Wpisy archiwalne w kategorii

okolica of stolica

Dystans całkowity:4941.84 km (w terenie 1264.00 km; 25.58%)
Czas w ruchu:222:03
Średnia prędkość:22.26 km/h
Maksymalna prędkość:44.50 km/h
Suma podjazdów:1938 m
Suma kalorii:28695 kcal
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:57.46 km i 2h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
45.22 km 3.00 km teren
01:47 h 25.36 śr. prędk.
V-max 40.05 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 26.0 °C

    Spalam się

    Środa, 31 lipca 2013 | Komentarze 0

    Wreszcie w pełni zasłużone wolne od gułagu, zatem bajking, leżing, smażing, i opierdalaizm. Spaliłem się trochę, pogapiłem na cudze cycki i przechyliłem jedno idealnie schłodzone złociste. Jest pięknie. Its biutiful.
    Żegnaj lipcu.



    Dane wyjazdu:
    32.24 km 8.00 km teren
    01:23 h 23.31 śr. prędk.
    V-max 29.27 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 24.0 °C

    Berek

    Niedziela, 9 czerwca 2013 | Komentarze 0

    Berek lub ganiany, goniany – dziecięca gra ruchowa, polegająca na tym, że jedna osoba (nazywana berkiem) musi dotknąć dowolną z pozostałych osób biorących udział w zabawie. Dotknięta osoba staje się berkiem, a poprzedni berek staje się zwykłym uczestnikiem zabawy. W grze może brać udział dowolna liczba osób. Kiedy jest dużo uczestników, mogą być dwa berki. Zabawa nie jest ograniczona w czasie, jednak zazwyczaj kończy się, gdy większość uczestników poczuje się zmęczona.

    No to się dziś zabawiłem w berka. Z czarnymi chmurami. W tym roku rozbestwiły się już na tyle, że atakują nasze polskie niebiosa właściwie każdego dnia. Jak nie śnieg to deszcz, jak nie deszcz to grad. Pozostaje nam tylko emigracja do innej szerokości geograficznej albo trudna próba egzystowania między nimi. Dziś próbowałem się więc z nimi jakoś zaprzyjaźnić, ale kurwa, nie da się.

    Myślałem (naiwnie), że jakoś się między nimi prześlizgnę i dojadę do domu na sucho. No i przez jakieś 20 km mi się to udawało. Oczywiście trasa jaką sobie na dziś obmyśliłem poszła się kochać właściwie od razu po wyjściu z domu. Ciemne chmury kumulujące się gdzieś w miejscu docelowym skutecznie odciągnęły mnie od tego pomysłu. Obrałem więc azymut w stronę przeciwną. Nauka meteorologii nie poszła w las. Przez 20 km ślizgałem się między jedną strefą opadów, a drugą, ale w końcu te postanowiły zrobić sobie rondo i zacisnęły wokół mnie pierścień. Nie było ratunku. Zmokłem. Od dwóch lat mnie tak deszcz nie sponiewierał. Chciałem dziś zrobić dłuższy dystans. No nie dało się. Smutny więc wniosek na koniec: To nie jest kraj dla cyklistów. Ja chcę na południe. Kurwa!

    Chmura na dwunastej. Zatem spierdalamento w kierunku szóstej.


    Myjka ręczna na (uwaga, lokowanie produktu) Statoilu w porze deszczowej najlepszym schronieniem dla (moto)cyklisty.


    Chciałem zatankować Radona kilkoma litrami "nadziei na bezchmurne niebo", ale nadzieja w tym kraju jest tak droga, że się nie opyla. Lepiej już zmoknąć, lub emigrować do jakiejś, powiedzmy Chorwacji.


    EDIT:
    I tak miałem szczęście. Mogło być gorzej. Trasa AK w Warszawie. Chyba czas kupić sobie deskę z żaglem.


    Dane wyjazdu:
    46.82 km 2.00 km teren
    01:55 h 24.43 śr. prędk.
    V-max 34.91 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    wakejszyn pogodejszyn

    Środa, 29 maja 2013 | Komentarze 0

    A miało być tak pięknie. Cztery dni urlopu, tydzień wolności w którym miałem natrzaskać trochę zaległych kaemów na rowerze. Miał być trip do Kazimierza nad Wisłą, namioty, zimne browce spijane w upalnych okolicznościach przyrody i piękne niewiasty bajerowane na bulwarach. Wszystko chuj. Pogoda pokazała nam środkowy palec i zapłakała (deszczem). A my razem z nią. Urlop więc odwołałem, ale na wszelki wypadek zostawiłem sobie wolną dzisiejsza środę bo łupało w kościach, że będzie ładnie. I cholera, było.

