Wpisy archiwalne w kategorii

las

Dystans całkowity:3271.01 km (w terenie 1672.00 km; 51.12%)
Czas w ruchu:160:02
Średnia prędkość:20.44 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Suma podjazdów:881 m
Suma kalorii:10905 kcal
Liczba aktywności:68
Średnio na aktywność:48.10 km i 2h 21m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
55.85 km 6.00 km teren
02:16 h 24.64 śr. prędk.
V-max 42.28 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    Dom zachodzącego słońca

    Sobota, 23 czerwca 2012 | Komentarze 0

    Człowiek chciałby jeszcze tyle w tym roku zrobić, ciągle coś planuje, a tu w mordę już dnia ubywa. Przed chwilą trawa dopiero co się zieleniła, a tu już mamy półmetek. Zachody słońca będą już odtąd coraz wcześniej, aż w końcu zanim się obejrzymy, znikną gdzieś w porze obiadowej. Dziś szprycowałem się drugim najdłuższym dniem w roku, który nawet po godzinie 22 nie chciał odejść. Piękne to dni, aż grzech siedzieć w domu. Tysiące warszawiaków nad Wisłą, na mieście, w parkach, w lasach, w ogródkach przy grillu, ognisku, wódce i zagryzce, i tak pewnie w całym kraju. A ja w siodle, jeździłem bez celu i przed siebie w poszukiwaniu domu zachodzącego słońca.

    Słońce jeszcze świeci, a to już przecież dawno po Wiadomościach, sporcie i pogodzie.


    W końcu słońce schodzi do podziemia, czas ruszyć w miasto na melanż


    Prowadzi do celu niczym najlepszy przewodnik


    Jakiś paralotniarz także dał się omamić


    Najlepsza impreza w mieście. Plaża pod mostem. Tylko szyja bolała i oczy. A mój aparat wręcz odmówił posłuszeństwa, tyle się działo.
    Kategoria baj najt, city, las


    Dane wyjazdu:
    42.19 km 8.00 km teren
    01:44 h 24.34 śr. prędk.
    V-max 40.05 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Koko koko leniuch spoko

    Czwartek, 3 maja 2012 | Komentarze 0

    Są takie dni w życiu mężczyzny... że mu się nic nie chce.
    Na ten przykład właśnie, nie chce mnie się teraz dużo pisać. Bo w sumie o czym. 40 krótkie kaemy by uczcić okrągłe siedemdziesiąte urodziny ojca (aż się wierzyć nie chce jak ta wskazówka zapierdala), zjeść mamusiny obiad, a nawet deser, napić się kilka zimnych piw, umyć rower oraz poleżeć na leżaku spławikiem do góry, a wszystko to pod sztandarem wielkiej i wspaniałej biało-czerwonej.

    Koko koko leniuch spoko, jak to mniej więcej śpiewa obciach roku, zespół ludowy Jarzębina. No cóż... Jakie Euro taki hit, taka reprezentacja, taki trener, takie autostrady i tak dalej.

    A i dzisiejszy dzień przyniósł także odpowiedź na inne jakże ważne pytanie, ale tylko dla fanów rodzimej piłki skopanej.

    Kto jest frajerem roku?
    Odpowiadam. Legia.
    Niestety. A może i na całe szczęście, bo sobie pajace i tak nie zasłużyli. Właśnie znajomi jadą serdecznie powitać i podziękować piłkarzykom pajacykom za największe frajerstwo roku na Okęcie, ale ja już jestem chyba na to za stary, a może też, po prostu mi się nie chce.

    Wolę leżak i piwo. Koko koko piwo spoko...

    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    39.07 km 33.00 km teren
    02:03 h 19.06 śr. prędk.
    V-max 36.58 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 20.0 °C

    Deep Forest

    Czwartek, 26 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    No to się zrobiło zielono... Powiedziała matka do ojca po teście na płeć ich wspólnego dziecka. Czyli syn!

