustanowiłem na niej nowy (warszawski) rekord prędkości.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    37.62 km 0.00 km teren
    01:43 h 21.91 śr. prędk.
    V-max 33.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 11.0 °C

    Także tego...

    Sobota, 20 marca 2010 | Komentarze 2

    Prawie 5 miesięcy gapienia się na bezużyteczny rower mieszkający ze mną pod jednym dachem, bywało momentami mocno frustrujące. Choć zasadniczo to nie wiem kogo to bardziej męczyło... mnie czy jego. No ale nie o to nie o to.

    Celsjusz okazał się wreszcie łaskawy i dzień przed kalendarzową wiosną, można było rozprostować swoje stare kości i wyprowadzić Radosława na spacer. Gdyby miał ogonek, to pewne by nim z radości pomerdał. Ja z resztą również. No ale do rzeczy.

    Lajtowa rundka po mieście w poszukiwaniu pierwszych symptomów wiosny. Bo w lesie jeszcze zima niestety.


    No, tutaj na ten przykład widzimy, że wiosna najpewniej nie przeszła selekcji na bramce.


    Tu z kolei walka na całego. Na tym zdjęciu to słońce jest Sprite, a lód to pragnienie.


    Napotkane kaczki bielańskie, z pewnością są pod wrażeniem telewizyjnego show "Gwiazdy tańczą na lodzie"


    No i mieszkają jak gwiazdy. Z rzucanych im przez spacerowiczów okruszków, dorobiły się rezydencji na prywatnej wyspie. Na bogato.


    Pan Józef z pewnością chciałby rozpocząć sezon wędkarski od dorodnej sztuki. Dlatego przychodzi tu co rok od pięćdziesiątego drugiego. Bezskutecznie.


    Oczywiście.


    No nie powiem, ciekawa ławka z funkcją moczenia stóp. Na lato jak znalazł.


    Nad Wisłą było na co popatrzeć... Piękny Most Gdański, nieprawdaż? ;)


    Nie martw się Tomek, ja kiedyś też miałam kaca - rzekła współczująco Monika

    No ale zaraz zaraz... miałem szukać wiosny.


    Znalazłem :]
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    72.02 km 15.00 km teren
    03:31 h 20.48 śr. prędk.
    V-max 34.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Ostatnia niedziela

    Niedziela, 27 września 2009 | Komentarze 1

    Ta ostatnia niedzieeeela... wkrótce się rozstanieeeemy...
    Z dedykacją dla Pana Celsjusza, który jeszcze w tym tygodniu najprawdopodobniej już bezpowrotnie opuści naszą szerokość geograficzną i skieruje swoje słoneczne promienie ku szczęściarzom którzy śnieg znają tylko z telewizji.

    Słowem dramat. Jesienny kryzys, deszcz i szarówka szykująca się na schadzkę z godziną siedemnastą tuż tuż. Dla mnie oznacza to jedno. Koniec sezonu rowerowego. Wiem że są tacy którzy lubią jeździć w kilku warstwach z goretexu w asyście śnieżnych bałwanków, no ale ja zdecydowanie do nich nie należę. Pozostaje mi liczyć na słoneczny humor Panny Październik.

    Nic to. Cieszmy się tym co jeszcze mamy. A dziś był naprawdę piękny dzień. Znów udałem się w kierunku południowych brzegów Wisły, tym razem lewych. Dokładniej to do Gass (Gassowa?), gdzie być może kiedyś powstanie nowy most łączący mieszkańców Konstancina z mieszkańcami Karczewa, Otwocka i Józefowa. Choć kiedy wreszcie powstanie, to z pewnością wszyscy będziemy już latać, albo nawet i teleportować się.

    Na początek sfotografowałem siebie przeglądającego się w Jeziorce.


    No i dalej od razu przechodzę do meritum. Wspomniane Gassy. Czyli betonowe molo na kilkadziesiąt metrów wchodzące w Panią Wisłę. Widoki - istnieją.





    Zakochane parki. Prawie jak w Sopocie.


    A tu prawie jak na airshow. Mówię prawie, bo w Gassach nie spadają.


    Na powrocie żelazny punkt programu, czyli przystanek na małe fotograficzne co nie co na moście Siekierkowskim. Szykuję się do kolejnej panoramki, a tu nagle z lewej wyskoczyła krzyżówka poduszkowca z... czymś tam.


