Dane wyjazdu:
55.85 km 6.00 km teren
02:16 h 24.64 śr. prędk.
V-max 42.28 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Dom zachodzącego słońca

    Sobota, 23 czerwca 2012 | Komentarze 0

    Człowiek chciałby jeszcze tyle w tym roku zrobić, ciągle coś planuje, a tu w mordę już dnia ubywa. Przed chwilą trawa dopiero co się zieleniła, a tu już mamy półmetek. Zachody słońca będą już odtąd coraz wcześniej, aż w końcu zanim się obejrzymy, znikną gdzieś w porze obiadowej. Dziś szprycowałem się drugim najdłuższym dniem w roku, który nawet po godzinie 22 nie chciał odejść. Piękne to dni, aż grzech siedzieć w domu. Tysiące warszawiaków nad Wisłą, na mieście, w parkach, w lasach, w ogródkach przy grillu, ognisku, wódce i zagryzce, i tak pewnie w całym kraju. A ja w siodle, jeździłem bez celu i przed siebie w poszukiwaniu domu zachodzącego słońca.

    Słońce jeszcze świeci, a to już przecież dawno po Wiadomościach, sporcie i pogodzie.


    W końcu słońce schodzi do podziemia, czas ruszyć w miasto na melanż


    Prowadzi do celu niczym najlepszy przewodnik


    Jakiś paralotniarz także dał się omamić


    Najlepsza impreza w mieście. Plaża pod mostem. Tylko szyja bolała i oczy. A mój aparat wręcz odmówił posłuszeństwa, tyle się działo.
    Kategoria baj najt, city, las


    Dane wyjazdu:
    60.14 km 6.00 km teren
    02:32 h 23.74 śr. prędk.
    V-max 35.56 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 26.0 °C

    piłkoszał mode OFF

    Niedziela, 17 czerwca 2012 | Komentarze 1

    I po herbacie.
    Życie polskiego kibica składa się głównie z bólu i cierpienia. Ja tam przyzwyczajony. Stało się to, czego życzyłem zbieraninie Dyzmy od samego początku. Marna to co prawda satysfakcja, ale jednak. Zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie śmiechu. Mieli wszystko w zasięgu ręki i zjebali wszystko tymże samym machnięciem ręki. W sumie nie nowość. I bardzo dobrze że zjebali. Kac w polskich domach pozostanie co prawda przez kilka dni, ale za to zrobi się przy okazji wietrzenie rozgrzanych do czerwoności łbów. Znikną te skarpetki z lusterek, małe flagi i cylindry z głów wąsatych. Cyrk odjechał, kryzys pozostał. Niespłaceni podwykonawcy, wielomilionowe kredyty, niedokończone autostrady, wkurwieni związkowcy i taksówkarze. Wczoraj dorzucili do tego jeszcze zwłoki gen. Petelickiego, którego postanowiono odstrzelić jak gdyby nigdy nic w dniu meczu o wszystko (a kiedy mecz o honor?), kto by się nim przejmował kiedy cała Polska na festynie piecze ziemniaczki. Tusk miał jednak rację. Dopiął swego. Jesteśmy zieloną wyspą.



    Teraz czas rozliczeń i czyszczenia magazynów. Na pierwszy rzut leci Dyzma. Niestety o kilka lat za późno, ale warto było czekać. Jasia Wembleya nikt nie chciał słuchać. A szkoda.

    &feature=youtu.be

    W drugim rzucie powinien polecieć nasz Grzesiu Słoneczny. W końcu obiecał że to zrobi gdy nie wyjdziemy z grupy. Sprawdzimy zatem, czy jest człowiekiem honoru. Ja jednak obstawiam, że bliżej mu do człowieka humoru. Przy okazji foch na Reksia, który tak łatwo dał się wydymać krecikowi



    No dobra. Piłkoszał można wyłączyć. Wróćmy do swoich zajęć i do jeżdżenia na rowerze. Tak jakoś lżej dziś było bez tego całego EURO. Wszystko jest dobre, ale z umiarem. Nawet najpiękniejsze cycki na świecie miętoszone przez cały dzień w końcu zbrzydną. No dobra. Dwa dni. Pięć... Tydzień.