    Zieleń co prawda za chwilę nam spowszechnieje, ale póki co, jeszcze przez dwa najbliższe tygodnie taktowne będzie publiczne jaranie się wszech objawiającą się zielenią. No więc ja też się nią jaram, bo lubię jak jest ciepło i zielono. W ogóle lubię przełom kwietnia i maja, kiedy wszystko się budzi, także chuć w nas samych. Czerwiec jeszcze jako tako, ale lipiec to już z górki. Dnia ubywa, bliżej do jesiennej deprechy, do pieprzonych kurtek. Toleruje tylko dlatego, że jest jeszcze ciepło i Warszawa bardziej przejezdna w tym wakacyjnym okresie. Nadal jednak można coś spsocić ;)

    No więc wjechał ja że wreszcie dziś do tego lasu, by sobie ptaszków posłuchać i napawać źrenice zielenią. Klasycznie, nad Mienię, która jest najpiękniejsza właśnie o tej porze roku. W lato już jej nie lubię. Tzn mniej.

    Co ja pacze?


    W lesie więcej przełajowego kolarstwa jak to zwykle w kwietniu bywa. Zwłaszcza w MPK, gdzie dużo bagien, stawów i nimf wodnych, ale poza kilkoma błotnymi zatorami, zasadniczo, to jest piknie.



    No i Mienia. Jak zwykle wulgarna, bezpruderyjna, bezczelna i wyniosła. Lubię jej chaos i dzikość. Najlepiej wiosną.


    W zeszłym roku powaliło się drzewo. W tym, przebranżowiły je jakieś dobre duszyczki na mostek. Klimatyczny, nie powiem. Siadłem se.



    W tych jakże pięknych okolicznościach przyrody wyciągnąłem z plecaka jeszcze całkiem zimną Perłę. Nie muszę chyba pisać, że było dobre, nie?


    Zawiesiłem się i przesiedziałem tak w zupełnej ciszy i samotności dobre 40 minut.
    Aż się nie chciało wracać.


    Pozdro z nad Mieni. Wolność ludziom uwięzionym w szkle i aluminium.


    Jeszcze tylko szybka panoramka Warszawy z góry lotnika i sru do cywilizacji. Raczej niechętnie.


    Majówko. Nakurwiaj salto!

    Dane wyjazdu:
    44.89 km 5.00 km teren
    01:55 h 23.42 śr. prędk.
    V-max 35.89 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 14.0 °C

    Brzóska Brzóskiewicz

    Sobota, 24 marca 2012 | Komentarze 0

    Na początek dwa haiku

    Sarenka na mrozie nie może
    Czeka na ciepły oddech
    Leśniczy ją głaszcze po udzie
    Niech się naje do syta

    i drugie, moje ulubione

    Z kamieniem nie pogadasz
    a swoje wie

    Jest takie miejsce na tyłach Warszawy, gdzie takie haiku stają się ciałem i występują w przyrodzie. To lasek brzóskowy wróć! Brzozowy. W Powsinie. Lubię go bo fajno tam, nawet jak ciasno. Zawsze można spotkać tam interesujące indywidua.

    Na pierwszy rzut oka niby nic. Zwykli niedzielni cykliści


    Rozmawiają, palą, piją, jedzą, kopulują...


    Czytają książki...


    Popisują się swoimi plecami


    Ale też np. głaszczą wszystkie brzozy


    Przytulają się do nich


    Lub gadają do nich pod nosem (nie widać, ale gadał)


    Słowem...


    No proste że jest. Brzóski ok.
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    42.66 km 16.00 km teren
    01:51 h 23.06 śr. prędk.
    V-max 33.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 31.0 °C

    To nie jest pogoda dla cyklistów

    Sobota, 27 sierpnia 2011 | Komentarze 5

    Człowiekowi to się nie dogodzi. A to za zimno, za mokro, wieje w twarz, z boku i z podskoku. Piździ za mało w żagle, ale już za mocno na rower. Za ciepło na kurtkę, za zimno na t-shirt, piwo za ciepłe, wódki za mało... i tak dalej.

    No więc zasadniczo bardzo zadowolony z powodu wysokiej temperatury dodatniej za oknem, wyruszyłem dziś sobie do lasu by się zmęczyć okrutnie, lub nawet trochę bardziej. Pięć dni do zasłużonego urlopu mi zostało, rower trzeba więc będzie odłożyć na czas jakiś i zamienić go na łódkę bols. Muszę więc ruchać te kilometry, by do tych przyzwoitych dwóch tysięcy na koniec zbliżającego się okrutnie sezonu zbliżyć choć na centymetr.

