Dane wyjazdu:
41.46 km 0.00 km teren
01:37 h 25.65 śr. prędk.
V-max 34.92 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Hard sun

    Środa, 19 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Błękit nieba to nadal zjawisko które w przyrodzie występuje dość rzadko, zwłaszcza w naszej szerokości geograficznej, dlatego trzeba się jarać jak te słońce na nim i korzystać ile wlezie, póki ostro grzeje. Tak jak dziś. Słońce, pliska, wytrzymaj tak jak najdłużej.
    <object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/1_aZ5Cy-P3A"> <embed src="http://www.youtube.com/v/1_aZ5Cy-P3A" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>

    Dane wyjazdu:
    44.79 km 20.00 km teren
    02:08 h 21.00 śr. prędk.
    V-max 36.24 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    R.I.P. Las

    Sobota, 15 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Tydzień nie padało, myślę sobie, dam szansę lasu/lasowi/lesie. Whatever. Masakra w tym roku, nie idzie do niego głębiej wjechać, bo błoto, bagno, woda po kostki. Niestety nadal nic się nie zmieniło. Doszły tylko komary. W chuj komarów. Tak więc ciągle pozostaje mi chyba rowerowanie po asfaltach, przynajmniej do czasu nastania jakiejś plagi susz.

    Nie mniej jednak walczyłem. Przypominało to bardziej kolarstwo przełajowe, więcej pokonywania błota i wody na nogach z rowerem na plecach niż samej jazdy. Po 20 km stwierdziłem, że wszystkie dalsze drogi są odcięte przez bagna, a próbowałem przejechać dosłownie wszystkim czym się dało. Niestety, musiałem odpuścić i wrócić do cywilizacji w dodatku pocięty przez te pieprzone bzykacze. Mój ukochany MPK nie dla mnie w tym roku. Strasznie jestem tym załamany. Szlaki porośnięte, drzewa powalone, woda po kostki. Chyba kupię sobie kolarkę.

    Tej kałuży np. w zeszłym roku tu nie było


    Królestwo komarów, rżną się na miliardy. Wszędzie.


    Ktoś wyznaczył trasę maratonu. Fajnie, ale póki co można ją pokonać tylko quadem.


    Na szczęście było trochę fajnych i przejezdnych odcinków. Dobre i to.
    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    40.29 km 0.00 km teren
    01:36 h 25.18 śr. prędk.
    V-max 33.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 23.0 °C

    mucha nie siada

    Środa, 12 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Coś się chyba zjebało w pogodzie, bo od dwóch dni ani nie pada, ani nie grzmi i specjalnie się nie chmurzy, pieprzona anomalia jakaś. Dziwnie tak. Ciężko się odnaleźć na zewnątrz pod gołym niebem, pod którym nie trzeba robić uników przeciw opadowych. A co gorsze, ponoć ma być tak przez jeszcze kilka dni. Szok do sześcianu. Trza więc korzystać.

    Znów szybka, wieczorna czterdziecha po kolacji. Jakoś nie mogę się od niej odczepić w tym sezonie. Gdzie i jak nie pojadę, jeb czterdzieści. Dlaczego nie pięćdziesiąt? Serio nie mam pojęcia.

    Przez te pieprzone pogodowe fanaberie po zachodzie słońca miasto opanowują komary, muszki, czy tam inne meszki. Niczym zombie penetrują parkowe alejki i ławki. Dziś chciałem na chwilę sobie przysiąść by z jęzorem na wierzchu poobcinać jeżdżącą obok rolkarkę z fajnym biustem, ale kuźwa nie dało się. Chmura bzykaczy. Jak żyć?



    Anomalia jak nic. Mówiłem.
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    32.24 km 8.00 km teren
    01:23 h 23.31 śr. prędk.
    V-max 29.27 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Berek

    Niedziela, 9 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Berek lub ganiany, goniany – dziecięca gra ruchowa, polegająca na tym, że jedna osoba (nazywana berkiem) musi dotknąć dowolną z pozostałych osób biorących udział w zabawie. Dotknięta osoba staje się berkiem, a poprzedni berek staje się zwykłym uczestnikiem zabawy. W grze może brać udział dowolna liczba osób. Kiedy jest dużo uczestników, mogą być dwa berki. Zabawa nie jest ograniczona w czasie, jednak zazwyczaj kończy się, gdy większość uczestników poczuje się zmęczona.