    Za nią z prawej na sygnale radiowóz, eee.. łódź patrolowa? Hasselhoff z Baywatch?


    Gonili gonili, robili parę kółeczek, w końcu David się wkurwił i przywalił z moździerza. Sternik krzyżówki zginął na miejscu.


    Żartowałem.

    Koniec.

    Dane wyjazdu:
    33.66 km 29.00 km teren
    01:34 h 21.49 śr. prędk.
    V-max 37.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    jesiennie

    Niedziela, 13 września 2009 | Komentarze 1

    Jako że ze mnie jest typowy niedzielny rowerzysta, to zdarza mi się jeździć czasem na kacu. Ostatnio dzieje się to coraz częściej. Ma to nawet i swoje plusy, no bo dobrze jest go wypocić w aktywny i zdecydowany sposób, ale jednak nie dają one rady zasłonić wszystkich minusów, których jest niestety trochę więcej. Przede wszystkim suszy. Mój bukłak nie potrafił zaspokoić dziś moich wszystkich potrzeb. Do tego miałem jakieś omamy wzrokowe. Np tu.



    Do tej chwili byłem pewien że w siatce są grzyby. Sfociłem żeby pokazać wszystkim iż w MPK rosną grzyby na drzewach hehe... a tu patrzę teraz i widzę jakieś śmieci i puszkę. Straszne rozczarowanie...

    Pokręciłem się więc trochę po lesie i wypociłem skurczybyka. Generalnie trochę smutno, bowiem w lesie zaczyna do głosu dochodzić pani jesień. Zakręca już powoli kurek z ciepłą wodą. I to bez żadnych kurwa negocjacji.

    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    70.68 km 55.00 km teren
    04:10 h 16.96 śr. prędk.
    V-max 31.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    Inna Wisła

    Niedziela, 30 sierpnia 2009 | Komentarze 0

    Dziś znowu trasa z cyklu "Zdążyć przed jesienią". Jako że zakończenie letniego sezonu zbliża się nieubłaganie z prędkością wprost proporcjonalną do ubywania długości dnia, postanowiłem ponownie zaliczyć jedną z ciągle odkładanych tras. A konkretnie to chciałem przejechać się w końcu wzdłuż Świdra (taka kręta rzeczka w MPK) w dół do jego ujścia do Wisły, żeby potem towarzysząc Królowej Polskich Rzek dojechać jej dzikim brzegiem do Warszawy.

    Ale najpierw stare śmieci. Przystanąłem na jednej z najwyższych górek Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Góra Lotników (coś ponad sto metrów), żeby pstryknąć panoramkę Warszawy. Nie jedyną w dniu dzisiejszym.


    A tu trochę niżej, Pomnik Lotników Alianckich.


    Po 20km natrafiłem na głównego bohatera części pierwszej. Świder.


    Szalenie malowniczy i momentami bardzo ciężki technicznie odcinek trasy. Mniam.



    Miły dla oka graf wpadł mi w obiektyw pod jednym z mijanych mostów.


    A propos mostów. Nad Świdrem naliczyłem ich na tym odcinku w sumie sześć. To ostatni z nich. Za nim już Wisła.


    No i koniec pięknego oraz klimatycznego Świdra. Ale nie koniec emocji.


    Widok Wisły w tym miejscu zapiera dech wiadomo gdzie. Ogromna przestrzeń, spokój i cisza. Zupełnie inne jej oblicze niż w obrębie miasta. Tam jest tylko zaniedbanym dodatkiem, tu główną bohaterką. 20km, a jaka zmiana w odbiorze. Zawiesiłem się w tym miejscu na dobre kilkanaście minut. Przysiadłem na skarpie i szprycowałem się widokiem oraz odgłosami przyrody.



    Zarys miasta widoczny z tego miejsca uświadomił mi, iż pora wracać do cywilizacji. Zrobiłem to jednak nie chętnie.


    Kilkanaście kilometrów dalej, gdzieś na wysokości jeziora Łacha i Rezerwatu Wysp Zawadowskich, kolejna, tym razem już ostatnia panoramka. Na pierwszym planie EC Siekierki i nowo budowany komin (ten grubas). Producent cumulusów.


