Dane wyjazdu:
46.53 km 8.00 km teren
02:01 h 23.07 śr. prędk.
V-max 31.19 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 16.0 °C

    Nad Niemnem, znaczy się Świdrem

    Sobota, 4 maja 2013 | Komentarze 2

    Przestałem się już martwić pogodą, którą zapowiadają dzień wcześniej, a którą oczami wyobraźni widzą już chyba tylko prezenterzy TVN. Nie wiem skąd biorą sprawdzalność na poziomie dziewięćdziesięciu kilku procent, ale domyślam się, że mają niezłego dilera. Tak więc mimo iż zapowiadali, nie liczyłem dziś na słońce, a to, że raczej nie będzie dziś padać ustaliłem sam, w końcu jak na żeglarza przystało, musiałem zaliczyć też i meteorologię.

    Zapragnąłem sobie dziś piwka nad Świdrem. I był to strzał w dyszkę, bo jak się okazało, stosunkowo mało ludzi wpadło na ten sam pomysł, dzięki czemu mogłem sobie w ciszy i bez dziecięcego wrzasku kontemplować nad puszką piwa.

    Z roku na rok w coraz gorszej kondycji fizycznej znajdują się wszystkie okoliczne stojące jeszcze świdermajery. Nie powiem, przykre obrazki.


    Bardzo fajny kościółek pod wezwaniem MB Częstochowskiej w Józefowie. Często przejeżdżam obok, ale nigdy nie wszedłem do środka. Cóż... Dziś też nie.


    A nad Świdrem po staremu.


    Znalazłem sobie idealne miejsce, gdzie w zasięgu wzroku nie dane mi było doświadczyć żadnej żywej duszy. No to pssss...


    Jedyny przejaw obecnej tu ludzkości. Przepływającej ludzkości, ale zawsze.


    Dane wyjazdu:
    49.19 km 6.00 km teren
    01:59 h 24.80 śr. prędk.
    V-max 34.28 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    Ludu pracujący stolicy - spieprzaj za miasto

    Środa, 1 maja 2013 | Komentarze 0

    1 maja, Święto Pracy. Od lat pięćdziesiątych, czyli odkąd je ustanowiono, jedyny z niego pożytek jest taki, że to wolny dzień od fabrycznego gułagu. I wsjo, jak to mawiają "bracia" Moskale. Wtedy najlepiej jest wyskoczyć za miasto, choć na chwilę, tak jak ja staram się zawsze to czynić. A ci co nie mogą i muszą zostać w tym pieprzonym betonie, za karę słuchają płonnych przemówień towarzysza Gomułki, czy tak jak dziś, towarzysza Leszka Millera. Spadłem z krzesła jak to przed chwilą zobaczyłem. Lata lecą, a w przemówieniach komuchów nadal nic się nie zmienia :D



    Na szczęście byłem w tym czasie trzy dyszki za Warszawą w poszukiwaniu jebanego słońca, bo ktoś je wczoraj w tefałenie obiecał. Nie znalazłem. Telewizja kłamie, jak zawsze. Ale i tak fajnie było. Znalazłem za to trochę spokoju. Przy okazji depłem trochę i piwko zrobiłem.

    Dane wyjazdu:
    33.64 km 0.00 km teren
    01:27 h 23.20 śr. prędk.
    V-max 44.33 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Po prostu

    Piątek, 26 kwietnia 2013 | Komentarze 5

    Takie tam po pracy, po kolacji, po piwie, po mieście, po prostu... Warszawencja baj iwning. Wreszcie ciepły wieczór, dużo ludzi, krótkie rękawki, alkohol w plenerze, ogniska nad Wisłą i te dekolty, mini wszędzie. Love this city.







    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    43.93 km 4.00 km teren
    01:53 h 23.33 śr. prędk.
    V-max 33.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    placek

    Niedziela, 21 kwietnia 2013 | Komentarze 0

    W życiu każdego zmaltretowanego zimą mieszczucha nadchodzi taki dzień, w którym musi sobie pojechać gdzieś na trawkę i zwyczajnie jebnąć się plackiem, by z zamkniętymi oczami pogapić się bez celu na słońce. No więc dziś taki dzień wreszcie nadszedł. Pierwszy placek tej wiosny zaliczony, w dodatku piwko w plenerze i obcinanie fajnych dupeczek rowerzystek. Zatem niedziela, mimo, że na kacu, w pełni udana.

    Trawy i zieleni co prawda niewiele, ale okoliczności przyrody jednak sprzyjające


    Placek z widokiem na... hmm, pole. Na szczęście nie jestem wybredny.


