Wpisy archiwalne w kategorii

MPK

Dystans całkowity:2259.98 km (w terenie 1296.00 km; 57.35%)
Czas w ruchu:111:54
Średnia prędkość:20.20 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Suma podjazdów:475 m
Suma kalorii:7716 kcal
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:42.64 km i 2h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.79 km 15.00 km teren
01:40 h 24.47 śr. prędk.
V-max 39.70 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 32.0 °C

    Upał srupał, weź się upal

    Sobota, 30 czerwca 2012 | Komentarze 1

    Upał, to nie jest raj dla białych ludzi. Odzwyczaiłem się już od jazdy w takich warunkach. Pół czerwca psu w budę. Więcej jesieni niż lata. Więcej błota niż piachu. Więcej deszczu, więcej słów "kurwa, ja pierdolę" przy porannym wyglądaniu przez okno. A tu nagle jebut. Słońcem po oczach. W końcu czerwca taki upał? Pojebało tam kogoś na górze?

    Klimat się ociepla. Jasne. Chyba na Seszelach. Tak się ociepla, że 30-stopniowy upał w czerwcu nad Wisłą wydaje się wybrykiem natury. Aż dziw, że w Teleekspresie to nie był dziś temat główny. Zatroskany Orłoś mówiący drżącym głosem: "W kraju ogłoszono drugi stopień szoku pogodowego. Temperatura niebezpiecznie zbliżyła się do słupka 35 stopni Celsjusza. Ludzie w panice wykupują ze sklepów olejki do opalania, zapasy wody, kiełbasy i alkoholu. Lekarze zalecają - Zostańcie w domach!".

    Nie posłuchałem zatroskanego głosu lekarzy w mej głowie i wylazłem z Radonem na spacer. Tzn to nawet nie spacer, raczej imieniny ojca, impreza rodzinna. Pojechałem okrężną drogą, co by spalić trochę kalorii i zrobić miejsce w żołądku. Bowiem obiady rodzinne są dla mnie tyleż błogosławieństwem, co i przekleństwem. Składają się z trzech dań. Z wielosegmentowego obiadu, z dokładki i z deserów. Jest też piwo, są lody i ciasta, znowu piwo i tak do pożygu. Kto pierwszy spadnie z krzesła, leżaka, czy po prostu upadnie pod ciężarem własnej poobiedniej tężyzny, wygrywa. Dziś na ten przykład pękło pode mną plastikowe krzesło. Czyli wygrałem. I weź cyklo-człowieku później wsiądź na swój rower z tym pełnym bebzonem i wróć do siebie na pożądany odwyk żywieniowy. Jeszcze ten jebany upał.
    No nie było dziś lekko. Dystans mały, bo po obiedzie tylko długa dzida najkrótszą drogą na własne niskokaloryczne śmieci.

    Przy okazji. Sfociłem mój ulubiony wjazd do Warszawy. Zawsze mnie rozpierdziela duma gdy go przekraczam.


    To zdjęcie nazwałem: "Klęska żywieniowa". Być może pojawi się też kiedyś na wystawie tematycznej z cyklu "fala śmiertelnych upałów w 2012 roku".


    Zdjęcie z falenickim wężem. Niegroźny.


    No dobra Czizes, wyłącz już to światło!
    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    52.67 km 18.00 km teren
    02:12 h 23.94 śr. prędk.
    V-max 33.67 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    piłkoszał

    Sobota, 16 czerwca 2012 | Komentarze 1

    Ja pierdziu. Co za pieprzony mezalians.
    Wszędzie tylko ten modern football. Opanował moją przestrzeń po której się poruszam i będzie tak trzymał mnie skurczybyk w tej garści jeszcze przez kilka tygodni. Piłka nożna spać nie można. Kto by pomyślał, że ja człowiek prosty, wychowany od lat najmłodszych na piłce skopanej, który pamięta jeszcze mundial w Meksyku w 86, który zjadł na tej szmaciance nie jeden komplet zębów oraz przejechał tysiące kilometrów, by oglądać często mizerne popisy polskich łamag na obcej ziemi, że ja, będę tą piłką w końcu rzygał. I rzygam ja właśnie. W tym momencie i wielkim strumieniem.

