Wpisy archiwalne w kategorii

gułag

Dystans całkowity:504.62 km (w terenie 7.00 km; 1.39%)
Czas w ruchu:20:42
Średnia prędkość:24.38 km/h
Maksymalna prędkość:47.56 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:33.64 km i 1h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
38.38 km 4.00 km teren
01:33 h 24.76 śr. prędk.
V-max 40.41 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 25.0 °C

    Arbeit arbeit

    Piątek, 16 sierpnia 2013 | Komentarze 0

    Długie weekendy w Warszawie mają jedną zasadniczą i niekwestionowaną zaletę. Jest pusto i swobodnie. Wszędzie. Zwłaszcza na ulicach, ale i debilów o wiele mniej, jest więc czym oddychać. Jako zakładnik zawiesiny pomiędzy jednym jak i za chwilę drugim urlopem, długi weekend spędzam w domu. Znaczy się w pracy. Dziś na ten przykład pojechałem sobie do kochanej korporacji na rowerze, co u mnie zasadniczo dzieje się od wielkiego dzwonu. A tam jeszcze mniej ludzi niż na ulicach. Bez szefostwa, bez ciężkiego zapieprzu, opierdalamento pełną zrelaksowaną gębą. I jeszcze mi za to płacą. Tak. Zdecydowanie szkoda urlopu na takie dni.

    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    30.55 km 0.00 km teren
    01:16 h 24.12 śr. prędk.
    V-max 43.90 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 21.0 °C

    już wiem

    Czwartek, 16 sierpnia 2012 | Komentarze 0

    Wiem już czemu tak rzadko jeżdżę do pracy rowerem. Bo to nuda. Nuda i niskich lotów przyjemność. Cały ten pieprzony ceremoniał z przebieraniem się w pracy w korporacyjne ciuchy, oraz świadomość, że jedzie się nie dla przyjemności pobaraszkować gdzieś w matką naturą, tylko żeby siedzieć cały dzień przy kompie w budynku ze szkła i aluminium, nie... nie lubię. Nie chcę aby rower kojarzył mi się z czymś tak nędznym z egzystencjalnego punktu widzenia. Dość stromy (jak na Warszawę) podjazd na Idzikowskiego jest kwintesencją tego całego zjawiska. Do pracy pod górę, fajrant zaś z górki. No jak w życiu.

    Ale czasem trzeba. Dla przyzwoitości. Nuda nudą, marność marnością, ale to tylko nędzne 15km. Jutro też sobie pojadę.

    A wszystko przez bilet miesięczny. Skończył mi się tak w szczycie bezsensu kalendarza. Kartę więc tak dla równego rachunku dobiję dopiero w poniedziałek :D
    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    32.37 km 0.00 km teren
    01:20 h 24.28 śr. prędk.
    V-max 43.07 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 28.0 °C

    Taksiarze ok!

    Środa, 23 maja 2012 | Komentarze 0

    Morda mi się od rana uśmiechała na myśl, co to się dzisiaj będzie działo na ulicach mego miasta. Taksiarzom, których problemy są mi na co dzień dość obojętne, no bo i rzadko z ich usług korzystam, dziś akurat mocno im kibolowałem. A niech sobie protestuję i blokują miasto. W sumie to co im pozostało, jak nikt jajogłowy gadać z nimi nie chce. Jak chcieliśmy tą demokrację (mnie się o nią nikt nie pytał), to musimy brać ją z tym całym bagażem przykrych konsekwencji.

    Nie mniej jednak, jako wielki fan obalenia tych naczelnych dyletantów i leniów z peło, ściskam mocno kciuki za wszelkie werbalne i dobrze zorganizowane ataki na ich tłuste tyłki. Za związkowców, za pielęgniarki, czy za podwykonawców od autostrad, no dosłownie za wszystkich, którym się niesprawiedliwa krzywda ich kosztem dzieje w tym kraju. Niech walczą na ulicach, jak po dobroci się nie da. Niech mają swój mobilny hydepark. My, warszawiaki jakoś damy radę. Z resztą nie mamy wyjścia.

    Fakt, że dziś dostało się też rykoszetem zwykłym mieszkańcom stolicy, no ale przecież nikt nie mówił, że będzie lekko. I właśnie dlatego, że nikt nie mówił, że będzie, a wręcz lojalnie nas uprzedzono, że na miasto dziś rano wyruszy ponad 500 taksówek, bynajmniej nie w celu przewozu spóźnionych pasażerów z ich domostw do miejsc, w których trzeba spędzać pół dnia i połowę życia, by spłacić swoje hipoteki, a jak ktoś nie słyszał ten baran i trąba, to jako, że ja słyszałem, wybrałem się dziś do pracy rowerem i co tu więcej mówić... Uczciwie przyznam, że liczyłem na skandale, armagedony, pot, krew i łzy. Inspiratorem mych podłych wyobrażeń dnia dzisiejszego był oczywiście wielki Adaś Miauczyński