    Skrzyżowanie trzech kultur. Samolot linii lotniczych polskich, rosyjskich i niemieckich, czyli bezcelowe gapienie się w niebo


    Dane wyjazdu:
    28.61 km 0.00 km teren
    01:13 h 23.52 śr. prędk.
    V-max 31.44 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Sto siedemdziesiąt siedem

    Środa, 17 kwietnia 2013 | Komentarze 0

    Kurwa.

    Generalnie to będzie dziś dużo brzydkich wyrazów rozpoczynających się na K. Ch. P. i co tam tylko alfabet ma w swoim zanadrzu (lojalnie uprzedzam). Uznałem, że tegoroczne bajkstatowanie najlepiej będzie rozpocząć właśnie od porządnego mięsa, takiego na miarę moich możliwości i dzisiejszych czasów. Gdzieś mi nawet dziś mignęło przed oczyma, że, cytuję: "Badania ludzkich zachowań sugerują, że ludzie, którzy używają dużo przekleństw, wydają się być bardziej uczciwi i godni zaufania". Czyli warto klnąć jak sam chuj. Wtedy ludzie docenią.

    177 pieprzonych kurwa dni bez roweru. Tak długiej przerwy to jeszcze nie miałem. Tzn. pomijam okres kiedy nie miałem roweru w ogóle, czyli tak mniej więcej od czasów końca podstawówki do początku studiów. Szmat czasu, no ale w głowie wtedy mi były tylko cycki i inne używki. W sumie to nadal nic w mym łbie się nie zmieniło, no może tylko z wyjątkiem tego, że od mniej więcej 13 lat rower jest mi już o wiele bliższy. Może nie tak bliski jak cycki, bo te wolę nadal o wiele bardziej, ale uczciwie muszę przyznać, że rower wiele im już nie ustępuje. Oczywiście chyba nie muszę pisać, że combo w postaci fajnych cycków na rowerze jest moim pieprzonym i niedoścignionym fetyszem. Dziś jedne fajne już zdążyłem zaobserwować, więc się jaram tym jak tęcza na pl. Zbawiciela (taki tam warszawski żart).

    Sto siedemdziesiąt siedem. To byłby nawet niezły okres jak na mój wiek i przypadłości, bo też widziałem w tym czasie całkiem sporo fajnych cycków, no ale dość przechwałek. Czas najwyższy odkurzyć Radona, który zdążył już zapomnieć po kiego wafla germańce go zbudowali. Tak późno sezonu jeszcze na BS nie zaczynałem, tak więc rozpoczynając tegoroczne wpisy w dniu 17 kwietnia czuję się trochę, jakbym właził w lutym w japonkach na Giewont. Wiadomo, że winę największą (poza moim lenistwem i brakiem czasu - czyli jak zawsze to co zawsze) za owy stan rzeczy ponosi przede wszystkim pierdolona zima, która w tym roku ociepliła się globalnie do tego stopnia (nienawidzę ekologów, serio), że przez te przegrzanie zwojów w mózgownicy zapomniała sobie pójść do innej szerokości geograficznej. Przez co została u nas trochę dłużej. O jakiś miesiąc. Będzie mi go na bank brakować tak gdzieś w październiku, no ale do tego jeszcze dojdziemy.

    Tak więc pierwsze śliwki robaczywki. Nie mogłem już dłużej czekać i po pracy wyskoczyłem w końcu rozprostować zdziadziałe kości. Bez szału, jeszcze bez nadrabiania zaległych kaemów, delikatnie, sprawdzić jak Radon jeździ i na co cierpi po długiej przerwie. Ten niestety trochę oleju zgubił w goleni. Miał otrzymać pod choinkę nowy amor, ale Mikołaj był pogrążony w kryzysie niestety. Pewnie innym razem.

    Ok. Krótka pętelka po Warszawencji zalanej dziś Wisłą (fala kulminacyjna postanowiła wpaść do nas z wizytą). Klasyk.


    Radon był dziś wreszcie prawdziwie szczęśliwy, o czym postanowił poinformować cały świat za pomocą sprayu. Nie wiem tylko o co kaman mu z tym turbanem, no ale kto dziś zrozumie kawał rury z aluminium z próżnią w środku.


    Na powrocie było już ciemniej i fajniej i klimatyczniej i... znów musiałem trzasnąć fotę. W końcu od zeszłego roku doszły dwie nowe wieże w skajlajnie.