    No bo to jest nie moja piłka. To jakiś festyn, cyrk wędrowny, który zawitał na moje osiedle. Ludzie sobie z tej chwilowej podniety gęby malują, cylindry Janusza na łeb przywdziewają, jak gdyby myśleli, że od ilości biało-czerwonych gadżetów na sobie zależeć będzie, czy staną się dzięki temu wielkimi kibicami. A gówno. Clownem jesteś jeden z drugim i tyle. Skarpetki biało-czerwone na lusterka naciągają, flagi z Biedronki wieszają za szybą, a potem setki tego leży na ziemi, w błocie, w psim gównie i żaden nawet nie podniesie. No bo to nie flaga narodowa, to tylko produkt marketów, moda jednorazowa, piłkarze odpadną, to sobie te flagopodobne wyroby zdejmą i wyrzucą do kosza. Żeby tak chociaż co drugi z was jełopy flagę 1 sierpnia wywiesił, 11 listopada, czy 3 maja, ale nie, to nie wypada, obciach przecież. EURO to co innego, tu prawie wszyscy z siebie debili robią, to nie będę się chociaż wyróżniał. Nawet tego cylindra nie zdejmę do hymnu, bo to przecież faszyzm.

    I tylko się ścigają jeden z drugim i na złamanie karku... kto więcej, kto bardziej, kto lepszym kibicem biało-czerwonych, niech mnie zobaczą



    Albo ci celebryci. Kuźniar, Olejnik, Hołdys. Wszyscy raptem na piłce się znają. W życiu na stadionie nie byli, chyba, że na meczu artystów, ale to im w niczym nie przeszkadza i te swoje marne wywody w najlepszym czasie antenowym sprzedają. Olejnikowa to nawet nie rozróżnia piłki klubowej od reprezentacyjnej, a spalone zapewne kojarzą się jej z mielonymi. Dlatego pewnie próbuje odwrócić ludzką uwagę od swych niekompetencji oraz miałkości i na łby zakłada sedesy, czy też inne anteny satelitarne. Niech se ten ludź chociaż popatrzy jak nie ma czego mądrego co słuchać. No ale to wyższy poziom sztuki, ja tam prosty człowiek jestem, nie łapię jej tych EURO performersów



    I ta reprezentacja. A czego niby? Polski? Przepraszam bardzo, ale której? Reprezentacja PZPN i tyle. Lato jest jej prezydentem, a Franz Smuda premierem. Zbieraninę sobie zrobili, paszporty obcym porozdawali i mam niby im kibicować. Nie będę. Tak będę siedział. Irole jakoś Francuzów, czy innych Niemców do siebie nie ściągali. Przyjechali, gładkie dwa wpierdole (pewnie będzie zaraz i trzeci), ale i tak są najlepsi. Dumni, waleczni, tak jak piłka na której się wychowałem. Prawdziwa radość, nieustępliwość, żaden tam żel na łbie, solarium jak Kryśka Ronaldo, fochy jak panienki za tylko lekkie dotknięcie łokciem. Tęsknie za taką piłką, za Ericiem Cantoną, sportem dla facetów z jajami. Skończyła się już co prawda bezpowrotnie w połowie lat 90-tych, ale głupi ciągle wierzę. Ciągle mam nadzieję, że ktoś się w końcu opamięta, że UEFA (MAFIA) zbankrutuje, że wielomiliardowe kontrakty w końcu się skończą i że piłka stanie się tak jak kiedyś, sportem dla mas. Dla ludzi prostych, z biedniejszych warstw społecznych, w końcu to oni ją wymyślili, a nie białe kołnierzyki, które to koniecznie chcą ją zawłaszczyć tylko dla siebie. Rzygam tych ich pieniędzmi. Szejkami i oligarchami w futbolu. Przeczekam ich na własnych szarych trybunach. Łapy precz od mojej piłki!