    Trasa zmęczyła mnie okrutnie. Ciągłe błota, kałuże, korzenie i piachy. Ciężko było rozwinąć dobre prędkości. Do tego wiele razy zgubiłem się nad Wisłą lądując np. gdzieś w samym środku bagien i chaszczy których połowę widziałem pierwszy raz w życiu. No ale warto było. Jak zawsze.
    Kategoria las, MPK, 70plus


    Dane wyjazdu:
    74.99 km 50.00 km teren
    03:51 h 19.48 śr. prędk.
    V-max 30.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Nad Zalew

    Niedziela, 23 sierpnia 2009 | Komentarze 0

    Do Zegrza przymierzałem się już od wiosny. A to czasu nie było, a to się nie chciało lub jechało gdzie indziej. Wreszcie zebrałem się w sobie i wsiadłem na siodło. Efektem tego jest wreszcie przyzwoity dystans, oraz ukojenie zmysłów wszelakich w Porcie Pilawa.

    Trasę obczaiłem już dawno. W sumie w większości prowadzi czerwonym szlakiem pieszym i przebiega przez Rembertów, Zielonkę, Kobyłkę i Marki. Mniej więcej tak jak na mapce poniżej, choć w sumie trochę i tak improwizowałem na bieżąco. Efektem czego jest 40 km w jedną stronę i 35 na powrocie.


    Trasa średnio łatwa, lecz momentami może nie tyle trudna, co mocno upierdliwa. Dużo piachów, trochę błotka i średnie oznaczenie szlaku.

    Lasy Napowidzkie piękne i dziewicze. Jednak często miały mi do zaproponowania kąpiele błotne...


    ...albo kilkudziesięcio centymetrowe koleiny (swoją szosą chciałbym zobaczyć tego byka który je utworzył).


    Na trasie praktycznie żadnej żywej duszy, dzięki czemu czułem się wyjątkowo. Jednak im bliżej cywilizacji, tym bardziej raziły w oczy tony porzuconych śmieci, z których MacGyver spokojnie i jedną ręką mógłby zbudować helikopter i willę z basenem. Że też kurwa nasi krajanie się nigdy nie nauczą. Jest to jedna z największych plag społecznych jaka mnie zwyczajnie wkurwia i działa wyjątkowo demotywująco. Dlatego o tym piszę. Wiem że i tak wszyscy mają to w dupie.

    Po przecięciu trasy na Augustów, czerwony szlak pieszy zamienił się w choinkę. W ostatnich latach powstały stosunkowo nowe oznaczenia szlaków rowerowych. Niebieski, zielony, czarny... żadnych nie miałem na mapie, przez co trochę mi napsuły krwi.

    No ale koniec końców wreszcie Nieporęt. Na początek klasyczny punkt widokowy, czyli most nad Kanałem Żerańskim (z jednej strony)...


    ...oraz rozpoczynającym się w tym miejscu sztucznym Zalewem Zegrzyńskim (z drugiej).


    Sam Port Pilawa jest moim ulubionym nad Zegrzem. Nieduży i całkiem klimatyczny. Mimo niedzieli i środku sezonu, ludzi w rozsądnych ilościach.






    Na wodzie kapitalne żeglarskie warunki. Wiało przyjemną trójeczką. Wiele bym dał aby być w tym momencie na tej Omedze.


    Duet utworzony przed laty przez Pana Jacka i Ildefonsa, uprzyjemniał gościom portu grając do rybki szlagiery ze świata szant, wiejskich wesel, oraz dyskotekowych parkietów z lat 80tych.


    Do zupełnie opuszczonej strzelnicy (nie wiem na kiego ona w tym miejscu) prowadzonej przez Pana Stefana (który w latach 60tych wsławił się tym, że wypił 18 piw z pępka bufetowej zwanej Joanną), podszedł mały Jaś, który koniecznie chciał ustrzelić dla mamy misia.


    Niestety nie było mu to dane. Na przeszkodzie stanęło sześć złotych, które to nawet chciałem mu ofiarować, jednak niezadowolona mama Jaśka zabrała go siłą i oddaliła się tam gdzie pieprz rośnie.


    Zafundowałem sobie jeszcze na koniec jedną z droższych kiełbasek jakie jadłem w swoim życiu, nacieszyłem oczy piękną blondynką (wiem wiem.. nie ma fotki. Przykro mi) i udałem się w drogę powrotną. Za rok i tak tu wrócę.