    No to się dziś zabawiłem w berka. Z czarnymi chmurami. W tym roku rozbestwiły się już na tyle, że atakują nasze polskie niebiosa właściwie każdego dnia. Jak nie śnieg to deszcz, jak nie deszcz to grad. Pozostaje nam tylko emigracja do innej szerokości geograficznej albo trudna próba egzystowania między nimi. Dziś próbowałem się więc z nimi jakoś zaprzyjaźnić, ale kurwa, nie da się.

    Myślałem (naiwnie), że jakoś się między nimi prześlizgnę i dojadę do domu na sucho. No i przez jakieś 20 km mi się to udawało. Oczywiście trasa jaką sobie na dziś obmyśliłem poszła się kochać właściwie od razu po wyjściu z domu. Ciemne chmury kumulujące się gdzieś w miejscu docelowym skutecznie odciągnęły mnie od tego pomysłu. Obrałem więc azymut w stronę przeciwną. Nauka meteorologii nie poszła w las. Przez 20 km ślizgałem się między jedną strefą opadów, a drugą, ale w końcu te postanowiły zrobić sobie rondo i zacisnęły wokół mnie pierścień. Nie było ratunku. Zmokłem. Od dwóch lat mnie tak deszcz nie sponiewierał. Chciałem dziś zrobić dłuższy dystans. No nie dało się. Smutny więc wniosek na koniec: To nie jest kraj dla cyklistów. Ja chcę na południe. Kurwa!

    Chmura na dwunastej. Zatem spierdalamento w kierunku szóstej.


    Myjka ręczna na (uwaga, lokowanie produktu) Statoilu w porze deszczowej najlepszym schronieniem dla (moto)cyklisty.


    Chciałem zatankować Radona kilkoma litrami "nadziei na bezchmurne niebo", ale nadzieja w tym kraju jest tak droga, że się nie opyla. Lepiej już zmoknąć, lub emigrować do jakiejś, powiedzmy Chorwacji.


    EDIT:
    I tak miałem szczęście. Mogło być gorzej. Trasa AK w Warszawie. Chyba czas kupić sobie deskę z żaglem.


    Dane wyjazdu:
    41.34 km 0.00 km teren
    01:42 h 24.32 śr. prędk.
    V-max 42.28 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Chyba przeginasz Czizes

    Piątek, 7 czerwca 2013 | Komentarze 0

    ...z tą pogodą. Ciągle coś spada z nieba centralnie na ryj. Jak nie śnieg, to deszcz, jak nie deszcz, to grad. W każdej konfiguracji. Pionem i poziomem. A przecież za chwilę zacznie już dnia ubywać. Weź się wreszcie tam na górze ogarnij i uszczelnij to dziurawe niebo.

    Nie zliczę który to już tydzień w tym sezonie znów spisany został na straty. Za każdym razem kiedy zbliżał się fajrant w pracy, zbliżały się także i ciemne chmury. Jak w zegarku i jak na złość. To był tak oklepany pewnik niczym dzisiejszy wpierdol w Kiszyniowie. Na szczęście nie oglądałem tej kopaniny, bo oto dziwnym trafem coś się tam na górze komuś pokiełbasiło i zapomniano na wieczór odkręcić kurek z wodą. No to wykorzystałem gapiostwo niebios i wskoczyłem na rower nadrabiać kaemy.

    Kolejna szybka czterdziecha po wieczornym mieście. Tym razem bez fot, bo mi się nie chciało. Tradycyjnie już kilku verturilowców chciało mnie zabić, ale jak zwykle się nie dałem i jak zwykle ich w nagrodę siarczyście zbluzgałem. Jednak obawiam się, że raczej nie złapali za co ich ten rynsztok spotkał. Jak kiedyś jadąc pod prąd z komciem w ręku w kogoś grzmotną, to może wtedy dotrze do ich rozbitych łbów, że tak jednak chyba nie wypada. Rzekłem.

    Dane wyjazdu:
    41.38 km 0.00 km teren
    01:36 h 25.86 śr. prędk.
    V-max 33.08 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Warszawa dla Warszawiaków

    Piątek, 31 maja 2013 | Komentarze 0

    Tylko kilka razy w roku Warszawa nadaje się do życia. Dziś właśnie jest jeden z takich dni, czyli długi weekend. Miasto wtedy pustoszeje i pozbywa się zwłaszcza przyjezdnych i napływowych, oraz wszech maści działkowiczów i urlopowiczów. Z wielką satysfakcją przemknąłem dziś przez wieczorne miasto z najwyższą w tym roku średnią i żaden hipster na holenderskim rowerze nie próbował mnie zabić. Sukces Faktu. Szkoda, że pojutrze znów wszyscy wrócą. Zawsze wracają.