    Dane wyjazdu:
    52.67 km 18.00 km teren
    02:12 h 23.94 śr. prędk.
    V-max 33.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    piłkoszał

    Sobota, 16 czerwca 2012 | Komentarze 1

    Ja pierdziu. Co za pieprzony mezalians.
    Wszędzie tylko ten modern football. Opanował moją przestrzeń po której się poruszam i będzie tak trzymał mnie skurczybyk w tej garści jeszcze przez kilka tygodni. Piłka nożna spać nie można. Kto by pomyślał, że ja człowiek prosty, wychowany od lat najmłodszych na piłce skopanej, który pamięta jeszcze mundial w Meksyku w 86, który zjadł na tej szmaciance nie jeden komplet zębów oraz przejechał tysiące kilometrów, by oglądać często mizerne popisy polskich łamag na obcej ziemi, że ja, będę tą piłką w końcu rzygał. I rzygam ja właśnie. W tym momencie i wielkim strumieniem.

    No bo to jest nie moja piłka. To jakiś festyn, cyrk wędrowny, który zawitał na moje osiedle. Ludzie sobie z tej chwilowej podniety gęby malują, cylindry Janusza na łeb przywdziewają, jak gdyby myśleli, że od ilości biało-czerwonych gadżetów na sobie zależeć będzie, czy staną się dzięki temu wielkimi kibicami. A gówno. Clownem jesteś jeden z drugim i tyle. Skarpetki biało-czerwone na lusterka naciągają, flagi z Biedronki wieszają za szybą, a potem setki tego leży na ziemi, w błocie, w psim gównie i żaden nawet nie podniesie. No bo to nie flaga narodowa, to tylko produkt marketów, moda jednorazowa, piłkarze odpadną, to sobie te flagopodobne wyroby zdejmą i wyrzucą do kosza. Żeby tak chociaż co drugi z was jełopy flagę 1 sierpnia wywiesił, 11 listopada, czy 3 maja, ale nie, to nie wypada, obciach przecież. EURO to co innego, tu prawie wszyscy z siebie debili robią, to nie będę się chociaż wyróżniał. Nawet tego cylindra nie zdejmę do hymnu, bo to przecież faszyzm.

    I tylko się ścigają jeden z drugim i na złamanie karku... kto więcej, kto bardziej, kto lepszym kibicem biało-czerwonych, niech mnie zobaczą



    Albo ci celebryci. Kuźniar, Olejnik, Hołdys. Wszyscy raptem na piłce się znają. W życiu na stadionie nie byli, chyba, że na meczu artystów, ale to im w niczym nie przeszkadza i te swoje marne wywody w najlepszym czasie antenowym sprzedają. Olejnikowa to nawet nie rozróżnia piłki klubowej od reprezentacyjnej, a spalone zapewne kojarzą się jej z mielonymi. Dlatego pewnie próbuje odwrócić ludzką uwagę od swych niekompetencji oraz miałkości i na łby zakłada sedesy, czy też inne anteny satelitarne. Niech se ten ludź chociaż popatrzy jak nie ma czego mądrego co słuchać. No ale to wyższy poziom sztuki, ja tam prosty człowiek jestem, nie łapię jej tych EURO performersów