    Na pocieszenie więc miałem mały i niedaleki trip, do rodzinnej leżakowni.

    Oto i leżakownia. Było opalanko, było zimne piwo, brakowało tylko tych skąpo odzianych niewiast. Niestety nie można mieć wszystkiego.


    Tu moczyłem stopy


    A to mój nowy kumpel. Husky sąsiadów. Its bjutiful.


    A jutro znowu deszcz. Kurwa.

    Dane wyjazdu:
    46.53 km 8.00 km teren
    02:01 h 23.07 śr. prędk.
    V-max 31.19 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 16.0 °C

    Nad Niemnem, znaczy się Świdrem

    Sobota, 4 maja 2013 | Komentarze 2

    Przestałem się już martwić pogodą, którą zapowiadają dzień wcześniej, a którą oczami wyobraźni widzą już chyba tylko prezenterzy TVN. Nie wiem skąd biorą sprawdzalność na poziomie dziewięćdziesięciu kilku procent, ale domyślam się, że mają niezłego dilera. Tak więc mimo iż zapowiadali, nie liczyłem dziś na słońce, a to, że raczej nie będzie dziś padać ustaliłem sam, w końcu jak na żeglarza przystało, musiałem zaliczyć też i meteorologię.

    Zapragnąłem sobie dziś piwka nad Świdrem. I był to strzał w dyszkę, bo jak się okazało, stosunkowo mało ludzi wpadło na ten sam pomysł, dzięki czemu mogłem sobie w ciszy i bez dziecięcego wrzasku kontemplować nad puszką piwa.

    Z roku na rok w coraz gorszej kondycji fizycznej znajdują się wszystkie okoliczne stojące jeszcze świdermajery. Nie powiem, przykre obrazki.


    Bardzo fajny kościółek pod wezwaniem MB Częstochowskiej w Józefowie. Często przejeżdżam obok, ale nigdy nie wszedłem do środka. Cóż... Dziś też nie.


    A nad Świdrem po staremu.


    Znalazłem sobie idealne miejsce, gdzie w zasięgu wzroku nie dane mi było doświadczyć żadnej żywej duszy. No to pssss...


    Jedyny przejaw obecnej tu ludzkości. Przepływającej ludzkości, ale zawsze.


    Dane wyjazdu:
    49.19 km 6.00 km teren
    01:59 h 24.80 śr. prędk.
    V-max 34.28 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    Ludu pracujący stolicy - spieprzaj za miasto

    Środa, 1 maja 2013 | Komentarze 0

    1 maja, Święto Pracy. Od lat pięćdziesiątych, czyli odkąd je ustanowiono, jedyny z niego pożytek jest taki, że to wolny dzień od fabrycznego gułagu. I wsjo, jak to mawiają "bracia" Moskale. Wtedy najlepiej jest wyskoczyć za miasto, choć na chwilę, tak jak ja staram się zawsze to czynić. A ci co nie mogą i muszą zostać w tym pieprzonym betonie, za karę słuchają płonnych przemówień towarzysza Gomułki, czy tak jak dziś, towarzysza Leszka Millera. Spadłem z krzesła jak to przed chwilą zobaczyłem. Lata lecą, a w przemówieniach komuchów nadal nic się nie zmienia :D



    Na szczęście byłem w tym czasie trzy dyszki za Warszawą w poszukiwaniu jebanego słońca, bo ktoś je wczoraj w tefałenie obiecał. Nie znalazłem. Telewizja kłamie, jak zawsze. Ale i tak fajnie było. Znalazłem za to trochę spokoju. Przy okazji depłem trochę i piwko zrobiłem.

    Dane wyjazdu:
    43.93 km 4.00 km teren
    01:53 h 23.33 śr. prędk.
    V-max 33.37 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 13.0 °C

    placek

    Niedziela, 21 kwietnia 2013 | Komentarze 0

    W życiu każdego zmaltretowanego zimą mieszczucha nadchodzi taki dzień, w którym musi sobie pojechać gdzieś na trawkę i zwyczajnie jebnąć się plackiem, by z zamkniętymi oczami pogapić się bez celu na słońce. No więc dziś taki dzień wreszcie nadszedł. Pierwszy placek tej wiosny zaliczony, w dodatku piwko w plenerze i obcinanie fajnych dupeczek rowerzystek. Zatem niedziela, mimo, że na kacu, w pełni udana.