    Upał i duchota, ale w moim lesie mikroklimat przedziwny. Woda stojąca po kostki, co i rusz błotko w którym kopuluje się miliony komarów, powietrze siakieś dziwne, no tak dziwnie nie fajnie. Po dyszce lało się ze mnie jak piwo z kranika wczorajszego wieczora. Po dwóch dyszkach odbiłem na prawo i zarządziłem skrócenie trasy w celu absolutnego nic nie robienia. Słowem dezercja. Jebnąłem się ostatecznie na leżaku w krainie mlekiem i piwem cieknącym, wchłonąłem litra złocistego prawie na hejnał i pokąpałem się trochę w słońcu. Taka tam rozgrzewka przed mam nadzieję także słonecznym urlopem. No więc tak to. Kilometrów w sumie mało, ale i tak mi się to opłacało.

    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    115.96 km 45.00 km teren
    05:56 h 19.54 śr. prędk.
    V-max 39.00 km/h
  • Suma podjazdów 40 m
  • Temperatura 20.0 °C

    sto procent

    Sobota, 20 sierpnia 2011 | Komentarze 36

    Od dobrych dwóch miesięcy umawiałem się z szanownym kolegą Radzisławem na zaliczenie całego Kampinosu na przestrzał z lewa na prawo. Jako, że my faceci, z natury uwielbiamy zaliczać, trasa od Sochaczewa do stolicy przez puszczę, śniła nam się po nocach. Wszelkie ustawki nam z różnych względów nie wychodziły (Radek pewnie uważa, że to przeze mnie, ale oczywiście kłamie). Do gry więc wszedł pan spontan i pani zrządzenie losowe, a raczej na odwrót. Miałem w ten weekend pedałować sobie w zacnym cyklistycznym towarzystwie na północ od Warszawy, również setka kilosów była w planie, by wieczorem wcinać kiełbaski z ogniska i przyjmować do organizmu duże ilości alkoholu. Niestety wczoraj po południu sprawa się rypła i trzeba było szybko łatać dziurę w mym biznesplanie i szukać alternatywy. Szybki kontakt z Radkiem. Ty, robimy ten Kampinos jutro? Robimy. No więc kończ Władziu i robimy.

    Wczesnym rankiem trip pociągiem do Socho City, miasta dziwek i alfonsów (żartowałem). Zimny wiatr, bardzo mocny i odpychający, ale w większości zachodni. Czyli w plecy. Idealnie.


    Klimatyczna kapliczka Św. Teresy. Pstryk.


    A tu piękny i rzadki okaz. Wybryk przyrody. Krzyżówka dęba (drzewa) z ośmiornicą (zwierzę). Taka była impreza.


    Z kolei ten trzystuletni dąb szypułkowy ma za sobą krwawą historię. W 1863 roku carscy kozacy wieszali na jego konarach powstańców styczniowych. Aha. Radek udaje że czyta. To oczywiście mylne pierwsze wrażenie. W rzeczywistości ogląda tylko obrazki.


    Na cmentarzu w Granicy, na którym leży przeszło 800 żołnierzy Armii Poznań i Pomorze zgładzonych przez hitlersynów, w oko wpadł mi niezwykły artystyczny performance o charakterze militarnym.


    Natomiast wszystkie nagrobki ustawione są tu w taki sprytny sposób, że z lotu ptaka tworzą one kształt najpiękniejszego z orłów. Nasz godłowy, bielik. Zdjęcia z powietrza rzecz jasna nie posiadam.


    Chwilę dalej najprawdziwszy dom ze strzechą. Czyli Chata Kampinoska.


    To zdjęcie jest nieco mylne, wszak nie ma na nim błota, stojącej wody po kostki, oraz chmar komarów, które dość często nam uprzykrzały życie, nie mniej jednak w rzadko odwiedzanej zachodniej części Kampinosu, kryje się wiele malowniczych i wspaniałych technicznie odcinków, idealnych na rower. Tu na ten przykład, piękny las sosnowy skąpany w soczystej zieleni. Acz zdjęcie niestety, nie oddaje w całości jego piękna i ogromu.


