Wpisy archiwalne w kategorii

las

Dystans całkowity:3271.01 km (w terenie 1672.00 km; 51.12%)
Czas w ruchu:160:02
Średnia prędkość:20.44 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Suma podjazdów:881 m
Suma kalorii:10905 kcal
Liczba aktywności:68
Średnio na aktywność:48.10 km i 2h 21m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
44.14 km 4.00 km teren
01:48 h 24.52 śr. prędk.
V-max 33.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 15.0 °C

    Nienawidzę rowerzystów vol. Pińcet

    Niedziela, 30 marca 2014 | Komentarze 0

    Zmiana czasu zakosiła mi dziś godzinę dnia i zaburzyła mój skacowany cykl myślowy. Po nocnych perturbacjach o charakterze stricte alkoholowych nie mogłem się rano ogarnąć, głównie z samym sobą, w czym nie pomagał mi właśnie ten pieprzony czas letni, który postanowił mi boleśnie oznajmić tuż po przebudzeniu, iż jest już popołudnie, a ty w czarnej dupie jesteś człowieku, w dodatku z bolącym łbem. Nihil novi.

    Zwlekłem się jakoś z tego wyra, lekko nie było, ale udało się głównie dzięki słońcu, które się marnowało za oknem. To zdecydowanie najlepszy motywator pod nomen omen słońcem. Szybkie śniadanie i sru na rower, byle przed siebie, byle się zmęczyć i wypocić nocne błędy. Miałem ochotę poleżeć na trawie przy ulubionym zagajniku brzozowym w Powsinie i poczytać książkę, co też uskuteczniłem, tyle tylko, że aby tam dojechać, trzeba było dosłownie przecisnąć się przez tysiące niedzielnych rowerzystów, slalomem gigantem, z elementami kamikadze i kama sutry. Po raz enty przekonałem się na własnej skórze, że nienawidzę ich (prawie) wszystkich, co jest niezwykłym paradoksem i absurdem w swojej istocie. No ale tak w rzeczy samej jest. Nie da się po tej Warszawie jeździć rowerem, przynajmniej w ładne weekendy, właśnie przez te pieprzone rowery i to od lat. Ludzie ludziom zgotowali ten los. Nie mogli wybrać innej aktywności? Nie wiem, robienia w tym czasie zakupów w Lidlach, czy innych Tesco? Mycia okien w domu? I jeszcze te małe dzieci z ADHD na tych rowerkach micro nad którymi nikt nie panuje i yorki w koszyczkach oraz iPhone'y w łapach. Nie. Ja wcale nie nienawidzę rowerzystów. Ja chyba po prostu nienawidzę ludzi. 

    Brzoza Brzózka Brzózkiewicz. Wreszcie spokój. 


    Ludzie i ich rowery. W bezruchu są jeszcze do wytrzymania. Na trasie = wojna. Zero solidarności.



    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    44.57 km 25.00 km teren
    02:26 h 18.32 śr. prędk.
    V-max 38.69 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 11.0 °C

    Całowanie i Góry pod Warszawą

    Piątek, 1 listopada 2013 | Komentarze 2

    No proszę. Listopad przywitałem w siodle. Kto by pomyślał. W dodatku w bagnach, torfowiskach i głęboko w lesie. Taka sytuacja. Ale skoro tak elegancka pogoda jeszcze się jakimś cudem utrzymuje w naszej szerokości geograficznej, to nie ma rady, trzeba korzystać.

    Z dwójką przyjaciół wybraliśmy się w odległe, południowe otuliny Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, wspomagając się pociągiem do Celestynowa. Stamtąd już na rowerach przez Regut do Bagien Całowanie, których jakoś dotąd jeszcze nie było okazji zaliczyć. A szkoda. Bo to niezwykły obszar, jeden z największych kompleksów torfowisk niskich na Mazowszu o powierzchni 1.200 ha, objęty programem Natura 2000. Gigantyczna przestrzeń, bajkowe polany, acz lekko podmokłe, przez co musieliśmy trochę skrócić wycieczkę, tak więc wszystkiego nie zobaczyliśmy. Ale "jeszcze tu wrócimy z Olem" i nadrobię temat latem.






    Powrót na kolej żelazną przez Ponurzyckie Góry (tak, są takie pod Warszawą), czyli kolejny cud przyrodniczy i krajobrazowy, którym nacieszyliśmy swoje oczy. Nigdzie ani jednej żywej duszy, przez całą ponad 30 km pętelkę. Tu naprawdę człowiek czuje, że żyje. I to wszystko dostępne tak blisko Warszawy. Za darmo.