    Trawy i zieleni co prawda niewiele, ale okoliczności przyrody jednak sprzyjające


    Placek z widokiem na... hmm, pole. Na szczęście nie jestem wybredny.


    Skrzyżowanie trzech kultur. Samolot linii lotniczych polskich, rosyjskich i niemieckich, czyli bezcelowe gapienie się w niebo


    Dane wyjazdu:
    55.19 km 4.00 km teren
    02:12 h 25.09 śr. prędk.
    V-max 38.05 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 29.0 °C

    Bez historii

    Niedziela, 5 sierpnia 2012 | Komentarze 0

    Nie miałem pomysłu gdzie dziś sobie pojechać. Otworzyłem mapę okolic Warszawy i szukałem jakiegoś punktu zaczepienia, inspiracji, czegoś nowego. Ciężko. Byłem już prawie wszędzie. Ale zauważyłem nagle jakiś niebieski punkt, coś, co mi dotąd umykało. Ledwie 25 km na wschód od Warszawy małe jeziorko, jakaś farma, stary, zagadkowy pałacyk. Dobra, niech będzie.

    Jeziorko okazało się stawem, w dodatku prywatnym, ogrodzonym i zamkniętym. Pocałowałem więc klamkę i zawróciłem, by z wiatrem podkręcić trochę średnią na momentami fajnych, krętych asfaltach. W sumie wyprawa bez historii.




    Dane wyjazdu:
    55.23 km 3.00 km teren
    02:16 h 24.37 śr. prędk.
    V-max 41.13 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 30.0 °C

    aśwyebaem

    Niedziela, 29 lipca 2012 | Komentarze 0

    Nie wiem jak. Po prostu. Przednie koło uciekło na jebanej płycie. Rower postanowił pojechać w prawo, ja w lewo, werdykt mógł więc być tylko jeden - bolesne jebut. Pierwsze w tym roku dachowanie z obcierką, jednak na szczęście nie na oczach milionów.

    Ale to nic. Było warto, bowiem wreszcie udało się wybrać gdzieś razem w trójkę, z Radkiem pękniętą gumą i Ursynowskim szczęściarzem. Pierwszy tradycyjnie złapał gumę, chyba siedemdziesiątą szóstą w tym roku, drugi na szczęście i jako jedyny, nie zrobił sobie dziś niczego złego. Jebli my trochę płynnych i zimnych cieczy, pogadali, uciekali przed burzą i to by było na tyle.

    Za miastem jest o tyle fajnie, że nie dojeżdżają tu żadne hipstery na holendrach. Heteroseksualne, męskie i szowinistyczne górale górą!


    Dane wyjazdu:
    75.95 km 32.00 km teren
    03:09 h 24.11 śr. prędk.
    V-max 37.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 22.0 °C

    takich trzech jak nas dwóch, to nie ma ani jednego

    Niedziela, 15 lipca 2012 | Komentarze 2

    No bo to było tak. Rado, Ursyn i ja ustawiliśmy się na dziś na wspólny wypad nad Zegrze. Mieliśmy pić piwo nad wodą, jeść kiełbaski i obcinać laski w bikini, do tego trochę pojeździć. Całkiem w pytę scenariusz. No ale zawsze coś... przyjeżdżają, załatwiają... najpierw wczoraj wieczorem nawalił Ursyn, który po prostu w niemodny sposób odwołał swoją rezerwację. Zostaliśmy więc we dwóch z Radkiem i pełni optymizmu ruszyliśmy dziś z rańca poboksować się z wiatrem.

    No ale jak się później okazało, towarzyszył nam jeszcze ktoś trzeci. Nazywał się pech, czy też jebany pech, bo na dziesiątym kilometrze Radek złapał jedną gumę, a po jej wymianie i ujechaniu 50 metrów, drugą (poszedł na rekord). Werdykt bolesny. Z bliska wyglądało na nyple i scentrowane koło. "A bo uderzyłem tydzień temu w korzeń". No. Uderzyłeś ;)
    Brak dętki, brak klucza do nypli, brak dalszych chęci, machnął więc chłopak ręką i poszedł w pizdu z fochem do domu.