    Polana w Roztoce. Mniej więcej połowa drogi. Szprycujemy się dodatkową energią wszelaką i podziwiamy pasjonującą rozgrywkę w wietrznego badmintona. Wieść gminna niesie, że zamierzają włączyć tą najbardziej bezsensowną dyscyplinę sportową do programu olimpiad... specjalnych.


    O, nasi tu byli. Cmentarz powstańców warszawskich w Wierszach.


    Polska Walcząca, Arczi fotografujący.


    Do 85 kilometra jechało mi się wprost wybornie. Już na ulicach Warszawy lekki kryzys. Doczłapałem się na czworakach w zasadzie resztkami sił i na odcięciu paliwa. Pieprzony mordewind. No ale słowo stało się ciałem. Pierwsza moja setka od kilku lat. Dzięki Radek za towarzystwo, natomiast mojemu supportowi i korbom serdeczny wielki czerwony w cztery litery. Z dźwięków jakie wydawali przez całą drogę, można byłoby odegrać Cztery pory roku Vivaldiego. Czas na zmiany.

    Dane wyjazdu:
    47.93 km 10.00 km teren
    02:01 h 23.77 śr. prędk.
    V-max 33.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 23.0 °C

    naturalny botoks, czyli jak tanio zostać Angeliną Jolie

    Wtorek, 16 sierpnia 2011 | Komentarze 5

    Się mi długi weekend przeciągnął o dobę. Słońce łaskawie wyszło koło południa to i ja sobie wyszedłem. Książkę postanowiłem w spokoju poczytać w plenerze. Za plener robił mi las kabacki, który w typowy dzień roboczy wreszcie przypomina las. Cisza, spokój, ludzi na palcach jednej ręki można policzyć. Czułem się na tym przedłużonym lekko wywczasie prawie jak Adaś Miauczyński, który sobie w radiu lubi posłuchać, jak to tkwią te chuje w tych jebanych autach.

    No ale ja w sumie nie o tym.
    Przydarzyła mi się w trakcie jazdy rzecz niezwykła. Jadę sobie proszę ja was te przyzwoite dwadzieścia siedem na godzinę, w uszach gra w najlepsze muzyka, a tu nagle z naprzeciwka wylatuje mi na czołowe pszczoła/osa/chuj wie co. Oczywiście dochodzi do zderzenia. Pszczoła/osa/chuj wie co zamachowiec, czy też kamikadze, za cel swojego ataku obrała moją drogocenną jamę ustną. Wleciała do środka i gdy już miałem ją połknąć, jakimś cudem udało mi się ją wypluć na zewnątrz. Jednak ta, za zniweczenie jej mocarstwowych planów, postanowiła pozostawić mi w podzięce swój cenny jad. Słowem jebnęła mnie w górną wargę jop twaju mać. No dramat. Wyglądam jak po wstrzyknięciu dawki botoksu (jeszcze bardziej nie rozumiem tych debili i te debilki które to robią), albo jak po klasycznym strzale w zęby (już chyba wolałbym dostać w ten ryj, przynajmniej honorowo i po męsku), lub jak Angelina Jolie jak kto woli. I weź tu jutro idź do roboty pokazać się ludziom. Chyba kanałami... kurwa. Wybaczcie kolokwializm, ale to zdecydowanie najbardziej dosadne określenie aktualnego stanu rzeczy.
    No ale też mogło być gorzej. Mogła mnie na ten przykład uwalić ta mięgwa gdzieś w gardle. Tak więc morał tej historii jest prosty i powszechnie znany, nie żuj gumy w czasie jazdy, a w wargę nie zostaniesz ujebany.

    No ale piknik mi się mimo wszystko udał. Miałem nawet kanapki.


    Pole wymiotowe. Tylko trzy osoby w zasięgu wzroku. Rzecz niespotykana.


    No a potem moim oczom ukazał się... To chyba babie lato, nie?