    I ta reprezentacja. A czego niby? Polski? Przepraszam bardzo, ale której? Reprezentacja PZPN i tyle. Lato jest jej prezydentem, a Franz Smuda premierem. Zbieraninę sobie zrobili, paszporty obcym porozdawali i mam niby im kibicować. Nie będę. Tak będę siedział. Irole jakoś Francuzów, czy innych Niemców do siebie nie ściągali. Przyjechali, gładkie dwa wpierdole (pewnie będzie zaraz i trzeci), ale i tak są najlepsi. Dumni, waleczni, tak jak piłka na której się wychowałem. Prawdziwa radość, nieustępliwość, żaden tam żel na łbie, solarium jak Kryśka Ronaldo, fochy jak panienki za tylko lekkie dotknięcie łokciem. Tęsknie za taką piłką, za Ericiem Cantoną, sportem dla facetów z jajami. Skończyła się już co prawda bezpowrotnie w połowie lat 90-tych, ale głupi ciągle wierzę. Ciągle mam nadzieję, że ktoś się w końcu opamięta, że UEFA (MAFIA) zbankrutuje, że wielomiliardowe kontrakty w końcu się skończą i że piłka stanie się tak jak kiedyś, sportem dla mas. Dla ludzi prostych, z biedniejszych warstw społecznych, w końcu to oni ją wymyślili, a nie białe kołnierzyki, które to koniecznie chcą ją zawłaszczyć tylko dla siebie. Rzygam tych ich pieniędzmi. Szejkami i oligarchami w futbolu. Przeczekam ich na własnych szarych trybunach. Łapy precz od mojej piłki!

    Wspomniani Irole. Uczcie się Andrzeje reprezentacyjni w tych swoich śmiesznych cylindrach i czapkach jeża. Tak się śpiewa przy 0:4. To jest prawdziwa duma narodowa. Nigdy tego nie zrozumiecie.



    Piłkoszał. Jest wszędzie. Uciekłem od niego na tydzień daleko w góry, żeby zapomnieć, ale i tam mnie skurczybyk dopadł. Muszę więc z nim tutaj tkwić i walczyć, tak jak z sierpami i młotami na ulicach mego miasta. No ale może dziś PZPNowcy odpadną z Czechami i szał się w końcu skończy? Janusze się wkurzą, powywalają skarpety i flagi, cylindry do szafy, a Olejnik zamknie swoją paszczę i zajmie się innymi kłamstwami. Szpakowski z Trzeciakiem nie będą nawiedzać mnie już w mojej lodówce i w ogóle będzie błogi spokój. Marzę już o tym. Na rower będzie można wreszcie wyjść, bo teraz strach. Ciśnienie mnie zabije. Wszędzie ten wstrętny piłkoszał. Dziś wyszedłem wreszcie po dwóch tygodniach bo już nie wyrabiałem. Ale do lasu, za miasto, jak najdalej od EURO.

    Przydałoby się na koniec trochę polotu i finezji w tym smutnym jak pizda wpisie. Zakończę go męską, szowinistyczną, płytką i seksistowską galerią. Jednak coś z tej EURO miernoty fajnego dało się wychwycić









    Kobiety: Za duże, za małe, silikon, gorset, wiszą, będą wisieć, współczuję, plastik, zdzira.
    Faceci: Fajne cycki :)

    To męski sport
    Na zawsze i na wieki wieków
    FUCK EURO!
    Kategoria MPK


    Dane wyjazdu:
    49.52 km 7.00 km teren
    01:54 h 26.06 śr. prędk.
    V-max 37.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 19.0 °C

    afterek

    Niedziela, 27 maja 2012 | Komentarze 0

    Panie Płemierze, melduję wykonanie zadania. Sportowy tydzień zakończony sukcesem. A nawet lepiej. Na 9 ostatnich dni, 8 poświęciłem na jakiś sport, tudzież aktywność fizyczną. Nie wiem po co. Tzn. wiem, chciałem się przygotować na tygodniowy trekking po naszych pięknych górach w które udaję się już za tydzień, by uciec od tego pieprzonego komercyjnego zgiełku EURO i tych wszystkich umalowanych ryjów ozdobionych w kapelusze Andrzeja i obowiązkowe trąbki. Choć na chwilę. Było więc trochę roweru, trochę więcej biegania, a nawet siatkówka. Sie gra sie ma. Ale kondycja i tak wyjdzie w praniu.