    No więc z trzech nas, ostałem się sam jak ten palec w sumie. Sam sobie teraz sterem, żeglarzem i okrętem, także pewnie wiatrem i wodą. Co tak będę sam siedział. Depnąłem i pojechałem tam gdzie mieli my jechać.

    Zalew przywitał mnie piękną żeglarską pogodą. Wiało w porywach dobrą szóstką.


    Pan Euzebiusz i jego trudne początki z kitem


    Deski latały prędkością pędzącego bizona


    Matka Porażka. Dlatego mała Ania pływa tylko z tatą i wujkiem


    Ten żeglarz jest moim alter ego. Też sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem... Zazdrość i zrozumienie w pełnej symbiozie.


    A tymczasem... Pan Euzebiusz dalej nie umie latać. Może właśnie uświadomił sobie, że zapomniał zrzucić nieco balastu.


    Osamotniony Puck. Miałem plan, by w niego skoczyć. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko boma z grotem oraz zapięcia do roweru.


    A za tym drzewem w Porcie Nieporęt git miejscówka. Moje największe odkrycie w dniu dzisiejszym.


    Na koniec oczywiście pozdrawiam moich niedoszłych kompanów podróży. Gińcie! :D

    Dane wyjazdu:
    103.68 km 8.00 km teren
    04:31 h 22.95 śr. prędk.
    V-max 35.89 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 33.0 °C

    sto razy tysiąc

    Niedziela, 1 lipca 2012 | Komentarze 3

    No i znowu nie posłuchałem lamentu lekarzy oraz pani pogodynki z tvn. Nie siedziałem w domu, czy nad wodą gdzieś w cieniu z drinkiem z palemką, tylko wraz z kolegą Rado77, który powinien być Rado100, ze względu na to, że jak już się z nim w końcu ustawię w bólach na ten rower, to najczęściej robimy stówki. No więc we dwóch i na przekór topiącego się asfaltu, ruszyliśmy na nieco dłuższą wyprawę do Twierdzy Modlin, by wypocić trochę płynów.

    Pękła mi dziś nie tylko pierwsza w sezonie stówka, ale także pierwszy tysiaczek. Wiem, że nawet otoczone szalami Małgorzaty na swoich błyszczących holendrach, dojeżdżając na zajęcia na Uniwerku osiem na godzinę, tysiąc robią lekkim pierdem. Doskonale wiem, że jedynka z trzema zerami nie robi na nikim większego wrażenia, zwłaszcza na bikestats, gdzie przeciętny user robi tyle w miesiąc, ale dla mnie, niedzielnego bikera, zawsze jest to powód do jakiejś tam małej radości. No więc radowałem się dziś gdzieś w pizdu za Czosnowem. Radek z resztą też, ale trochę później. Tysiąc pękł mu prawie pod domem. Czyli w sumie dwa tysiące. Tak, to był dobry dzień.

    Spaliłem dziś łącznie 4 litry na setkę. Czekam więc na propozycję pracy w Volkswagenie, czy innej Toyocie. Wypiłbym dziś nawet i z pocałowaniem ręki olej napędowy, taka była suszarnia. No ale Twierdza Modlin, w bólach, bo w bólach, jest w końcu zaliczona. Gorzej z powrotem. Klasyczny mordewind i pieprzona burza. Ujebawszy się trochę, ale za to uświadczyłem naocznie miss mokrej podkoszulki pędzącej z dumą na piszczącym rowerze.

    Najpierw Wisła


    Potem Narew, gdzie z prawej pręży się Twierdza, a po lewej Spichlerz


    Dead Man. Powerade ze swoim hasłem reklamowym "Padłeś, powstań" nie miałby ze mnie żadnego pożytku. Na wprost Czerwona Wieża, zwana też Tatarską. For Sale, jakby kogoś interesowało.


    Drzwi współczesne vs zabytkowe. Kto wygra? Mam nadzieję, że Włochy


    Brama Ostrołęcka, czyli restauracja i wesela w oparach historii


    No i Spichlerz na Szwedzkiej Wyspie. Zakaz wstępu, chyba, że wpław. Piękny kawał architektury, acz trochę już skorodowanej


    I to by było tyle. Lipiec, nakurwiaj salto!