    Wspomniani Irole. Uczcie się Andrzeje reprezentacyjni w tych swoich śmiesznych cylindrach i czapkach jeża. Tak się śpiewa przy 0:4. To jest prawdziwa duma narodowa. Nigdy tego nie zrozumiecie.



    Piłkoszał. Jest wszędzie. Uciekłem od niego na tydzień daleko w góry, żeby zapomnieć, ale i tam mnie skurczybyk dopadł. Muszę więc z nim tutaj tkwić i walczyć, tak jak z sierpami i młotami na ulicach mego miasta. No ale może dziś PZPNowcy odpadną z Czechami i szał się w końcu skończy? Janusze się wkurzą, powywalają skarpety i flagi, cylindry do szafy, a Olejnik zamknie swoją paszczę i zajmie się innymi kłamstwami. Szpakowski z Trzeciakiem nie będą nawiedzać mnie już w mojej lodówce i w ogóle będzie błogi spokój. Marzę już o tym. Na rower będzie można wreszcie wyjść, bo teraz strach. Ciśnienie mnie zabije. Wszędzie ten wstrętny piłkoszał. Dziś wyszedłem wreszcie po dwóch tygodniach bo już nie wyrabiałem. Ale do lasu, za miasto, jak najdalej od EURO.

    Przydałoby się na koniec trochę polotu i finezji w tym smutnym jak pizda wpisie. Zakończę go męską, szowinistyczną, płytką i seksistowską galerią. Jednak coś z tej EURO miernoty fajnego dało się wychwycić









    Kobiety: Za duże, za małe, silikon, gorset, wiszą, będą wisieć, współczuję, plastik, zdzira.
    Faceci: Fajne cycki :)

    To męski sport
    Na zawsze i na wieki wieków
    FUCK EURO!
    Kategoria MPK


    Dane wyjazdu:
    42.19 km 8.00 km teren
    01:44 h 24.34 śr. prędk.
    V-max 40.05 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Koko koko leniuch spoko

    Czwartek, 3 maja 2012 | Komentarze 0

    Są takie dni w życiu mężczyzny... że mu się nic nie chce.
    Na ten przykład właśnie, nie chce mnie się teraz dużo pisać. Bo w sumie o czym. 40 krótkie kaemy by uczcić okrągłe siedemdziesiąte urodziny ojca (aż się wierzyć nie chce jak ta wskazówka zapierdala), zjeść mamusiny obiad, a nawet deser, napić się kilka zimnych piw, umyć rower oraz poleżeć na leżaku spławikiem do góry, a wszystko to pod sztandarem wielkiej i wspaniałej biało-czerwonej.

    Koko koko leniuch spoko, jak to mniej więcej śpiewa obciach roku, zespół ludowy Jarzębina. No cóż... Jakie Euro taki hit, taka reprezentacja, taki trener, takie autostrady i tak dalej.

    A i dzisiejszy dzień przyniósł także odpowiedź na inne jakże ważne pytanie, ale tylko dla fanów rodzimej piłki skopanej.

    Kto jest frajerem roku?
    Odpowiadam. Legia.
    Niestety. A może i na całe szczęście, bo sobie pajace i tak nie zasłużyli. Właśnie znajomi jadą serdecznie powitać i podziękować piłkarzykom pajacykom za największe frajerstwo roku na Okęcie, ale ja już jestem chyba na to za stary, a może też, po prostu mi się nie chce.

    Wolę leżak i piwo. Koko koko piwo spoko...

    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    39.07 km 33.00 km teren
    02:03 h 19.06 śr. prędk.
    V-max 36.58 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 20.0 °C

    Deep Forest

    Czwartek, 26 kwietnia 2012 | Komentarze 0

    No to się zrobiło zielono... Powiedziała matka do ojca po teście na płeć ich wspólnego dziecka. Czyli syn!

