Dane wyjazdu:
39.46 km 16.00 km teren
01:55 h 20.59 śr. prędk.
V-max 49.50 km/h
  • Suma podjazdów 260 m
  • Temperatura 22.0 °C

    Pasmo Masłowskie jako Puchar pocieszenia

    Piątek, 17 czerwca 2011 | Komentarze 0

    Poprzednie dwa dni trochę zmęczyły moich współtowarzyszy w siodle. Choć muszę przyznać, że mnie także. Po pokonaniu w dwa dni, w dodatku w górskim terenie 140 km, jako nizinny mieszczuch, nie czułem się zbyt mocno. Na ten dzień zaplanowaliśmy chyba najtrudniejszą, naszpikowaną najwyższymi przewyższeniami, przy okazji także najbardziej malowniczą trasę prowadzącą na sam szczyt Klasztoru Świętego Krzyża na Łysej Górze.

    Pogoda od rana nie była pewna, mocno wiało, zrobiło się chłodniej i pojawiły deszczowe chmury. W dodatku jeden z kumpli z rozpieprzonym kompletnie siodłem czekał na dojazd naszego wspólnego znajomka, który przy okazji miał mu przywieźć także zapasowe siodło. Czas leciał, pomoc techniczna się spóźniała, piwo lało się strumieniami, a weselny klimat reszty niezroweryzowanej bandy zniechęcał do wsiadania na rower. No ale jednak po to tu przyjechałem, żeby cierpieć, nie tylko alkoholowo hehe.
    Ruszyłem więc w trasę sam. Zrezygnowałem (niestety) jednak z wyprawy na Św. Krzyż. Obrałem azymut na trochę krótszą, bliższą i nieco niższą trasę prowadzącą na równie trudne szczyty dla roweru Pasma Masłowskiego.



    Najpierw ostry podjazd na Dąbrówkę (441m). Było tak stromo i ciężko, że brałem podjazd w sumie na chyba pięć razy. Czułem kryzys w każdej części mego ciała.
    Szczyt Dąbrówki miałki niestety. Porośnięty drzewami, widoków żadnych.


    Trochę dalej ciut więcej przejaśnień. Na pierwszym planie Radostowa, a za nią Łysica.


    Następny w kolejce, Diabelski Kamień. Także porośnięty, także widoków brak, ale za to trochę hmm... kamieni.


    No i Klonówka (473m). Najwyższy "szczyt" tego pasma na który napalałem się najbardziej. Skusiła mnie wieżą widokową z której rzekomo rozprzestrzenia się wspaniały widok na sąsiednie pasma oraz panoramę Kielc. Wieża, owszem, była...


    Widoki jakieś też.


    Ale to co najlepsze, przykrywały drzewa niestety. Aczkolwiek fragment Łysicy był w sumie widoczny. Za to ani Kielc, ani Św.Krzyża oraz poczucia przestrzeni nie było zbyt wiele.


    Posiedziałem sobie tam jednak na górze przez dłuższą chwilę, komplentowałem spokój i ciszę. Czułem się tam jak we własnej samotni. Żadnej żywej duszy w okolicy. Permanentny spokój i ładowanie własnych akumulatorów w asyście otaczającej mnie przyrody. Pięknie.

    Po zjeździe do poniższej cywilizacji, poczułem że mam jeszcze trochę sił i chęci na dalsze explorowanie okolicy, więc zamiast wracać do bazy, podjechałem sobie jeszcze do pobliskiego zalewu Cedzyna, który przynajmniej według mapy zapowiadał się przyjemnie. Niestety, nie miałem szczęścia. Zalew okazał się wysuszonym do cna zbiornikiem w którym zamiast wody rosła metrowa trawa.



    Skierowałem się więc w kierunku Ciekot. Podjechałem sobie jeszcze asfaltem do Św.Katarzyny, by na powrocie zahaczyć o kolejny zalew w okolicy, w Wilkowie. Tu dla odmiany woda była. I to nawet całkiem fajna, czysta i nadająca się do kąpieli. Opalających się niewiast w bikini jednak nie doświadczyłem niestety. Także ani śladu po jeżdżącej w tej okolicy pięknej rowerzystce, która to mignęła mi przez chwilę dzień wcześniej, oraz na którą wpadli przy okazji niezroweryzowani kumple. Ponoć pomieszkiwała sobie właśnie w Wilkowie i także była z Warszawy. Ja jednak nie znalazłem tu swojej Małgorzaty. No jak pech to pech.



    Tak więc w sumie z byle czego i z braku laku powstała całkiem przyjemna pętelka. Jednak dzisiaj w tym miejscu żałuję, że nie zdecydowałem się na atak Św.Krzyża. Kilometrów wyszło by może z 10-15 więcej, co prawda mocniejsze podjazdy po drodze, no ale dałbym radę. Szkoda. Następnym razem.


    Komentarze
    Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

    Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

    Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa iadls
    Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]