    Dane wyjazdu:
    46.82 km 2.00 km teren
    01:55 h 24.43 śr. prędk.
    V-max 34.91 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    wakejszyn pogodejszyn

    Środa, 29 maja 2013 | Komentarze 0

    A miało być tak pięknie. Cztery dni urlopu, tydzień wolności w którym miałem natrzaskać trochę zaległych kaemów na rowerze. Miał być trip do Kazimierza nad Wisłą, namioty, zimne browce spijane w upalnych okolicznościach przyrody i piękne niewiasty bajerowane na bulwarach. Wszystko chuj. Pogoda pokazała nam środkowy palec i zapłakała (deszczem). A my razem z nią. Urlop więc odwołałem, ale na wszelki wypadek zostawiłem sobie wolną dzisiejsza środę bo łupało w kościach, że będzie ładnie. I cholera, było.

    Na pocieszenie więc miałem mały i niedaleki trip, do rodzinnej leżakowni.

    Oto i leżakownia. Było opalanko, było zimne piwo, brakowało tylko tych skąpo odzianych niewiast. Niestety nie można mieć wszystkiego.


    Tu moczyłem stopy


    A to mój nowy kumpel. Husky sąsiadów. Its bjutiful.


    A jutro znowu deszcz. Kurwa.

    Dane wyjazdu:
    40.26 km 0.00 km teren
    01:36 h 25.16 śr. prędk.
    V-max 31.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Rycząca czterdziestka

    Niedziela, 26 maja 2013 | Komentarze 1

    Pieprzona pogoda. Odechciewa się wszystkiego. Człowiek by tylko chlał, bo na trzeźwo nie idzie się gapić w niebo. Tydzień bez roweru ale tym razem nie z braku czasu i chęci, tylko przez te deszcze niespokojne. Ale o dziwo dziś od rana nie lało, sucho wszędzie, niebo też całkiem w pytę, same cummulusy, acz nie wszystkie takie znów lekkie i powiewne, ale nawet trochę słońca się między nimi wychylało. Miałem dwie godziny okienka, decyzja mogła więc być tylko jedna. Depłem se szybką czterdziestkę, która okazała się także ryczącą, bo prawie cały czas pod wiatr. Taka sytuacja.



    Dane wyjazdu:
    33.74 km 0.00 km teren
    01:23 h 24.39 śr. prędk.
    V-max 36.58 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    kacykowo

    Niedziela, 19 maja 2013 | Komentarze 0

    Wracając dziś pod wpływem filipińskiego wirusa do domu po czwartej rano i obserwując wschód słońca doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że słowa "niedziela" i "rower" mogą być ze sobą mało kompatybilne. I faktycznie, miałem nosa. Oba skądinąd fajne wyrazy nie chciały za bardzo na siebie dziś patrzeć. Troszkę czasu potrzebowałem aby dojść do stanu używalności, a gdy w końcu podirytowany tym, że słoneczna epickość za oknem bezlitośnie przelewa mi się między palcami, postanowiłem podogorywać sobie gdzieś na trawce gapiąc się w niebo bez sensu. Obrałem sobie cel na Park Skaryszewski, mój ulubiony w Warszawie, ległem się w asyście różnych płynów i nawet te pieprzone meszki nie były w stanie wytrącić mnie z błogostanu jaki mi przez dłuższą chwilę towarzyszył.

    Po wszystkim chciałem zrobić sobie trochę kaemów, bo też i całkiem fajne siły motoryczne się we mnie zrodziły w tych pięknych okolicznościach przyrody, ale niestety, plany trzeba było rewidować. Musiałem skrócić trasę i wracać szybcikiem do domu, gdyż wczorajsza dość epicka sobota dała mi o sobie znać w sposób ekhm, wybitnie fizjologiczny. Cóż. Życie.

    O, tu sobie ległem. Fajnie tak.


    Germański Radon ewidentnie upodobnił się dziś do swojego skacowanego właściciela.