    Zieleń co prawda za chwilę nam spowszechnieje, ale póki co, jeszcze przez dwa najbliższe tygodnie taktowne będzie publiczne jaranie się wszech objawiającą się zielenią. No więc ja też się nią jaram, bo lubię jak jest ciepło i zielono. W ogóle lubię przełom kwietnia i maja, kiedy wszystko się budzi, także chuć w nas samych. Czerwiec jeszcze jako tako, ale lipiec to już z górki. Dnia ubywa, bliżej do jesiennej deprechy, do pieprzonych kurtek. Toleruje tylko dlatego, że jest jeszcze ciepło i Warszawa bardziej przejezdna w tym wakacyjnym okresie. Nadal jednak można coś spsocić ;)

    No więc wjechał ja że wreszcie dziś do tego lasu, by sobie ptaszków posłuchać i napawać źrenice zielenią. Klasycznie, nad Mienię, która jest najpiękniejsza właśnie o tej porze roku. W lato już jej nie lubię. Tzn mniej.

    Co ja pacze?


    W lesie więcej przełajowego kolarstwa jak to zwykle w kwietniu bywa. Zwłaszcza w MPK, gdzie dużo bagien, stawów i nimf wodnych, ale poza kilkoma błotnymi zatorami, zasadniczo, to jest piknie.



    No i Mienia. Jak zwykle wulgarna, bezpruderyjna, bezczelna i wyniosła. Lubię jej chaos i dzikość. Najlepiej wiosną.


    W zeszłym roku powaliło się drzewo. W tym, przebranżowiły je jakieś dobre duszyczki na mostek. Klimatyczny, nie powiem. Siadłem se.



    W tych jakże pięknych okolicznościach przyrody wyciągnąłem z plecaka jeszcze całkiem zimną Perłę. Nie muszę chyba pisać, że było dobre, nie?


    Zawiesiłem się i przesiedziałem tak w zupełnej ciszy i samotności dobre 40 minut.
    Aż się nie chciało wracać.


    Pozdro z nad Mieni. Wolność ludziom uwięzionym w szkle i aluminium.


    Jeszcze tylko szybka panoramka Warszawy z góry lotnika i sru do cywilizacji. Raczej niechętnie.


    Majówko. Nakurwiaj salto!

    Dane wyjazdu:
    40.77 km 10.00 km teren
    01:41 h 24.22 śr. prędk.
    V-max 36.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 23.0 °C

    Kto pije w ostatki, ten piękny i gładki

    Niedziela, 18 września 2011 | Komentarze 1

    Szesnaście dni zasłużonego odpoczynku od gułagu przechodzi właśnie do historii (kurwa, jak to boli). W tym czasie zaliczyłem 8 krajów, przejechałem 5500km (nie, nie na rowerze), przepłynąłem 190 mil morskich (też nie na bajku), ochlałem się różnorakich alkoholi w ilościach hurtowych, oraz systematycznie ćwiczyłem mięśnie szyjne, które z trudem nadążały za głową szalejącą za miejscowymi, skąpo odzianymi niewiastami.

    No ale na rowerze nie jeździłem.
    Na siłę mogę wymienić 8 czy tam 10 km przejechane na wyspie Lastovo (Chorwacja) na wypożyczonym w miejscowym hotelu za 5 Euro na godzinę rowerze, który tak swoją drogą wart był najwyżej trzy eurosy i był najgorszym jednośladem jaki miałem przyjemność w swoim życiu dosiadać.


    Innym doświadczeniem rowerowym było zderzenie z holenderską rzeczywistością. Czyli z drogami dla rowerów, parkingami i ogólnie z ilością bajkerów przypadających na 1km kw. (tysiąc siedmset pięćdziesiąt trzy i pół). Zwłaszcza to zdjęcie cyknięte przy dworcu kolejowym w Eindhoven spowodowało opadnięcie żuchwy. Szeroki kąt obiektywu i tak zdołał objąć tylko połowę tego parkingu. No weź tu kurwa znajdź swój rower.


    No ale w sumie i tak im nie zazdroszczę. Na te milion ileś tam rowerów widziałem tylko może jeden klasyczny góral. Wszyscy na tych miejskich holendrach w jeansach jeżdżą, w krawatach i gajerkach... wolę chyba jednak ten nasz, słowiański, rozbójniczy stajl.