    Dziś na zakończenie sportowego maratonu krótki, acz szybki poobiedni rowerowy trip do moich ulubionych Gass nad Wisłą. Mam jakąś organiczną słabość do tego miejsca.

    Po drodze napotkałem festyn z okazji Zielonych Świątek. Moda na koko koko jak widać wszechobecna.


    Jako, że EURO nie jest spoko ruszyłem dalej, do moich Gass. Pięknie tam dziś było. Późne popołudnie i w miarę pusto.





    Czyżby moja Małgorzata? Na pewno czyjaś.


    Mina Pana Zdzisława mówi sama za siebie. Nic dziś nie złowił... kurwa.


    Za to ten Pan w czarnych slipach złowił dziś całkiem dorodną sztukę


    Na koniec ustrzelone piękne Ducati i nieco gorsze volkswagenowe tło


    I po afterku. Do Gass wrócę pewnie pod koniec sezonu.

    Dane wyjazdu:
    32.37 km 0.00 km teren
    01:20 h 24.28 śr. prędk.
    V-max 43.07 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Taksiarze ok!

    Środa, 23 maja 2012 | Komentarze 0

    Morda mi się od rana uśmiechała na myśl, co to się dzisiaj będzie działo na ulicach mego miasta. Taksiarzom, których problemy są mi na co dzień dość obojętne, no bo i rzadko z ich usług korzystam, dziś akurat mocno im kibolowałem. A niech sobie protestuję i blokują miasto. W sumie to co im pozostało, jak nikt jajogłowy gadać z nimi nie chce. Jak chcieliśmy tą demokrację (mnie się o nią nikt nie pytał), to musimy brać ją z tym całym bagażem przykrych konsekwencji.

    Nie mniej jednak, jako wielki fan obalenia tych naczelnych dyletantów i leniów z peło, ściskam mocno kciuki za wszelkie werbalne i dobrze zorganizowane ataki na ich tłuste tyłki. Za związkowców, za pielęgniarki, czy za podwykonawców od autostrad, no dosłownie za wszystkich, którym się niesprawiedliwa krzywda ich kosztem dzieje w tym kraju. Niech walczą na ulicach, jak po dobroci się nie da. Niech mają swój mobilny hydepark. My, warszawiaki jakoś damy radę. Z resztą nie mamy wyjścia.

    Fakt, że dziś dostało się też rykoszetem zwykłym mieszkańcom stolicy, no ale przecież nikt nie mówił, że będzie lekko. I właśnie dlatego, że nikt nie mówił, że będzie, a wręcz lojalnie nas uprzedzono, że na miasto dziś rano wyruszy ponad 500 taksówek, bynajmniej nie w celu przewozu spóźnionych pasażerów z ich domostw do miejsc, w których trzeba spędzać pół dnia i połowę życia, by spłacić swoje hipoteki, a jak ktoś nie słyszał ten baran i trąba, to jako, że ja słyszałem, wybrałem się dziś do pracy rowerem i co tu więcej mówić... Uczciwie przyznam, że liczyłem na skandale, armagedony, pot, krew i łzy. Inspiratorem mych podłych wyobrażeń dnia dzisiejszego był oczywiście wielki Adaś Miauczyński



    I w zasadzie było dziś tak jak tego chciałem. Może nie wszędzie, ale w moich obszarach poruszania się tak. Przemknąłem sobie szybką trzydziestką wzdłuż kilkukilometrowego trzypasmowego zatoru, na którego czele dumnie paradowało kilkadziesiąt warszawskich cierpów. Naliczyłem w tym czasie ze 3 tkwiące w tym kasztanie autobusy mojej ulubionej prackowej linii i tak jakoś swobodniej mi się na tej wątrobie zrobiło. Banan z ryja nie złaził do samego południa, a jak jeszcze ktoś napotkany w robocie kurwił pod nosem na tych biednych taksiarzy, no bo stał wdzięcznie przez nich w tymże kasztanie, to tym bardziej mi do śmiechu dziś było. Taki to ze mnie wielkoduszny i współczujący bliźniemu swemu Polak katolik :D