    Dane wyjazdu:
    43.85 km 3.00 km teren
    01:50 h 23.92 śr. prędk.
    V-max 32.24 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 16.0 °C

    "O, rower"

    Sobota, 26 października 2013 | Komentarze 0

    Rzekłem sam do siebie wyraźnie zaskoczony potykając się o niego w pokoju. No właśnie. Półtora miesiąca stoi tak bez żadnego pożytku, za czynsz nie płaci i tylko kurzem straszy. Sam już o nim zapomniałem, bo notorycznie albo czasu brakowało aby z niego skorzystać, albo inne zobowiązania w jakie się wtarabaniłem krzyżowały nam wspólne plany. Do dziś. O dziwo okienko w czasoprzestrzeni otwarte miałem, a i złota polska za oknem jeszcze całkiem w pytę się trzyma, mimo wściekłości kalendarza. No i kto by pomyślał, że jeszcze w tym roku sobie jeszcze trochę pojeżdżę. A kto wie, może to jeszcze nie koniec sezonu?

    Kości jednak przez ten czas trochę już stetryczały i kontemplowały lenia, ale też dzielnie zniosły trudy niedotrenowania i nawet nie grymasiły za bardzo, za co rzecz jasna szacun.

    Bez specjalnych szaleństw, tradycyjnie pod wiatr, kawałek za miasto, żeby odetchnąć, żeby zapomnieć, żeby się spocić.

    Jesień jest w pytę w tym roku. Bije na łeb i szyję i inne części ciała wiosnę, która była u nas tylko przez kilka dni oraz o wiele za późno. Pewnie tylko przechodziła z tragarzami. Menda jedna. Trochę sobie pofociłem, no bo fajne te kolorki i takie tam inne okoliczności przyrody.







    Na koniec spec wyróżnienie dla tej oto ławki emerytów. Siedzieli, jedli, pili (herbatę i wódkę), śpiewali, po prostu żyli z godnością i uśmiechem na twarzach. Nie każdy młody tak potrafi.


    I wsjo.
    Kategoria las, city


    Dane wyjazdu:
    50.70 km 25.00 km teren
    02:30 h 20.28 śr. prędk.
    V-max 33.97 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Mieniste suszyste

    Niedziela, 18 sierpnia 2013 | Komentarze 1

    Jedyną opcją aby dojechać ode mnie lasami nad ukochaną Mienię, jest susza. Musi najmarniej ze 3 tygodnie nie padać aby pokonać MPK i nie użerać się przy tym z bagnami, błotem, wodą do kostek i towarzyszącymi im komarami. Ten dzień właśnie wreszcie nastąpił. Allelujah.

    Mokra wiosna i pół lata dało się w kość pięknej, dzikiej i krętej rzeczce ukrytej w zaroślach. Kolejne powalone drzewa i powiększone urwiska w asyście porośniętego szlaku dostarczają trochę mniej przyjemności z pokonywania tej wąskiej serpentyny rowerem niż w poprzednich latach, ale nie szkodzi. I tak jest zajebiście. A przy tym trochę bardziej technicznie. Like.




    Mój ulubiony mostek na szczęście nadal na swoim miejscu. W dodatku mimo pięknej niedzieli, pusty. Spędziłem na nim ze 40 minut. Jeszcze zimne piwko smakowało w tych okolicznościach przyrody zaiste, wybornie.



    Dane wyjazdu:
    45.22 km 3.00 km teren
    01:47 h 25.36 śr. prędk.
    V-max 40.05 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 26.0 °C

    Spalam się

    Środa, 31 lipca 2013 | Komentarze 0

    Wreszcie w pełni zasłużone wolne od gułagu, zatem bajking, leżing, smażing, i opierdalaizm. Spaliłem się trochę, pogapiłem na cudze cycki i przechyliłem jedno idealnie schłodzone złociste. Jest pięknie. Its biutiful.
    Żegnaj lipcu.



    Dane wyjazdu:
    44.79 km 20.00 km teren
    02:08 h 21.00 śr. prędk.
    V-max 36.24 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    R.I.P. Las

    Sobota, 15 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Tydzień nie padało, myślę sobie, dam szansę lasu/lasowi/lesie. Whatever. Masakra w tym roku, nie idzie do niego głębiej wjechać, bo błoto, bagno, woda po kostki. Niestety nadal nic się nie zmieniło. Doszły tylko komary. W chuj komarów. Tak więc ciągle pozostaje mi chyba rowerowanie po asfaltach, przynajmniej do czasu nastania jakiejś plagi susz.