    No ale my tu gadu gadu, a kilometrów za mnie nikt nie nar...
    Wylazłem więc dziś po tych ponad szesnastu już dniach przerwy na Radona i rozprostowałem dziadowskie kości. Chciałem sobie cyknąć szybkie 50-60km. No ale na pit stopie u staruszków moje plany zostały przekupione szaszłykami z grilla i butelką Rakiji (no nie mam pojęcia jak to się odmienia), którą to zresztą sam ojcu przywiozłem z Chorwacji. No co tu więcej gadać. Ubrzdyngoliłem się przeokrutnie i z szumem w głowie wróciłem śladami węża do domu.


    Foty Rakiji nie ma. Wypita.

    Dane wyjazdu:
    42.66 km 16.00 km teren
    01:51 h 23.06 śr. prędk.
    V-max 33.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 31.0 °C

    To nie jest pogoda dla cyklistów

    Sobota, 27 sierpnia 2011 | Komentarze 5

    Człowiekowi to się nie dogodzi. A to za zimno, za mokro, wieje w twarz, z boku i z podskoku. Piździ za mało w żagle, ale już za mocno na rower. Za ciepło na kurtkę, za zimno na t-shirt, piwo za ciepłe, wódki za mało... i tak dalej.

    No więc zasadniczo bardzo zadowolony z powodu wysokiej temperatury dodatniej za oknem, wyruszyłem dziś sobie do lasu by się zmęczyć okrutnie, lub nawet trochę bardziej. Pięć dni do zasłużonego urlopu mi zostało, rower trzeba więc będzie odłożyć na czas jakiś i zamienić go na łódkę bols. Muszę więc ruchać te kilometry, by do tych przyzwoitych dwóch tysięcy na koniec zbliżającego się okrutnie sezonu zbliżyć choć na centymetr.

    Upał i duchota, ale w moim lesie mikroklimat przedziwny. Woda stojąca po kostki, co i rusz błotko w którym kopuluje się miliony komarów, powietrze siakieś dziwne, no tak dziwnie nie fajnie. Po dyszce lało się ze mnie jak piwo z kranika wczorajszego wieczora. Po dwóch dyszkach odbiłem na prawo i zarządziłem skrócenie trasy w celu absolutnego nic nie robienia. Słowem dezercja. Jebnąłem się ostatecznie na leżaku w krainie mlekiem i piwem cieknącym, wchłonąłem litra złocistego prawie na hejnał i pokąpałem się trochę w słońcu. Taka tam rozgrzewka przed mam nadzieję także słonecznym urlopem. No więc tak to. Kilometrów w sumie mało, ale i tak mi się to opłacało.

    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    53.30 km 45.00 km teren
    02:34 h 20.77 śr. prędk.
    V-max 34.00 km/h
  • Suma podjazdów 30 m
  • Temperatura 19.0 °C

    Wschodnie Przedpola Stolicy

    Niedziela, 26 czerwca 2011 | Komentarze 0

    Dziś teren. Dużo terenu. Błotko, piach, korzenie, bagna, torfy i wąskie leśne ścieżki. Chyba jagody się pojawiły w lesie, bo sporo ludzi szukało słodkiego szczęścia w krzakach. I nie mam tu na myśli pań lekkich obyczajów, choć na jedną dziś natrafiłem. Uśmiechnęła się do mnie, ale z gadki nici. Nie znam bułgarskiego.
    Zaliczyłem też od Wiązownej kawałek niebieskiego szlaku pieszego tzw. Wschodnie Przedpola Stolicy. Ale raczej rzadko uczęszczany, momentami trudno przejezdny niestety. Jako że zapomniałem dziś aparatu, to tylko wlepiam mapkę poglądową. W rzeczywistości wyszło kilka km więcej, bo trochę się pogubiłem w lesie i musiałem nadrabiać. Jak nasi pooznaczają szlaki w lasach to nie ma uja we wsi.

    Takie o.



    PS.
    Może mi ktoś w kilku prostych i umiarkowanie krótkich zdaniach wytłumaczyć to zjawisko występujące na grafice załączonej poniżej?