    I to naprawdę nie ważne, że jutro pewnie znów w autobus swój wsiądę i kurwić będę na wszystkie plagi egipskie. Grunt, że dziś miałem swoje pięć minut radości i że czułem się lepsiejszy od innych. Choć przez chwilę :D

    Taksiarze sobie potem jeszcze pojechali pod Sejm i pokazali, że jakby jakaś sraczka dopadła Gowina i Tuska, to chętnie pomogą. Od czego są przecież.

    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    35.61 km 0.00 km teren
    01:27 h 24.56 śr. prędk.
    V-max 45.21 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Oszukać przeznaczenie

    Poniedziałek, 21 maja 2012 | Komentarze 7

    Doświadczyłem dziś niezwykłego zjawiska. Ktoś tam na górze podarował mi ze dwie godziny temu drugie życie. Tak mi się przynajmniej wydaje...

    Jadę proszę to ja was dzisiaj sobie rowerem Sikorskiego (info dla nie warszawiaków), trasa szeroka na 3 pasy ze ścieżkami i chodnikami po bokach. Jadę sobie, a właściwie dopiero się rozpędzam, bo chwilę wcześniej grabę na do widzenia podałem kumplowi, no i po kilkunastu metrach (teraz będzie na zwolnionych obrotach, klatka po klatce) na przeciwnej nitce ruchu, najpiękniejsze Porsche 911 w historii, wersja 993 Turbo z cirkabałt roku 1996, wpada w poślizg, łapie przednim kołem wysoki krawężnik i podskakuje na kilka metrów przelatując kilkunastometrowy pas zieleni oddzielający dwa pasy ruchu i... tak, zgadza się, zupełnie jak w filmie, leci prosto na mnie. Nie wiem czy bym uciekł. Nie wiem też, czy by mnie trafił, zahaczył centralnie, czy tylko liznął niedbale po piętach, ale zaprawdę powiadam wam, że w tej jednej, góra dwóch sekundach zupełnie o tym nie myślałem.

    Na szczęście (moje) nie musiałem. Uratował mnie bohaterski Matiz, który z kolei na jego nieszczęście, nie zdążył uciec nitką przeciwną przed 911. Został trafiony centralnie w ryj. Całą siłę przyjął bohatersko na siebie. Efekt finalny tej przykrej opowieści jest taki, że dwie osoby zakleszczone w Matizie prawdopodobnie uratowały mi życie. Na szczęście przeżyły i chyba się z tego wyliżą. Niezwykłe doświadczenie. Nadal żyję, nadal piszę i nadal piję. Ale następne kilkanaście kilometrów już mnie nie potrafiły cieszyć. Za bardzo byłem tym rozkojarzony. Wróciłem do domu, wypiłem dwa piwa, w tym jedno na hejnał i to by było tyle z opijania mojego drugiego życia.

    Życie jest piękne. Autentycznie. Cieszcie się nim. Codziennie.



    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    65.46 km 5.00 km teren
    02:41 h 24.40 śr. prędk.
    V-max 33.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Z wizytą na królewskich komnatach

    Sobota, 19 maja 2012 | Komentarze 2

    Niby blisko, a zawsze nie po drodze. Pałac rodu Bielińskich w Otwocku Wielkim to prawdziwa perełka Mazowsza, jedna z nielicznych dobrze zachowanych późnobarokowych siedzib magnackich w regionie. Ledwie 30 km od moich włości, kilka razy przejeżdżałem obok, ale nigdy nie wdepnąłem na komnaty z wizytą. Czas najwyższy nadrobić zaległości, a nóż, może znajdę tam swoją księżniczkę.