    Nie mniej jednak walczyłem. Przypominało to bardziej kolarstwo przełajowe, więcej pokonywania błota i wody na nogach z rowerem na plecach niż samej jazdy. Po 20 km stwierdziłem, że wszystkie dalsze drogi są odcięte przez bagna, a próbowałem przejechać dosłownie wszystkim czym się dało. Niestety, musiałem odpuścić i wrócić do cywilizacji w dodatku pocięty przez te pieprzone bzykacze. Mój ukochany MPK nie dla mnie w tym roku. Strasznie jestem tym załamany. Szlaki porośnięte, drzewa powalone, woda po kostki. Chyba kupię sobie kolarkę.

    Tej kałuży np. w zeszłym roku tu nie było


    Królestwo komarów, rżną się na miliardy. Wszędzie.


    Ktoś wyznaczył trasę maratonu. Fajnie, ale póki co można ją pokonać tylko quadem.


    Na szczęście było trochę fajnych i przejezdnych odcinków. Dobre i to.
    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    43.98 km 5.00 km teren
    01:52 h 23.56 śr. prędk.
    V-max 34.59 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 10.0 °C

    Mleko się rozlało

    Niedziela, 21 października 2012 | Komentarze 1

    Ładnie nam październik przygrzał. Zachlał pewnie pałę z sierpniem i mu się pocelsjuszowało. Takie ocieplenie klimatu to ja lubię i jestem za, tylko następnym razem niech się może klimat ociepla w weekend a nie w pracującym tygodniu baran jeden. Wczoraj jeszcze było bajkowo w sensie meteorologicznym, ale nie bajkowo w sensie rowerowym, gdyż zwyczajnie nie miałem na to czasu. Dziś wreszcie kurier przywiózł mi zarówno długo oczekiwane przeze mnie czas jak i chęci, tylko ten klimat pieprzony zamiast się ocieplać, poszedł się bawić w chowanego. No nie mam kurwa co robić tylko go szukać.

    Mgła od rana jak nad Smoleńskiem, na szczęście miałem niemiecki rower, a nie zdRadziecką maszynę, więc kacapskie brzozy były mi nie straszne. Chęci były, czas też, więc pieprzyć tą mgłę, trzeba jakoś było w końcu pożegnać ten średnio udany sezon.

    Wisło, Wisło, co się stało? Mleko kurwa się rozlało.


    W oddali pieski czatują z suszarką na kolażówy, trzeba jakoś ratować budżet Rostowskiego


    O, nad Powsinem się przeciera


    A w lesie oczojebna jesień


    Złota polska w pigułce


    Tu jest Polska. ZdRadzieckim mgłom wstęp wzbroniony


    Niemiecki Radon na tle złotych polskich liści


    Na wymiotowej polanie wylądowało ufo, jego światłość przyciąga przypadkowych wędrowców, porywa dzieci i gwałci ich matki


    Świt żywych trupów. Nie mam pojęcia czemu mi się z tym skojarzyło


    Na pornosie z biedronkami zawiesiłem się na dłuższą chwilę. Tu w wersji soft, hard tylko po wysłaniu smsa, koszt pół litra plus vat.


    Wiosno, nakurwiaj salto!
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    46.87 km 4.00 km teren
    01:51 h 25.34 śr. prędk.
    V-max 34.59 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    piknik, cycki, lato, jeb

    Niedziela, 19 sierpnia 2012 | Komentarze 0

    Lato jednak istnieje. Nie w Chorwacji, Grecji czy Hiszpanii, ale u nas, nad Wisłą. Już się bałem, że jedyne nasze Lato ma na imię Grzegorz, co by się w sumie zgadzało, jest bowiem brzydki jak uj Diabła. Takie to właśnie lato w tym roku mamy. W sumie żadna nowość. Wypada tylko współczuć rodakom drogich urlopów nad zimnym i mokrym Bałtykiem, a sobie samemu pogratulować nosa, który wyczuł co się święci i wyniuchał kierunek zagramaniczny.

    No więc wreszcie słońce, sucho i ciepło. Od razu cycki się pojawiły na mieście. Śpieszmy się więc je kochać, bo zaraz znowu odejdą w siną i zimną dal. Do lasu se pojechałem i do pewnego momentu wszystko było nomen omen cycuś, książkę sobie poczytałem, a i piękne wylewnie eksponowane piersi młodych niewiast pooglądałem po drodze, no ale niestety na powrocie jebnął mi amor (nie, nie ten od strzały ze skrzydełkami). Drugi raz w ciągu roku przednie tłumienie poszło się jebać. Psiakrew. Znowu nieplanowane wydatki. Jak żyć panie premierze, jak?