    Zdjęcia mojej wargi górnej nie będzie. No wiecie... rozumiecie.
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    53.30 km 45.00 km teren
    02:34 h 20.77 śr. prędk.
    V-max 34.00 km/h
  • Suma podjazdów 30 m
  • Temperatura 19.0 °C

    Wschodnie Przedpola Stolicy

    Niedziela, 26 czerwca 2011 | Komentarze 0

    Dziś teren. Dużo terenu. Błotko, piach, korzenie, bagna, torfy i wąskie leśne ścieżki. Chyba jagody się pojawiły w lesie, bo sporo ludzi szukało słodkiego szczęścia w krzakach. I nie mam tu na myśli pań lekkich obyczajów, choć na jedną dziś natrafiłem. Uśmiechnęła się do mnie, ale z gadki nici. Nie znam bułgarskiego.
    Zaliczyłem też od Wiązownej kawałek niebieskiego szlaku pieszego tzw. Wschodnie Przedpola Stolicy. Ale raczej rzadko uczęszczany, momentami trudno przejezdny niestety. Jako że zapomniałem dziś aparatu, to tylko wlepiam mapkę poglądową. W rzeczywistości wyszło kilka km więcej, bo trochę się pogubiłem w lesie i musiałem nadrabiać. Jak nasi pooznaczają szlaki w lasach to nie ma uja we wsi.

    Takie o.



    PS.
    Może mi ktoś w kilku prostych i umiarkowanie krótkich zdaniach wytłumaczyć to zjawisko występujące na grafice załączonej poniżej?


    Jakim cudem jestem z takim w sumie nędznym dystansem pierwszy w open w miesiącu czerwiec? Zasadniczo to nawet niezły awans zaliczony, z okolic 4000 na szczyt pudła hie hie.
    Kategoria MPK, las


    Dane wyjazdu:
    48.30 km 18.00 km teren
    02:20 h 20.70 śr. prędk.
    V-max 36.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 31.0 °C

    Świdermajer

    Niedziela, 5 czerwca 2011 | Komentarze 3

    Spaliłem dziś mniej więcej tyle co maluch, jakieś trzy litry płynów na pięćdziesiąt km. Trudno więc mówić mi o ekonomii. Pchanie się w kręte świderskie piachy w taki upał chyba nie był najlepszym pomysłem. No ale plany miałem ambitne. Wzdłuż Wisły rezerwatem Zawadowskim do ujścia Świdra i potem brzegiem w górę królowej MPK. W połowie założonej drogi odpuściłem sobie piachy i miliony rozstawionych po drodze grillów świderskich turystów. Dziś zorganizowali sobie międzynarodowy zlot i dalsze zwiedzanie malowniczego szlaku Świdra slalomem między ciocią Basią i wujkiem Alojzym z psem, zwyczajnie przestało mnie rajcować.

    Przed lotną modyfikacją trasa wyglądała mniej więcej tak.
    #lat=52.16935&lng=21.19466&zoom=11&type=1

    Początek Rezerwatu Zawadowskiego. Wisła w tle.


    A tu już matka Wisła na pierwszym planie, nie daleko ujścia Świdra i zajebisty kilukilometrowy odcinek prowadzący klifem wzdłuż brzegu. O mały włos, a bym zsunął się z rowerem ostro w dół do rzeki. W ostatniej chwili załapałem się jakiejś gałęzi. Musiała być to boska gałąź. Tak czy owak, dzięki.




    Panoramka z telefonu


    No i koniec, a dla mnie początek Świdra. Dalej to już armagedon. Szybko uciekłem na asfalt niestety.


    Dane wyjazdu:
    34.50 km 27.00 km teren
    01:41 h 20.50 śr. prędk.
    V-max 36.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Leżakownia

    Niedziela, 22 maja 2011 | Komentarze 0

    Kilka obserwacji z dnia dzisiejszego.
    Na kaca najlepszy jest leżak. Najlepiej w miejscu silnie nasłonecznionym, w połączeniu z zimnym piwem sztuk dwa, koktajlem truskawkowym, lodami bakaliowymi i z gołąbkami na obiad. Wszystko to należy porządnie ze sobą wymieszać, po czym spalić nadmiar kalorii na rowerze. Gwarancja powodzenia, sto procent. Można zapożyczyć.

    Kategoria las, MPK