    Pałac ulokowany jest na sztucznej wyspie, znajdującej się mniej więcej w połowie pomiędzy Wisłą, a granicami Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, kilka km za Karczewem.


    Powstał w latach 80tych XVII wieku według projektu słynnego architekta Tylmana z Gameren.


    W drugiej połowie XIX wieku pałac popadł w ruinę. Został ponownie przywrócony do dawnej świetności po II wojnie światowej, jednak zanim powstało tu muzeum, w jego murach mieścił się poprawczak dla krnąbrnych dziewczyn, przesiadywał gen. Jaruzelski ze swoją świtą i kombinował jak tu uratować socjalizm, pełnił także funkcję hotelową dla rządowych gości z kraju i zagranicy. Pałac był także jednym z miejsc internowania Lecha Wałęsy. Tak mu się spodobało, że gdy został już prezydentem, Belweder mu nie wystarczył, i pojawiał się czasem w Otwocku Wielkim.


    Dopiero w roku 2004 pałac trafił w ręce Ministerstwa Kultury, a jego użytkownikiem stało się Muzeum Narodowe w Warszawie, które utworzyło w nim swój oddział Muzeum Wnętrz. Można je zwiedzić za 10zł. Mnie się nie chciało. Wolałem delektować się jego architekturą bryły. Szukałem też tej księżniczki.


    Miejsc widokowych i do odpoczynku pod dostatkiem. Ludzi można było policzyć na palcach jednej ręki. Nawet nie bałem się o pozostawiony rower wędrując po okolicy.


    Pałac powstał z inicjatywy zasłużonego dla Warszawy rodu Bilińskich, starej mazowieckiej szlachty z ziemi ciechanowskiej. Przedstawiciele rodu sprawowali urzędy senatorów i biskupów. Pałac był dla rodziny Bielińskich letnią rezydencją. No cóż. Mieli rozmach...


    Fasadę zdobią imponujące freski i rzeźby przedstawiające m.in. tympanon wypełniony sceną bachanalii z tańczącymi nimfami, satyrami i centralną postacią, którą jest bożek Pan. Lekko wyuzdane, nie?


    Imponującemu swoją wielkością przypałacowemu parkowi i ogrodowi przydałby się jednak dobry ogrodnik. Co prawda alejki są w miarę zadbane i oświetlone, jednak wszystko jest mocno i bez ładu porośnięte. Łazienki to to zdecydowanie nie są. Ale klimat, dzięki starym dębom jest.


    No cóż. Księżniczki swojej nie znalazłem. Małgorzaty również. Wróćiłemże więc do domu. Tym razem z wiatrem.

    Dane wyjazdu:
    41.39 km 0.00 km teren
    01:43 h 24.11 śr. prędk.
    V-max 42.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 14.0 °C

    Colors of Warsaw

    Poniedziałek, 14 maja 2012 | Komentarze 10

    Warszawa wkurwia. Ale tylko za dnia, gdy wszystko w niej stoi i zarazem gna bezlitośnie na złamanie karku. Jednak w godzinach wieczornych, gdy jej mieszkańcy dotrą już do swych spłacanych przez pół życia domostw i zajmą się przygotowaniem kolacji, oglądaniem pogody po Wiadomościach i Ojca Mateusza, stolica może wtedy wreszcie odetchnąć. Zupełnie jak strudzeni rodzice, kiedy położą wreszcie spać swoje niesforne małe pociechy. Mogą sobie wtedy spokojnie poświntuszyć pod kołderką, a nawet zagrać w makao. Wtedy to właśnie wybija na zegarze idealna pora na wyjście na rower. Sam nie wiem czemu tak rzadko z niej kuźwa korzystam.