    Puenta pierwszego w tym roku wpisu jest jednak smutna niestety. Kto teraz narucha za mnie te stracone kilometry się pytam?
    Kategoria baj najt, city


    Dane wyjazdu:
    43.98 km 5.00 km teren
    01:52 h 23.56 śr. prędk.
    V-max 34.59 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 10.0 °C

    Mleko się rozlało

    Niedziela, 21 października 2012 | Komentarze 1

    Ładnie nam październik przygrzał. Zachlał pewnie pałę z sierpniem i mu się pocelsjuszowało. Takie ocieplenie klimatu to ja lubię i jestem za, tylko następnym razem niech się może klimat ociepla w weekend a nie w pracującym tygodniu baran jeden. Wczoraj jeszcze było bajkowo w sensie meteorologicznym, ale nie bajkowo w sensie rowerowym, gdyż zwyczajnie nie miałem na to czasu. Dziś wreszcie kurier przywiózł mi zarówno długo oczekiwane przeze mnie czas jak i chęci, tylko ten klimat pieprzony zamiast się ocieplać, poszedł się bawić w chowanego. No nie mam kurwa co robić tylko go szukać.

    Mgła od rana jak nad Smoleńskiem, na szczęście miałem niemiecki rower, a nie zdRadziecką maszynę, więc kacapskie brzozy były mi nie straszne. Chęci były, czas też, więc pieprzyć tą mgłę, trzeba jakoś było w końcu pożegnać ten średnio udany sezon.

    Wisło, Wisło, co się stało? Mleko kurwa się rozlało.


    W oddali pieski czatują z suszarką na kolażówy, trzeba jakoś ratować budżet Rostowskiego


    O, nad Powsinem się przeciera


    A w lesie oczojebna jesień


    Złota polska w pigułce


    Tu jest Polska. ZdRadzieckim mgłom wstęp wzbroniony


    Niemiecki Radon na tle złotych polskich liści


    Na wymiotowej polanie wylądowało ufo, jego światłość przyciąga przypadkowych wędrowców, porywa dzieci i gwałci ich matki


    Świt żywych trupów. Nie mam pojęcia czemu mi się z tym skojarzyło


    Na pornosie z biedronkami zawiesiłem się na dłuższą chwilę. Tu w wersji soft, hard tylko po wysłaniu smsa, koszt pół litra plus vat.


    Wiosno, nakurwiaj salto!
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    43.75 km 5.00 km teren
    01:51 h 23.65 śr. prędk.
    V-max 33.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 17.0 °C

    Leczenie jesiennej zamuły

    Sobota, 29 września 2012 | Komentarze 2

    Chyba mi się lekko przysnęło. Prawie półtora miesiąca zamuły bez roweru. Nazwijmy rzecz po imieniu. Wstyd, obciach i poniżenie. Pisemne usprawiedliwienie mam tylko na 2 tygodnie wrześniowego urlopu, ale reszta, to albo brak czasu, chęci, pogody, lub wszystkiego na raz. Kolejność dowolna. Sezon już stracony, nie ma czego ratować, wypada więc tylko go dobrze zakończyć. Dziś wreszcie wszystko zagrało. Czas się znalazł i słońce przygrzało, poszwędałem się więc trochę po mieście i poniuchałem to tu, to tam.

    Generalnie, Warszawa leczy wczesnojesiennego i niezwykle bolesnego kaca i liczy na cud meteorologiczny.


    Wisła z kolei także liczy na cud, a konkretniej, to na obfite deszcze niespokojne które dodadzą jej więcej szyku i gracji. Na razie w tej płyciźnie wygląda jakby ubrana była w ciuchy od darów dla powodzian.


    Gdzie się podziali wszyscy ludzie? Peugeot otworzył nowy salon w Warszawie czy ki chuj?


    A tu kolejny cud nad Wisłą, czyli miłościwie nam panująca Hanka (kleptomanka) chcąc przekopać się z tunelem metra pod rzeką... zakosiła nam bulwary wiślane i oddała je bez walki samochodom. Pewnie znów na kilka lat.


    Same bulwary przechodzą szokującą metamorfozę i szykują się na wiosenny lifting, który pewnie przez zalany w trupa tunel będzie się ciągnął do kolejnego EURO w Polsce.


    Warszawa - miasto POlicyjne. Tylko dziś w centrum trzy manifestacje i pochody. Strach przejeżdżać na czerwonym.


    Mimo, że unikałem tłumów, natrafiłem na manifestację... chińczyków pod ambasadą Japońską. Jak żyć w tym mieście ja się pytam?