    Widzę niebo, nie myślę.
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    42.55 km 0.00 km teren
    01:48 h 23.64 śr. prędk.
    V-max 34.91 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Faux pas sezonu

    Piątek, 17 maja 2013 | Komentarze 0

    Faux pas sezonu mam właśnie za sobą. Co prawda nie ma się czym szczycić, ale piszę to przede wszystkim dla samego siebie, żebym za lat ileś mógł sobie wrócić do tego wpisu i się siermiężnie zaśmiać spod wąsa z własnej głupoty i ciapowatości zaiste, epickiej.

    Otóż amor (w sensie, że widelec, a nie taki bobas ze skrzydełkami i z łukiem) mi powoli, tak mniej więcej od początku sezonu odmawiał posłuszeństwa i domagał się cycatej pielęgniarki, a ostatnio wręcz reanimacji. Jako, że nie chciało mi się inwestować w dogorywającego już dziadka, zapragnąłem nagle (tzn choruję już od trzech sezonów) młodej, pięknej, zgrabnej i powiewnej Reby (uwaga, lokowanie produktu). No i raptem traf chciał, wpadła fajna okazja, używka, ale mały przebieg i stan prima sort na allegro. Podjarałem się, tak wiecie, jak podczas gapienia się na falując i skąpo odziany biust Salmy Hayek. No i z tegoż podjarania się źle wyliczył ja długość rury sterowej. Jebłem się niewiele, o 1 (słownie: JEDEN) pieprzony centymetr (w porywach do półtora). Czymże jest jeden centymetr w nieskończoności wszechświata? Kurwa!

    Reba więc musi szukać nowego właściciela (własnie, jakby ktoś chciał kupić, lub może zamienić się na jakieś podobne powietrzne widełki to dawać szybko znak), a ja musiałem reanimować dziadka. W międzyczasie stery się posypały i jak tak dodać wszystko do kupy, to przez ponad tydzień byłem bez roweru, ze stresem i wkurwem, także z paroma złociszami mniej w skarbonce, a jak na złość w tym czasie deszcze poszły się kochać i pogoda się elegancko wyklarowała, oj i to jak wyklarowała. Zachciało się zgredowi młodej i lekkiej dupy, jakież to kurwa typowe męskie i szowinistyczne zakończenie historii. Freud z Jungiem pewnie chichoczą ze mnie teraz w swoich trumnach.

    No nic.
    Złożyłem dziś wreszcie wszystko do kupy i nadrabiam zaległości.

    Wieczorny w sumie taki byle jaki bajking.

    Śmigając przez Podzamcze trafiłem na tłumy, które chyba czekały na ostatnią paróweczkę hrabiego Barry Kenta. Szybko stwierdziłem, że dla mnie już chyba nie starczy.


    A gdy zobaczyłem kto tam robił w ochronie (żołnierze-klony z Wielkiej Armii Republiki) to uznałem, że trza wiać.


    Uciekłem w poszukiwaniu miejsca bez ludzi i o dziwo znalazłem kawałek dalej. Jednak podczas robienia tego zdjęcia szybko zrozumiałem dlaczegoż tu takie homo sapiensowe pustki. Siedemnaście ukąszeń komarów na sekundę szybko przekazało mi messedż do podczasza w postaci słowa "spierdalaj z wykrzyknikiem". No więc spierdoliłem.


    Od wczoraj w Warszawie trwa w internecie bitwa zwolenników z przeciwnikami (tych jest więcej) wybranego w jakiejś bzdurnej wirtualnej ankiecie tzw. Neonu dla Warszawy w postaci warszawskich słoików (tak wołamy na przyjezdnych, którzy szybko uzurpują sobie prawo do bycia większym i lepszym Warszawiakiem niż my - Warszawiaki z dziada pradziada). A tymczasem znalazłem istniejący już od dawna warszawski neon, który ze słojów jest stworzony. Słojów widzianych z góry (albo z dołu, sam nie wiem). Oto dowód.


    Na koniec śmignąłem przez Szembek. Wyremontowany w zeszłym roku po tradycyjnych i wielomiesięcznych burzliwych przepychankach władz dzielni, miasta z wykonawcą. Bo jak powszechnie w stolicy wiadomo - inaczej się nie da. Kiedyś się tu po zmroku elegancko wódę i browce łoiło, teraz tak jakby już chyba nie wypada. Ot, zmiany i nowoczesność zagościła na Grochów. Bywa. Ale Alkohole 24h tuż obok nadal czynne. Tradycji (piękne imię) nic nie przepije, przepraszam, zabije.
    Kategoria baj najt, city