    I w zasadzie było dziś tak jak tego chciałem. Może nie wszędzie, ale w moich obszarach poruszania się tak. Przemknąłem sobie szybką trzydziestką wzdłuż kilkukilometrowego trzypasmowego zatoru, na którego czele dumnie paradowało kilkadziesiąt warszawskich cierpów. Naliczyłem w tym czasie ze 3 tkwiące w tym kasztanie autobusy mojej ulubionej prackowej linii i tak jakoś swobodniej mi się na tej wątrobie zrobiło. Banan z ryja nie złaził do samego południa, a jak jeszcze ktoś napotkany w robocie kurwił pod nosem na tych biednych taksiarzy, no bo stał wdzięcznie przez nich w tymże kasztanie, to tym bardziej mi do śmiechu dziś było. Taki to ze mnie wielkoduszny i współczujący bliźniemu swemu Polak katolik :D

    I to naprawdę nie ważne, że jutro pewnie znów w autobus swój wsiądę i kurwić będę na wszystkie plagi egipskie. Grunt, że dziś miałem swoje pięć minut radości i że czułem się lepsiejszy od innych. Choć przez chwilę :D

    Taksiarze sobie potem jeszcze pojechali pod Sejm i pokazali, że jakby jakaś sraczka dopadła Gowina i Tuska, to chętnie pomogą. Od czego są przecież.

    Kategoria city, gułag


    Dane wyjazdu:
    30.35 km 0.00 km teren
    01:10 h 26.01 śr. prędk.
    V-max 47.56 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 26.0 °C

    Hanka kleptomanka

    Środa, 2 maja 2012 | Komentarze 3

    Ktoś musi pracować, aby grillować mógł ktoś.

    Ja już jadłem, więc wstałem se rano i dla odmiany pojechałem do gułagu. Rowerem. Rzadko preferuję cykloidalny (jest takie słowo?) dojazd do pracy, mimo że mam nawet blisko. Ledwie 15km i to w połowie rowerostradą piękną i równą jak Trasa Łazienkowska, no ale nie lubię. Rower ma mi się kojarzyć ze swobodą i wolnym, miło, spędzonym czasem, a nie z porannymi dojazdami do pracy, której przecież nie lubię. Wolę se na ten przykład komara zapuścić w zatłoczonym autobusie, lub książkę poczytać.

    No ale tym razem nasza nieomylna, najczystsza, bezłupieżowa, niepokalana, miłościwie nam panująca w stolicy Hanna Gronkowiec vel Bufetowa Waltz, postanowiła utrudnić majówkowym pracownikom na rzecz łatania czarnej dziury budżetowej pewnego kraju nad Wisłą i wysłać komunikację miejską na wczasy, tudzież święta. Rozkład świąteczny zakosił mi jedyny sensowny dojazd, więc w ten oto sposób wsiadłem sobie w siodło. I bardzo dobrze że wsiadłem i że Hanka ukradła.

    Z tego też konkretnego powodu, że taki sposób na dojazd do pracy bardzo mi się spodobał, zakładam sobie w chwili tejże, nowego gułagowego taga na tymże blogu i nawet będę go sobie czasem wzbogacał nowymi pomiarami czasu. Acz już teraz wiem, że dzisiejszy czas raczej nie nadaje się do pobicia, czy nawet poklepania, gdyż korzystając z pustkowia ulic mlekiem i miodem płynących, oraz, że słoikarnia warszawska wyjechała diabli wiedzą gdzie, przemknąłem w te i nazad z prędkością dla mnie niespotykaną. Kto wie, to chyba najszybsze 30 km jakie pokonałem na rowerze w swojej skromnej karierze. Z tejże okazji wypiję piwo i umyje stos brudnych talerzy i garów.

    W piątek też sobie pojadę. Chyba że jednak przydymiona Omena z tvnu prawdę z fusów wróży bezceremonialnie mówiąc, że będzie bezlitośnie grzmiało i padało. Wypada więc liczyć na to, że telewizja kłamie. Zwłaszcza tvn.
    Houk.

    Ps. Pytanie na zimne wirtualne piwo. A czemuż to bikestats nie zlicza nowych kaemów?
    Kategoria gułag, city


    Dane wyjazdu:
    30.37 km 0.00 km teren
    01:17 h 23.66 śr. prędk.
    V-max 45.00 km/h
  • Suma podjazdów m
  • Temperatura 29.0 °C

    takie nijakie

    Sobota, 4 czerwca 2011 | Komentarze 0

    Wolna sobota, nie dla wszystkich. Do pracy rodacy, w tą i z powrotem. Bez fajerwerków i przygód. Jutro to sobie odbiję.
    Kategoria city, gułag