    Dziś się bujnąłem z tego wkurwu, który zalęgł się we mnie podczas minionego zimnego i deszczowego bezproduktywnego weekendu. No musiałem odreagować i trochę się spocić. Zabrałem aparat i ruszyłem na małe randez vous z mym miastem.

    Warszawa po zmroku robi się na bóstwo. Jej kolory i wypieki na twarzy stają się krwiste, żywsze i bardziej wyraziste. Niby oczywiste, ale za każdym razem cieszą jak małe dziecko w Boże Narodzenie.

    Nasze świetlne fontanny na Podzamczu. Wiem, że we Wrocku pewnie ładniejsze, ale co z tego.


    Nad nimi góruje i spogląda nań dumnie Kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny


    Święta Anna zalotnie spogląda zza krzaczka


    Wiadukt Markiewicza, nie dla rowerów. I dobrze.


    Mroczne miasto pełne kolorów. Kurwa mać. Kocham je. O tej godzinie najbardziej.
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    67.24 km 8.00 km teren
    02:46 h 24.30 śr. prędk.
    V-max 34.59 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Dziekanowski

    Sobota, 5 maja 2012 | Komentarze 5

    Za wczesnego małolata uganiając się na osiedlowym Wembley za piłką chciałem być Darkiem Dziekanowskim, tzn bardziej chciałem być Van Bastenem, ale Darek to był taki nasz, swojski medżik podwórkowy z końca lat 80-tych. Warszawiak, Legionista, wiadomo... stolica.

    Także tego.
    Darek dorobił się w swoim życiu wielu obyczajowych skandali oraz uznania w oczach pięknych kobiet. Strzelił też trochę bramek. W kadrze ze dwadzieścia, w Legii dwa razy więcej, oraz kilka dołożył w Piłkarskim Pokerze ;)

    Dorobił się także własnego jeziora ;)
    Jezioro Dziekanowskie znajduje się w powiecie warszawskim zachodnim, zaraz za Łomiankami w starym dorzeczu Wisły na wysokości Dziekanowa Leśnego, czy tam Nowego. Dziekanowskich tam jak mrówków.

    No więc sobie tam pojechałem, poleżałem, książkę poczytałem i opalające się laski obcinałem. Słowem, standard.




    A na cześć Dziekana nuta od Pablopavo


    Dane wyjazdu:
    42.19 km 8.00 km teren
    01:44 h 24.34 śr. prędk.
    V-max 40.05 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Koko koko leniuch spoko

    Czwartek, 3 maja 2012 | Komentarze 0

    Są takie dni w życiu mężczyzny... że mu się nic nie chce.
    Na ten przykład właśnie, nie chce mnie się teraz dużo pisać. Bo w sumie o czym. 40 krótkie kaemy by uczcić okrągłe siedemdziesiąte urodziny ojca (aż się wierzyć nie chce jak ta wskazówka zapierdala), zjeść mamusiny obiad, a nawet deser, napić się kilka zimnych piw, umyć rower oraz poleżeć na leżaku spławikiem do góry, a wszystko to pod sztandarem wielkiej i wspaniałej biało-czerwonej.

    Koko koko leniuch spoko, jak to mniej więcej śpiewa obciach roku, zespół ludowy Jarzębina. No cóż... Jakie Euro taki hit, taka reprezentacja, taki trener, takie autostrady i tak dalej.

    A i dzisiejszy dzień przyniósł także odpowiedź na inne jakże ważne pytanie, ale tylko dla fanów rodzimej piłki skopanej.

    Kto jest frajerem roku?
    Odpowiadam. Legia.
    Niestety. A może i na całe szczęście, bo sobie pajace i tak nie zasłużyli. Właśnie znajomi jadą serdecznie powitać i podziękować piłkarzykom pajacykom za największe frajerstwo roku na Okęcie, ale ja już jestem chyba na to za stary, a może też, po prostu mi się nie chce.

    Wolę leżak i piwo. Koko koko piwo spoko...

    Kategoria las, MPK