    Ale piknik był mimo wszystko udany. Oto obowiązkowy zestaw konkretnego bajkera.
    Kategoria city, las


    Dane wyjazdu:
    52.71 km 27.00 km teren
    02:24 h 21.96 śr. prędk.
    V-max 31.44 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 26.0 °C

    Mój las

    Wtorek, 31 lipca 2012 | Komentarze 0

    W tym roku ewidentnie zaniedbałem teren. Ledwie 14% km przejechanych poza asfaltem. Kilka lat temu było to średnio ponad 50%. Słowem dramat. Korzystając dziś z mini urlopu nadrobiłem trochę te nędzne statystyki i zawitałem po dłuższej przerwie do swojego ulubionego lasu. Trochę go nie poznałem. Zarósł skubaniec, momentami zasłaniał krzakami i liśćmi wąskie przesmyki i ścieżki, ale i tak znam je na pamięć. Trochę nowych drzew powalonych, sporo błota i piachu. Porwałem też z tysiąc pajęczyn, zupełnie jakby tam nikt od dawna nie zawitał, dziś w sumie też byłem jedynym gościem w tych leśnych ramionach matki natury. I dobrze. Odpocząłem od ludzi.





    Wszystko fajnie, ale wróciłem jednak asfaltem. Straszny mieszczuch się ze mnie zrobił w tym roku.
    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    40.79 km 15.00 km teren
    01:40 h 24.47 śr. prędk.
    V-max 39.70 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 32.0 °C

    Upał srupał, weź się upal

    Sobota, 30 czerwca 2012 | Komentarze 1

    Upał, to nie jest raj dla białych ludzi. Odzwyczaiłem się już od jazdy w takich warunkach. Pół czerwca psu w budę. Więcej jesieni niż lata. Więcej błota niż piachu. Więcej deszczu, więcej słów "kurwa, ja pierdolę" przy porannym wyglądaniu przez okno. A tu nagle jebut. Słońcem po oczach. W końcu czerwca taki upał? Pojebało tam kogoś na górze?

    Klimat się ociepla. Jasne. Chyba na Seszelach. Tak się ociepla, że 30-stopniowy upał w czerwcu nad Wisłą wydaje się wybrykiem natury. Aż dziw, że w Teleekspresie to nie był dziś temat główny. Zatroskany Orłoś mówiący drżącym głosem: "W kraju ogłoszono drugi stopień szoku pogodowego. Temperatura niebezpiecznie zbliżyła się do słupka 35 stopni Celsjusza. Ludzie w panice wykupują ze sklepów olejki do opalania, zapasy wody, kiełbasy i alkoholu. Lekarze zalecają - Zostańcie w domach!".

    Nie posłuchałem zatroskanego głosu lekarzy w mej głowie i wylazłem z Radonem na spacer. Tzn to nawet nie spacer, raczej imieniny ojca, impreza rodzinna. Pojechałem okrężną drogą, co by spalić trochę kalorii i zrobić miejsce w żołądku. Bowiem obiady rodzinne są dla mnie tyleż błogosławieństwem, co i przekleństwem. Składają się z trzech dań. Z wielosegmentowego obiadu, z dokładki i z deserów. Jest też piwo, są lody i ciasta, znowu piwo i tak do pożygu. Kto pierwszy spadnie z krzesła, leżaka, czy po prostu upadnie pod ciężarem własnej poobiedniej tężyzny, wygrywa. Dziś na ten przykład pękło pode mną plastikowe krzesło. Czyli wygrałem. I weź cyklo-człowieku później wsiądź na swój rower z tym pełnym bebzonem i wróć do siebie na pożądany odwyk żywieniowy. Jeszcze ten jebany upał.
    No nie było dziś lekko. Dystans mały, bo po obiedzie tylko długa dzida najkrótszą drogą na własne niskokaloryczne śmieci.

    Przy okazji. Sfociłem mój ulubiony wjazd do Warszawy. Zawsze mnie rozpierdziela duma gdy go przekraczam.


    To zdjęcie nazwałem: "Klęska żywieniowa". Być może pojawi się też kiedyś na wystawie tematycznej z cyklu "fala śmiertelnych upałów w 2012 roku".


    Zdjęcie z falenickim wężem. Niegroźny.


    No dobra Czizes, wyłącz już to światło!
    Kategoria las, MPK