    Jakim cudem jestem z takim w sumie nędznym dystansem pierwszy w open w miesiącu czerwiec? Zasadniczo to nawet niezły awans zaliczony, z okolic 4000 na szczyt pudła hie hie.
    Kategoria MPK, las


    Dane wyjazdu:
    48.30 km 18.00 km teren
    02:20 h 20.70 śr. prędk.
    V-max 36.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 31.0 °C

    Świdermajer

    Niedziela, 5 czerwca 2011 | Komentarze 3

    Spaliłem dziś mniej więcej tyle co maluch, jakieś trzy litry płynów na pięćdziesiąt km. Trudno więc mówić mi o ekonomii. Pchanie się w kręte świderskie piachy w taki upał chyba nie był najlepszym pomysłem. No ale plany miałem ambitne. Wzdłuż Wisły rezerwatem Zawadowskim do ujścia Świdra i potem brzegiem w górę królowej MPK. W połowie założonej drogi odpuściłem sobie piachy i miliony rozstawionych po drodze grillów świderskich turystów. Dziś zorganizowali sobie międzynarodowy zlot i dalsze zwiedzanie malowniczego szlaku Świdra slalomem między ciocią Basią i wujkiem Alojzym z psem, zwyczajnie przestało mnie rajcować.

    Przed lotną modyfikacją trasa wyglądała mniej więcej tak.
    #lat=52.16935&lng=21.19466&zoom=11&type=1

    Początek Rezerwatu Zawadowskiego. Wisła w tle.


    A tu już matka Wisła na pierwszym planie, nie daleko ujścia Świdra i zajebisty kilukilometrowy odcinek prowadzący klifem wzdłuż brzegu. O mały włos, a bym zsunął się z rowerem ostro w dół do rzeki. W ostatniej chwili załapałem się jakiejś gałęzi. Musiała być to boska gałąź. Tak czy owak, dzięki.




    Panoramka z telefonu


    No i koniec, a dla mnie początek Świdra. Dalej to już armagedon. Szybko uciekłem na asfalt niestety.


    Dane wyjazdu:
    34.50 km 27.00 km teren
    01:41 h 20.50 śr. prędk.
    V-max 36.50 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 27.0 °C

    Leżakownia

    Niedziela, 22 maja 2011 | Komentarze 0

    Kilka obserwacji z dnia dzisiejszego.
    Na kaca najlepszy jest leżak. Najlepiej w miejscu silnie nasłonecznionym, w połączeniu z zimnym piwem sztuk dwa, koktajlem truskawkowym, lodami bakaliowymi i z gołąbkami na obiad. Wszystko to należy porządnie ze sobą wymieszać, po czym spalić nadmiar kalorii na rowerze. Gwarancja powodzenia, sto procent. Można zapożyczyć.

    Kategoria las, MPK


    Dane wyjazdu:
    40.81 km 35.00 km teren
    02:06 h 19.43 śr. prędk.
    V-max 36.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 18.0 °C

    Powrót na czerwony

    Sobota, 23 kwietnia 2011 | Komentarze 0

    Powróciwszy wreszcie do lasu. Dość tych nudnych asfaltów. Koniec kwietnia to idealny moment na wjechanie do MPK na mój ulubiony czerwony szlak. Błotka już prawie nie ma wcale, a na letni męczący piach jeszcze za wcześnie. Do tego pięknie się zazieleniło. MPK dla cudownych dzieci dwóch pedałów najlepszy i najbardziej przejezdny jest właśnie wiosną.

    "Lepiej być martwym niż czerwonym"... Jedyny wyjątek od tej reguły.


    Bagnisto i upiornie. Pięknie


    Efekt zeszłorocznych huraganów. Mam chociaż nadzieję, że ten odpowiedzialny za to spustoszenie tradycyjnie miał imię żeńskie. Tylko one potrafią tak niszczyć.


    No i kwintesencja MPK. Mienia. Kilkanaście nowych powalonych drzew, kilka nowych urwisk. Co roku odkrywanie nowych cudów przyrody.

    Kategoria MPK, las