    Nic dziwnego, że większość ludzi dziś w miejskich parkach i lasach na wypoczynie, też praktykowałem



    A tymczasem na Powiślu, rządzi lans i zapach benzyny


    Garbusy zrobiły sobie zlot i czekały na owacje baunsujących cycków ich fanek


    Nie powiem, niektóre całkiem w pytę





    Pozdro sześćset
    Kategoria city


    Dane wyjazdu:
    46.87 km 4.00 km teren
    01:51 h 25.34 śr. prędk.
    V-max 34.59 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    piknik, cycki, lato, jeb

    Niedziela, 19 sierpnia 2012 | Komentarze 0

    Lato jednak istnieje. Nie w Chorwacji, Grecji czy Hiszpanii, ale u nas, nad Wisłą. Już się bałem, że jedyne nasze Lato ma na imię Grzegorz, co by się w sumie zgadzało, jest bowiem brzydki jak uj Diabła. Takie to właśnie lato w tym roku mamy. W sumie żadna nowość. Wypada tylko współczuć rodakom drogich urlopów nad zimnym i mokrym Bałtykiem, a sobie samemu pogratulować nosa, który wyczuł co się święci i wyniuchał kierunek zagramaniczny.

    No więc wreszcie słońce, sucho i ciepło. Od razu cycki się pojawiły na mieście. Śpieszmy się więc je kochać, bo zaraz znowu odejdą w siną i zimną dal. Do lasu se pojechałem i do pewnego momentu wszystko było nomen omen cycuś, książkę sobie poczytałem, a i piękne wylewnie eksponowane piersi młodych niewiast pooglądałem po drodze, no ale niestety na powrocie jebnął mi amor (nie, nie ten od strzały ze skrzydełkami). Drugi raz w ciągu roku przednie tłumienie poszło się jebać. Psiakrew. Znowu nieplanowane wydatki. Jak żyć panie premierze, jak?

    Ale piknik był mimo wszystko udany. Oto obowiązkowy zestaw konkretnego bajkera.
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    30.55 km 0.00 km teren
    01:16 h 24.12 śr. prędk.
    V-max 43.90 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    już wiem

    Czwartek, 16 sierpnia 2012 | Komentarze 0

    Wiem już czemu tak rzadko jeżdżę do pracy rowerem. Bo to nuda. Nuda i niskich lotów przyjemność. Cały ten pieprzony ceremoniał z przebieraniem się w pracy w korporacyjne ciuchy, oraz świadomość, że jedzie się nie dla przyjemności pobaraszkować gdzieś w matką naturą, tylko żeby siedzieć cały dzień przy kompie w budynku ze szkła i aluminium, nie... nie lubię. Nie chcę aby rower kojarzył mi się z czymś tak nędznym z egzystencjalnego punktu widzenia. Dość stromy (jak na Warszawę) podjazd na Idzikowskiego jest kwintesencją tego całego zjawiska. Do pracy pod górę, fajrant zaś z górki. No jak w życiu.

    Ale czasem trzeba. Dla przyzwoitości. Nuda nudą, marność marnością, ale to tylko nędzne 15km. Jutro też sobie pojadę.

    A wszystko przez bilet miesięczny. Skończył mi się tak w szczycie bezsensu kalendarza. Kartę więc tak dla równego rachunku dobiję dopiero w poniedziałek :D
    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    47.64 km 0.00 km teren
    01:54 h 25.07 śr. prędk.
    V-max 38.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 18.0 °C

    jesień... kurwa

    Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Komentarze 2

    W sierpniu? W połowie sierpnia? Właściwie to w pierwszej połowie sierpnia? I co najważniejsze... jeszcze przed moim urlopem? Ten na szczęście nie w kraju.
    W sumie nihil novi. Klasyka polskiego lata. Tylko dla orłów.

    Jeśli warszawskie baseny nie splajtują w tym sezonie to będzie cud (Tuska).


    A tu nowy warszawski stajl.


    Nastawiali takich kilkadziesiąt punktów w całym mieście, przystępne ceny, niby pro eko, europejsko, nowocześnie, ą i ę, ale jako fan rowerów... patrzę na to podkarpacką nienawiścią. Już teraz jest za dużo rowerów na mieście, w dodatku moda na holendry i rowerzystki glamour zniszczyła płynność poruszania się po Warszawskich szlakach, których wcale nie przybywa. Teraz dojdą jeszcze te niedzielniaki na pożyczanych paskudach z koszyczkiem. Slalom gigant gwarantowany.
    Wypada liczyć na pomysłowych warszawiaków, którzy zniszczą i klasycznie rozpierdolą te rowery w kilka tygodni.
    Kategoria city